– Dwa dni – odpowiedział Chaghan. – Gratuluję powrotu do świata żywych.
– Dni?
– Musiałem źle odmierzyć dawkę. – Wzruszył ramionami. – Ważne, że przeżyłaś.
Przetarła piekące oczy. Z kącików posypały się stwardniałe płatki ropy. W stojącym obok łóżka lustrze drgnęło jej odbicie. Źrenice nie były czerwone – zawsze po zażyciu narkotyków potrzebowały czasu na dostosowanie – lecz białka miała nabiegłe krwią, pokryte pajęczyną wściekle szkarłatnych, grubych żyłek.
Wreszcie na powierzchnię świadomości zaczęły leniwie wypływać pierwsze wspomnienia, przesiąkające przez mgiełkę po laudanum. Zacisnęła powieki i spróbowała oddzielić rzeczywiste wydarzenia od sennych majaków. Kiedy po chwili myśli przybrały kształt pytań, poczuła w dołku mdlący ucisk.
– Gdzie Unegen…?
– Poparzyłaś mu połowę ciała. Ledwie uszedł z życiem. – Oschły ton Chaghana nie przyniósł pokrzepienia. – Nie mogliśmy go zabrać ze sobą, więc został z nim Enki. I… no… ci dwaj już nie wrócą.
Rin kilka razy zamrugała, by otoczenie nabrało bardziej konkretnych kształtów. W głowie przelewała się jej dziwna wata, przy każdym ruchu powodując koszmarną dezorientację.
– Co? Dlaczego?
– Dlatego że odeszli z cike.
Znaczenie słów wieszczka dotarło do niej dopiero po kilku sekundach.
– Ale… przecież nie mogą. – W piersi Rin wezbrała panika, gęsta i dusząca. Enki był wśród nich jedynym medykiem, nie mieli lepszego szpiega niż Unegen. Bez tej pary bractwo liczyło zaledwie sześcioro członków. A w szóstkę nie mogli dokonać zamachu na cesarzową.
– Nie możesz mieć im tego za złe – zauważył Chaghan.
– Ale… przysięgali!
– Przysięgali Tyrowi. A potem jeszcze Altanowi. Nie są zobowiązani służyć dowódcy tak niekompetentnemu jak ty. – Wieszczek pochylił głowę na bok. – Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że Daji uciekła?
– Myślałam, że stoisz po mojej stronie. – Zmierzyła go ostrym wzrokiem.
– Powiedziałem, że pomogę ci zabić Su Daji – przypomniał. – Nie obiecywałem trzymać cię za rączkę, kiedy staniesz się groźna dla całego otoczenia.
– Ale reszta… – Rin chwycił nagły strach. – Nadal są ze mną, prawda? Pozostali lojalni?
– Tu nie chodzi o lojalność – odparł. – Są przerażeni.
– Mnie się boją?
– Ty naprawdę nie widzisz świata poza sobą, co? – Chaghan wykrzywił usta. – Są przerażeni sobą. Życie szamana w tym cesarstwie jest bardzo samotne, zwłaszcza jeśli człowiek nie ma pewności, kiedy postrada zmysły.
– Wiem o tym. Rozumiem.
– Niczego nie rozumiesz. Ani trochę. Oni nie boją się, że oszaleją. Wszyscy świetnie wiedzą, że tak się stanie. Zdają sobie sprawę, że wkrótce skończą jak Feylen. Że staną się więźniami we własnych ciałach. I chcą, kiedy ten dzień nadejdzie, mieć przy sobie człowieka zdolnego położyć temu kres. Dlatego nadal tu są.
Cike sami muszą się kontrolować – usłyszała kiedyś od Altana. Cike eliminuje zagrożenie ze strony działających w pojedynkę obłąkanych szamanów.
To oznaczało, że musieli się wzajemnie bronić. A także, że musieli strzec przed sobą resztę świata. Cike przypominali grupkę dzieci bawiących się w akrobatów, stojących niepewnie na ramionach kolegów, ufających, że towarzysze nie pozwolą im runąć w otchłań.
