– Błądko? – powtórzyła Betty i sięgnęła w mrok. Jej palce natrafiły na powietrze.
– Tutaj – rozległ się głos gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia.
Betty podskoczyła, gdy pościel na łóżku poruszyła się niczym za sprawą własnej woli. Niesamowite i upiorne widowisko.
– Postukiwał w ściany – wytłumaczyła dziewczynka – więc przekradłam się obok niego, kiedy się zbliżał. Ale potem zrobiło mi się tak zimno, nie mogłam przestać drżeć i… i…
– W porządku – rzuciła Betty szorstko.
Pościel przestała się ruszać i znów zrobiło się cicho.
– Przykro mi, że zabrali Charlie – odezwała się w końcu Błądka. – To moja wina.
Betty chciała coś powiedzieć, lecz ugryzła się w język, bo przypomniała sobie, że ma do czynienia z dzieckiem. Na dodatek – po tym, co wydarzyło się tej nocy – najprawdopodobniej osieroconym przez matkę. Zupełnie jak Betty i jej siostry.
– Co się stało, to się nie odstanie – powiedziała. – Nie ma sensu się obwiniać. A zresztą, gdy zrozumieją, że Charlie to nie ty, od razu ją tu przyprowadzą. – Zerknęła za okno. Mgła spowijająca skwer kłębiła się jak wątpliwości w głowie Betty. Błądka była tylko odrobinę starsza od Charlie – czy naprawdę zamierzały ją odprawić, licząc, że poradzi sobie sama? – Posłuchaj, nie musisz jeszcze odchodzić. Noc jest wyjątkowo mglista, a ty…
– Nie – przerwała jej Błądka. Pościel znów się poruszyła, gdy dziewczynka schodziła z łóżka. – Mgła jest moim sprzymierzeńcem. Powinnam uciekać, dopóki mają Charlie. Bo kiedy się zorientują, że to nie ja… Teraz mam większą szansę.
Betty pokiwała głową i sięgnęła po matrioszki. Gdy otworzyła tę najmniejszą, Błądka pojawiła się nagle na skraju łóżka. Błędny ognik podfrunął do niej i zabzyczał przy jej nogach. Wyglądała na tak przerażoną i opuszczoną… Betty zawahała się.
– Jeśli chcesz, mogę zapewnić ci niewidzialność jeszcze przez jakiś czas.
Błądka wzruszyła ramionami.
– Czemu nie. Chociaż pewnie tak narobię sobie jeszcze więcej kłopotów.
– Oooooooooch!
Poderwały się na dźwięk krzyku w kuchni.
– Fliss?! – zawołała Betty zdławionym głosem i wybiegła z pokoju na miękkich nogach, woląc nawet nie myśleć, jaki czeka ją za chwilę widok.
Fliss wpatrywała się w stół, oparta plecami o zlew. W jednej ręce trzymała czajniczek, w drugiej do połowy opróżnioną butelkę whisky.
– Jakby nigdy nic się… pojawił! – wysapała.
– Eee, stół? – Betty przyjrzała się jej podejrzliwie.
– Nie stół. Szczur! – pisnęła jej siostra.
Dopiero wtedy Betty dostrzegła gryzonia – buszował w opakowaniu z rodzynkami, które pałaszowała wcześniej Charlie.
– Pewnie zostawiła go przez nieuwagę – powiedziała Betty. – A teraz ostrożnie, bo Oj chyba postanowił urządzić sobie polowanie.
Rzeczywiście, tuż nad krawędzią stołu pojawiły się diabolicznie żółte ślepia i koniuszek drżącego ogona. Betty porwała szczura, choć wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła na skórze jego lepkie pazurki i zimny ogon przypominający dżdżownicę.
– Przeklęty gryzoń. – Fliss odstawiła czajnik i odsunęła się od zlewu, wachlując się dłonią. – I równie przeklęte kocisko! A kysz! – Zrzuciła Oja z krzesła. – Do diaska z herbatą, potrzebuję czegoś mocniejszego. – Odkręciła butelkę i wypiła solidny łyk.
