– Czy to oznacza, że będziemy mieć kłopoty? – zapytała nerwowo Fliss.
Wywęsz nie odpowiedział, zajęty przetrząsaniem kuchni. Betty czuła się coraz bardziej nieswojo. Kontrabanda! Na Wronoskale kary za posiadanie towarów z przemytu były surowe, ale może strażnicy puszczą im to płazem, jeśli skupią się na poszukiwaniu dziewczynki?
W jednym z pokojów zadudniło coś głucho. Wywęsz znieruchomiał i przekrzywił głowę jak pies tropiący.
– Zaczekajcie tu – rozkazał i wyszedł z kuchni.
Chwilę później zaskrzypiały charakterystycznie drzwi sypialni babki i zatrzeszczał stary parkiet, a następnie rozległo się stukanie, jakby ktoś szukał schowków w ścianach. Betty drżały nogi. Zaraz przyjdzie kolej na ich pokój. A jeśli Wywęsz sięgnie do kąta, gdzie ukryła się Błądka? Nie zobaczy jej, lecz ją wyczuje, i wówczas gra dobiegnie końca.
Betty patrzyła kolejno na wszystkich członków swojej rodziny. Babka wciąż była zszokowana i blada jak duch, a Fliss przygryzała zaniepokojona wargę. Nikt się nie odzywał i jedyne, co słyszała Betty – prócz własnego szybkiego oddechu – to szelest papieru, gdy Charlie grzebała w opakowaniu z rodzynkami. Od czasu do czasu wkładała ukradkiem rękę do kieszeni, by nakarmić Hopsasę. Wyglądała zaskakująco spokojnie, ale były to pozory – ona też się denerwowała, sądząc po tym, jak szybko przeżuwała.
Wywęsz przeszedł przez korytarz, z sypialni babki do pokoju dziewcząt, a serce Betty zabiło jeszcze mocniej. Usłyszała kliknięcie zamka szafy, następnie szelest przesuwanych ubrań. Znów pomyślała o Błądce – o tym, jak w bezruchu wstrzymywała teraz oddech, żeby się w żaden sposób nie zdradzić. Czy Wywęsz wyczuje, że nie jest w pokoju sam? Czas płynął bezlitośnie powoli i Betty próbowała zająć czymś myśli. Może zdoła przyciągnąć strażnika z powrotem do kuchni? Tylko jak to zrobić bez wzbudzania podejrzeń? Aż raptem rozległ się krzyk, a po nim powietrze przeszyło wściekłe miauknięcie. Pazury zadrapały o drewno i przez kuchnię przemknęła plama sierści. Oj.
– Nic, jeśli nie liczyć tego przeklętego kota. – Do kuchni wrócił Wywęsz, przyciskając dłoń do krwawiącej rany na ręce.
Kolana Betty przestały drżeć, a żuchwa Charlie zastygła. Nie znalazł jej, Błądka była bezpieczna!
– Chodźmy – burknął do towarzysza i odwrócił się do drzwi. – Zmarnowaliśmy wystarczająco dużo czasu.
Betty odetchnęła z ulgą, jej serce przestało walić jak szalone.
I wtedy do kuchni wleciała za Wywęszem kula blasku, przypominająca odrobinę rozświetlony motek wełny. Zapadła cisza pełna niedowierzania. Wszyscy patrzyli w oniemieniu, jak ognik przesuwa się ciekawsko nad podłogą, zbaczając to w jedną, to w drugą stronę, by w końcu zastygnąć tuż obok Charlie.
No nieźle, pomyślała Betty. Wpadły jak śliwka w kompot.
Rozdział piąty
Szlaban!
Jako pierwsza zareagowała Bunia Wspaczna. Puszka po ciastkach wypadła jej z rąk i uderzyła z brzękiem o kafle podłogowe, napędzając wszystkim stracha. Staruszka z wytrzeszczonymi oczami mamrotała coś pod nosem i raz po raz kreśliła w powietrzu znak wrony. U jej stóp rozsypały się listy i dokumenty, nikt jednak nawet nie pomyślał, żeby je pozbierać. Betty zdała sobie sprawę, że muszą się zachowywać tak, jakby nigdy wcześniej nie widziały ognika. Spojrzała więc znacząco na siostry i we trzy też wykonały znak wrony.
