Rin potrząsnęła głową.
– Powiedziałaś przecież…
– „Powiedziałaś przecież…” – powtórzyła drwiąco Moag. – Ludzie bez przerwy mówią rzeczy, które potem okazują się nieprawdą, mała Speerytko.
– Dobiłyśmy targu! – Rin podniosła głos, lecz słowa zabrzmiały prosząco, wcale nie władczo. Sama usłyszała we własnym tonie małą dziewczynkę.
Kilka Lilii skryło chichot za wachlarzami.
Rin zacisnęła pięści. Krążące w jej żyłach opary opium sprawiły, że nie stanęła w ogniu, lecz wzrok przesłoniła jej szkarłatna mgła. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Spokojnie.
W tej chwili spalenie Moag wydawało się znakomitym pomysłem, lecz wątpliwe, by po takim wybryku uszła z Ankhiluun z życiem.
– Wiesz, jak na osobę o twoim życiorysie, jesteś niewiarygodnie głupia – podjęła królowa. – Speeryckie talenty, sinegardzka edukacja, służba w milicji… I pomimo tego wciąż nie rozumiesz, jak działa ten świat. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz dysponować nagą siłą. Jesteś mi potrzebna, a ja jestem jedyną osobą, która może ci zapłacić, z czego wynika, że ty potrzebujesz mnie. Narzekaj sobie ile dusza zapragnie. Nigdzie się stąd nie ruszysz.
– Ale ty nie chcesz mi zapłacić. Jeb się! – Rin nie zdołała się pohamować.
Zanim zdążyła choć drgnąć, jedenaście grotów wymierzyło prosto w jej czoło.
– Spokój! – wycedziła Sarana.
– Po co aż tyle patosu? – spytała Moag, oglądając pociągnięte lakierem paznokcie. – Zrozum, próbuję ci pomóc. Jesteś jeszcze młoda. Przed tobą całe życie. Dlaczego chcesz je zmarnować akurat na zemstę?
– Muszę się dostać do stolicy – podjęła uparcie Rin. – Skoro nie dostanę wyposażenia od ciebie, poszukam gdzie indziej.
Moag teatralnie westchnęła i przycisnęła opuszki palców do skroni. Po chwili złożyła splecione dłonie na stole.
– Proponuję kompromis. Wykonasz jeszcze jedno moje zlecenie, a potem dostaniesz wszystko, co zechcesz. Co ty na to?
– Słucham?! Miałabym ci teraz zaufać?
– Czy masz inny wybór?
Rin przygryzła wargę.
– Co to za zlecenie?
– Jaką masz opinię na temat bitew morskich?
– Nie cierpię ich. – Rin nie znosiła pływania po otwartych akwenach. Jak dotąd przyjmowała jedynie misje lądowe i Moag dobrze o tym wiedziała. Na morzu dar dziewczyny nie był aż tak cenny.
Ogień i woda nie idą ze sobą w parze.
– Jestem przekonana, że sowita nagroda pomoże ci tę opinię przemyśleć. – Moag sięgnęła do biurka i wyciągnęła z szuflady sporządzony węglem szkic statku. Podsunęła go dziewczynie przez blat. – Oto „Czapla”. Standardowa jednostka do przemytu opium. Czerwone żagle, ankhiluuńska bandera, o ile kapitan jeszcze jej nie zmienił. W jego księgach od wielu miesięcy pojawiają się nieścisłości.
Rin spojrzała królowej w oczy.
– Chcesz, żebym zabiła człowieka w oparciu o błędy rachunkowe?
– Zatrzymuje dla siebie więcej zysków, niż uczciwie powinien. I wykazuje się przy tym niemałym sprytem. Jego buchalter fałszował liczby tak sprawnie, że zorientowałam się dopiero po kilku dobrych tygodniach. My jednak przechowujemy każdy dokument w trzech kopiach. Algebra nie kłamie. Chcę, żebyś zatopiła jego statek.