– Felicity Wspaczna! – oburzyła się Betty. – Co to ma niby znaczyć?
Fliss ledwie powstrzymała odruch wymiotny i wypluła alkohol do zlewu.
– Tak tylko próbuję. Babce zawsze pomaga…
Betty wyrwała siostrze butelkę i ją zakręciła.
– Nie jesteś babką, to po pierwsze, a po drugie, potrzebuję cię trzeźwo myślącej.
– I tak smakuje okropnie. Fuj! – Zawartość żołądka znów podeszła jej do gardła.
W drzwiach stanęła niepewnie Błądka. Fliss spojrzała na nią nerwowo i natychmiast odwróciła wzrok, jakby marzyła już tylko o tym, żeby dziewczynka znikła. Ściągnąwszy z haczyka pusty worek po ziemniakach, kucnęła przy kredensie i zaczęła wkładać do środka pojemniki z nielegalnym tytoniem.
– Co robisz? – zapytała Betty.
– Pozbywam się zapasów babki. – Fliss zawiązała worek. – Skoro o poranku mają nas przesłuchiwać strażnicy, lepiej, żeby tego tu nie było. Nie ma sensu bardziej się pogrążać.
– Ale przecież Wywęsz i Zniuchaj już to widzieli i…
– Nasze słowo przeciwko ich słowu – upierała się Fliss. – Niech Błądka weźmie worek ze sobą i wyrzuci go w jakieś krzaki.
Spojrzała na dziewczynkę znacząco, a Betty odwróciła się do okna. Nic nie wskazywało na to, by kłęby mgły miały się wkrótce cofnąć. Ze zdenerwowania i strachu rozbolał ją brzuch. Dlaczego strażnicy ryzykowali podróż w taką pogodę? Niepokój, ten okropny niepokój, który nie chciał dać za wygraną, znów tu był, podskubywał jej duszę jak wygłodniała wrona.
– No dobrze – powiedziała Fliss cicho. – Chyba już pora, żebyśmy się pożegnały, Błądko. Mam nadzieję, że uda ci się dotrzeć bezpiecznie tam, dokąd zmierzasz.
Błądka podniosła na nią oczy, wielkie i poważne na brudnej, szczuplutkiej twarzyczce. Otworzyła usta, żeby się odezwać, ale w jej słowa wtargnął kolejny hałas.
Głośne pukanie do drzwi gospody sprawiło, że zastygły w bezruchu.
– Na litość wron, któż to tym razem? – zdenerwowała się Fliss.
Betty chwyciła Błądkę za rękę i zaprowadziła ją z powrotem do sypialni, po czym ponownie zamknęła matrioszki, by ukryć dziewczynkę.
– Nie wychodź stąd – poprosiła ją, odstawiając drewniane laleczki na komodę. – I każ ognikowi schować się w lampce!
Zbiegła po schodach, z Fliss podążającą tuż za nią.
– Może strażnicy postanowili jednak odpuścić babce? – zastanawiała się na głos Fliss. Pełna nadziei, trzymała za tę myśl kciuki. – Albo Charlie ich przekonała, że nie jest uciekinierką.
Betty wolała się nie odzywać, kiedy pędziła do drzwi i odciągała rygiel. W głowie miała mętlik. Bardzo chciała wierzyć siostrze, ale nie pozwalało jej na to wrażenie, że coś jest nie w porządku – i kiedy otwierała drzwi, w głębi duszy już wiedziała, że po ich drugiej stronie nie może czekać nic miłego.
Na progu stały dwie osoby spowite mgłą. Strażnicy – jednakże nie ci, którzy wyszli zaledwie przed momentem. Betty wstrzymała gwałtownie oddech, gdy w przyćmionym świetle dostrzegła ich twarze. Jednego z nich bowiem rozpoznała, mimo że on nie mógł jej kojarzyć.
– Proszę