– Twoim obowiązkiem jako komandora jest ich chronić – podjął Chaghan. – Trwają przy tobie, ponieważ się boją i nie mają pojęcia, dokąd mogliby odejść. Ale każdą głupią decyzją i całkowitym brakiem opanowania narażasz ich coraz bardziej.
Rin jęknęła i złapała się za głowę. Każde słowo wieszczka kaleczyło jej uszy niczym ostrze sztyletu. Rozumiała, że spieprzyła, ale Chaghan zachowywał się tak, jakby wypominanie jej tego sprawiało mu nieprzyzwoicie wiele radości.
– Zostaw mnie. Daj mi spokój!
– Nie. Wyłaź wreszcie z łóżka i przestań się zachowywać jak małe dziecko.
– Chaghan, proszę…
– Jesteś, kurwa, w rozsypce!
– Sama wiem!
– Tak, wiedziałaś już od Speer, ale jakoś nie dobrzejesz. Jest coraz gorzej. Próbujesz wszystko naprawić za pomocą opium, ale ono cię tylko niszczy.
– Wiem – powtórzyła szeptem. – Bo widzisz… on cały czas we mnie jest… Bez przerwy słyszę jego wrzaski…
– Więc zapanuj nad nim.
– Nie mogę.
– Dlaczego nie? – prychnął z odrazą. – Altan potrafił.
– Ale ja nie jestem Altanem. – Nie potrafiła powstrzymać łez. – To właśnie chciałeś mi powiedzieć, prawda? Nie jestem silna jak on. I nie jestem równie mądra. Nie umiem tego wszystkiego co on…
– Tak, to akurat dość oczywiste. – Chaghan zaniósł się ostrym śmiechem.
– W takim razie ty przejmij dowodzenie. I tak zachowujesz się, jakbyś był dowódcą. Więc po prostu nim zostań. W dupie to mam. Dlaczego nie zostaniesz komandorem?
– Dlatego że Altan namaścił ciebie – odparł prostolinijnie wieszczek. – A z nas dwojga to ja żywię większy szacunek do jego dziedzictwa.
Na to nie potrafiła odpowiedzieć.
Nachylił się ku niej.
– To twoje brzemię. Nauczysz się nad sobą panować, zaczniesz dbać o swoich ludzi.
– A jeśli to niemożliwe? – spytała.
– Szczerze? – Białe oczy wieszczka nawet nie drgnęły. – Wtedy powinnaś się zabić.
Rin ponownie nie znalazła w sobie odpowiedzi.
– Jeżeli rzeczywiście jesteś przekonana, że się z tym nie uporasz, powinnaś umrzeć – dodał wieszczek. – W przeciwnym razie twój bóg cię zniszczy, zje cię niczym rdza. Uczyni z twojego ciała narzędzie i będzie palić wszystko i wszystkich. Już nie tylko cywilów i Unegena, ale wszystkich dokoła. Spopieli wszystko, co kiedykolwiek było dla ciebie ważne, wszystko, co kochasz. A kiedy cały twój świat obróci się już w popiół, sama zamarzysz o śmierci.
Kiedy odzyskała kontrolę nad ciałem do tego stopnia, że mogła w miarę pewnie pokonać kilka kroków, zeszła do mesy, gdzie zastała pozostałych cike. Siedzieli przy stole nad miskami pełnymi jakiejś papki.
– Co to? – Ramsa wypluł coś na blat. – Kurze bobki?
– Jagody goji – wyjaśnił Baji. – Czemu pytasz? Nie pasują ci w kleiku?
– Przecież są całe spleśniałe!
– Wszystko już jest spleśniałe.
– Myślałem, że kupimy wreszcie świeży prowiant. – Ramsa był wyraźnie rozgoryczony.
– Niby za co? – wtrącił Suni.
– Przecież jesteśmy cike! – Ramsa podniósł głos. – Mogliśmy coś ukraść!
– Cóż,