Wywęsz tak mocno zaciskał dłoń na pałce, że pobielały mu knykcie. Przez jego twarz przemknął dziwny wyraz; Betty nie była pewna, czy bardziej był podekscytowany, czy przerażony. Zobaczyć błędny ognik na mokradłach to jedno. Ale w wiosce, w środku jednego z domów? Nagle wszystko zaczęło się wydawać mniej pewne, mniej… bezpieczne.
– Aha! – wychrypiał strażnik, choć nie wykonał żadnego ruchu w stronę Charlie czy ognika, który bzyczał teraz cichutko przy jej wypchanej kieszeni – czyli tej, w której ukrywała niewidzialnego szczura.
Zniuchaj cofał się bezwiednie, zatrzymał go dopiero stół za jego plecami. Wyszeptywał coś w panice, zapewne modlitwę.
– Charlie? – Buni Wspacznej załamał się głos. – Odsuń się od niego.
Zdobywszy się na odwagę, podniosła drewnianą łyżkę i ruszyła ostrożnie w kierunku ognika, żeby spróbować go odgonić. Gdy jednak wzięła zamach, ognik śmignął jak bagienna muszka, po czym wrócił na swoje miejsce przy kieszeni dziewczynki.
Betty znów miała serce w gardle. Wywęsz od początku był podejrzliwy, a dziwna słabość ognika do Charlie nie stawiała sióstr Wspacznych w najlepszym świetle.
– Czyli mieliśmy rację. – Oczy zaiskrzyły mu radośnie.
Jak Charlie, pomyślała Betty, gdy zabierali ją do cukierni Hubbardów po drugiej stronie skweru.
– Rację? W jakiej sprawie? – spytała Fliss. – Nie mamy nic wspólnego z tym… z tym czymś! Chyba coś się panu pomyliło.
Wywęsz zmrużył oczy.
– Nie wydaje mi się. Bo widzicie, dziecko, którego szukamy, ma do ogników… wyjątkowe podejście. Oto dowód, że to właśnie ona, uciekinierka z Udręki!
– Nie jestem z żadnej Udręki! – wypaliła Charlie.
– Chwileczkę, chwileczkę! – wtrąciła się Bunia Wspaczna. – Ta dziewczyna to moja wnuczka, a ja potrafię to udowodnić.
Uklękła, aż zatrzeszczały jej kolana, i zaczęła przeszukiwać rozrzucone po podłodze dokumenty. Szybko dołączyła do niej Fliss, by pomóc.
Betty tylko patrzyła, żołądek ściskała jej niepewność. Wszystko będzie dobrze, wmawiała sobie; możemy przecież udowodnić, kim jest Charlie…
– Jest! – zawołała Fliss i podetknęła Wywęszowi pod nos kartkę papieru. – Akt urodzenia. Dowód, że Charlie urodziła się tutaj i że nigdy nie była na Udręce!
– No i co, łyso teraz panu? – rzuciła buńczucznie dziewczynka.
Ale triumfalna mina Wywęsza nie zmieniła się ani na jotę, gdy mężczyzna prześlizgnął wzrokiem po dokumencie.
– To niczego nie dowodzi. To tylko słowa.
– Słucham…? – nie dowierzała babka. – Przecież to akt urodzenia. Jak to, niczego nie dowodzi?
– Owszem, dowodzi. Że urodziło się dziecko imieniem Charlie – odparł Wywęsz. – Ale które dziecko? To nie jest tu napisane! Z kolei to… – Wskazał na ognik. – To mówi samo za siebie. Na tę chwilę nie potrzebujemy więcej dowodów.
– Ale… do czego?
– Żeby zabrać ją z powrotem na Udrękę – oznajmił strażnik.
Charlie uniosła głowę. Jej oczy były pełne pytań, choć Betty dostrzegła w nich także odrobinę ekscytacji.
– Zabierzecie mnie na Udrękę? – upewniła się.
– Nie możecie! – zaprotestowała Fliss. – Przecież tam się roi od… od przestępców!
– No cóż. – Wywęsz wskazał głową na metalowe pudełeczko z tytoniem. – A nie wiecie czegoś przypadkiem o tym? Dostała pani tytoń w zamian za ukrycie tej małej, zgadza się?
– Bzdura! – wykrzyknęła przerażona staruszka. – Nie mamy nic wspólnego z uciekinierami z Udręki!
Na szczęście