Rin przyjrzała się rysunkowi. Znała ten typ łodzi. Moag dysponowała przynajmniej tuzinem podobnych i często zawijały do portu Ankhiluun.
– Jest w tej chwili w mieście?
– Nie. Ale za kilka dni powinien wrócić. Nie ma pojęcia, że znam prawdę.
– Dlaczego więc nie pozbędziesz się go sama?
– W zwyczajnych okolicznościach tak bym zapewne zrobiła – przyznała Moag. – Tyle że wówczas musiałabym go poddać ocenie pirackiego sądu.
– Od kiedy w Ankhiluun przejmujecie się wyrokami sądów?
– Moja droga, fakt, że uniezależniliśmy się od cesarstwa, nie oznacza, że panuje tutaj anarchia. Odbyłby się proces. W sprawach o sprzeniewierzenie to standardowa procedura. Sęk w tym, że ja nie chcę, by miał sprawiedliwy proces. To popularny i lubiany człowiek, ma w tym mieście stanowczo zbyt wielu przyjaciół i gdybym go ukarała na własną rękę, sprowokowałabym odwet. A ostatnio nie mam nastroju na politykę. Chcę, żeby poszedł na dno.
– Nie brać jeńców?
– Powiedzmy, że nie jest to priorytet. – Na usta Moag wypłynął szeroki uśmiech.
– W takim razie muszę pożyczyć od ciebie statek, taki, jakim pływa on.
– Zrób, o co proszę, a będziesz go mogła zatrzymać.
Rozwiązanie nie było wymarzone. Rin potrzebowała okrętu pod banderą milicji, nie jednostki przemytniczej. Co gorsza, Moag mogła nie spłacić jej bronią i pieniędzmi. Nie, nie tylko mogła. Rin musiała założyć, że królowa w ten czy inny sposób ją oszuka. Nie miała jednak karty przetargowej. Moag dysponowała statkami i swoimi piratami, więc to Moag dyktowała warunki. Rin miała jedynie talent do zabijania, którego w dodatku nie mogła zaoferować nikomu innemu.
Lepszego wyjścia nie miała. Została zapędzona w kozi róg, z którego nie widziała drogi ucieczki.
Znała jednak kogoś, kto mógł tę drogę zobaczyć.
– Potrzebuję jeszcze czegoś – podjęła. – Adresu Kitaja.
– Kitaja? – Moag zmrużyła oczy. Rin widziała kłębiące się za nimi myśli, królowa rozważała, czy cokolwiek na spełnieniu prośby straci, czy gra jest warta świeczki.
– To mój przyjaciel – dodała Rin tak niezobowiązująco, jak tylko potrafiła. – Studiowaliśmy razem. Jest dla mnie ważny. Tylko dlatego proszę.
– I przypomniałaś sobie o nim dopiero dzisiaj?
– Nie planuję uciekać z miasta, jeśli tym się niepokoisz.
– Ach, to akurat i tak by ci się nie udało. – Moag obrzuciła Rin pogardliwym spojrzeniem. – Z tym że Kitaj sam prosił, bym ci nie mówiła, gdzie go szukać.
Rin przemknęło przez myśl, że w zasadzie nie powinna się dziwić. A jednak – zabolało.
– Nieważne – rzuciła. – Tak czy inaczej chcę ten adres.
– Dałam mu słowo, że zachowam to w sekrecie.
– Twoje słowo nie jest nic warte, stara wiedźmo. – Rin popuściła wodze irytacji. – Drażnisz się ze mną dla czystej przyjemności.
Moag zaniosła się śmiechem.
– Co racja, to racja. Znajdziesz go w dawnej dzielnicy cudzoziemców. Dom na końcu kładki. Przy drzwiach zobaczysz emblematy floty Czerwonej Dżonki. Wystawiłam tam straże, ale dam im znać, by cię przepuścili. Czy mam uprzedzić Kitaja o twojej wizycie?
– Proszę, nie – odparła Rin. – Zrobię mu niespodziankę.
Dawna dzielnica cudzoziemców