– A ja powtarzam panu, że nikt nie bił mojej matki. Zwłaszcza nie mój ojciec.
– Miło mi to słyszeć. Może więc wypadek? Spadła ze schodów? Wypadła przez drzwi?
Gdybym była wężem, zaatakowałabym go właśnie teraz. Ugryzłabym go prosto w nos. Wyobrażam sobie truciznę wpływającą w jego ciało. Jego twarz stałaby się purpurowa i czarna. Może pojawiłyby się jakieś konwulsje.
– Proszę pani?
Elle przyciska ramię do mojego. Wie, że jestem niezdecydowaną osobą.
Rośnie we mnie gniew.
Przepływa przeze mnie ciepło aż do zimnego opuszka małego palca, niosąc ze sobą energię. Nawet moje włosy wydają się naładowane energią; czuję, jak wszystkie maleńkie cebulki się zaciskają. Wyobrażam sobie, że moje włosy odlatują w chmurze elektrycznych iskier tworzących się wokół głowy.
– Nie wiem, co pan palił, panie Mendez, lub kto pozwolił panu przebrać się w mundur policjanta, ale to niedorzeczne.
Na jego twarzy pojawia się rumieniec. Cios. Mściwość przepływa przeze mnie. Zanim policjant zdąży cokolwiek powiedzieć, pozwalam, by złość prowadziła mnie dalej.
– Niech zgadnę. Ta sprawa wydawała się łatwa, więc zgłosił się pan na ochotnika. Nikt nie chciał przyjść tutaj, żeby przesłuchiwać staruszka, kiedy jego żona umiera piętro wyżej.
– Mamo – upomina mnie Elle, kładąc dłoń na moim ramieniu. Wiem, że jeśli zerknę na nią kątem oka, to jestem pewna, że pojawi się niewielka skaza w mojej cudownej furii. Nie spuszczam więc oczu z Mendeza.
Na jego czole wyskakuje żyła. Szczękę ma mocno zaciśniętą.
– Pani Addington…
– Niech pan nawet nie próbuje mnie udobruchać. Czy ma pan nakaz? Zamierza pan go aresztować?
– Prowadzę jedynie dochodzenie…
– Jedynie? Nie sądzę, żeby jedynie pan coś robił. Rozszerza pan granice swojego określonego dochodzenia. Właśnie to pan robi. Niech pan idzie walczyć z jakimiś przestępcami lub zatrzyma jakichś piratów drogowych czy coś w tym stylu. Mogę panu dać pięć dolców na pączki, które zabierze pan na drogę.
Mam dobrą passę. Gdzieś w środku cichy, samozachowawczy głos próbuje się przebić, ale ja i tak wiem, że następne zdanie, które padnie z moich ust, będzie zawierało słowo „świnia”. I nagle ratuje mnie tata. Nie po raz pierwszy.
Otwiera oczy, a zaskoczenie i zmieszanie malują się na jego twarzy.
– Maisey – mówi drżącym głosem, sięgając po moją rękę. – Dlaczego jesteś zła? Co się dzieje?
Spogląda na Mendeza, mrużąc oczy, jakby próbując się skupić, a wtedy strach uderza mnie ponownie w sam czubek głowy. Tata nie udaje. Naprawdę jest zagubiony. Jeśli to prawda… Jeśli moja matka naprawdę jest w śpiączce, wtedy wszystko może być prawdą. Te wszystkie okropne rzeczy, o których mówił policjant… Mogą. Być. Prawdziwe.
Moje ciało się osuwa. Poręcz wbija mi się w żebra, kiedy opadam na nią. Wypełnia mnie pustka. W uszach słyszę głośne brzęczenie. Ktoś powinien naprawić oświetlenie; jest zdecydowanie zbyt słabe.
– Mamo? – Głos Elle brzmi, jakby dobiegał z daleka.
Nie mogę odwrócić głowy. Podłoga znika pod moimi stopami, a brzęczenie zagłusza kolejne słowa.
Ktoś podstawia mi krzesło pod kolana. Czyjeś ręce pomagają mi usiąść i pochylają moją głowę do przodu, więc mój pusty żołądek jeszcze bardziej daje się we znaki. Oddycham tak głośno, że zagłuszam brzęczenie w uszach. Nie dość, że słyszę bicie serca w głowie, to jeszcze bije ono za szybko.
– Nie spała od wieków. Ponadto pewnie nic nie jadła. No i martwi się. – Elle brzmi na przestraszoną. Muszę ją pocieszyć, ale nie mogę się ruszyć.
– Na pewno przesłuchiwanie przez policję nie pomogło – kwituje kobiecy głos. Ciepła dłoń spoczywa na moim ramieniu. Jest uspokajająca i łagodna. Druga dłoń ślizga się po mojej szyi, sprawdzając mój puls. – Nie martw się, skarbie. Wszystko będzie dobrze.
Moje serce zaczyna podróżować we właściwym kierunku – z mojej głowy prosto w stronę klatki piersiowej. Odzyskuję czucie w palcach u rąk i stóp, a wraz z nim narastające poczucie zakłopotania. Kusi mnie, żeby udawać, że jestem nieprzytomna, ale rezygnuję z tego pomysłu.
– Nic mi nie jest – chrypię. – Przepraszam.
– Nie spiesz się – odzywa się kobiecy głos. – Powoli. – A następnie zwraca się do Elle: – Idź do pielęgniarki i poproś o sok lub wodę.
Udaje mi się otworzyć oczy.
Tata ponownie zasnął. Kobieta w białym kitlu stoi obok jego łóżka, obserwując monitory, po czym kładzie stetoskop na jego klatce piersiowej. Potem zabiera krzesło i siada na nim tuż obok mnie, wyciągając rękę.
– Pani musi być Maisey. Dużo o pani słyszałam.
Kiedy ujmuję jej dłoń, wydaje mi się ona drobna i delikatna. To, co mogę wyczytać z ciemnych oczu kobiety, odzwierciedla więcej niż jej fizyczna postura. Nie jest osobą, z którą chce się zadzierać.
– Eliana Margoni – przedstawia się. – Jestem lekarką pani matki. Pielęgniarki powiedziały mi, że jest pani tutaj z panem Walterem. Jestem pewna, że ma pani wiele pytań.
Współczucie, jakie od niej bije, sprawia, że się rozklejam. W oczach zbierają mi się łzy i nie jestem w stanie ich powstrzymać.
– Jeśli to pomoże – dodaje doktor Margoni – to jestem pewna, że krwawienie śródczaszkowe pani mamy zostało spowodowane pęknięciem tętniaka. Odkryliśmy go trzy miesiące temu i wiedzieliśmy, że jej śmierć była tylko kwestią czasu. Absurdem jest myśleć, że pani ojciec mógł ją uderzyć lub popchnąć.
– Dlaczego mi nie powiedzieli?
Przez moje łzy lekarka staje się zniekształconą plamą czerni i bieli, a wyraz jej twarzy jest nieczytelny.
– Obawiam się, że na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. To była tykająca bomba zegarowa. Pani matka zdecydowała się nie podejmować leczenia, ponieważ istniało duże prawdopodobieństwo, że jej mózg zostanie uszkodzony. Pani ojciec się nie zgodził. Dopóki istniała nadzieja, chciał spróbować, ale pani matka podjęła ostateczną decyzję.
– No tak.
Doktor Margoni ściska moją dłoń.
– Niestety nie znaleźliśmy jej testamentu życia. Pani matka powiedziała mi, że spisała taki dokument i obiecała przynieść kopię do szpitala. Tak się nie stało. Ale mogę potwierdzić, że wspomniała, że chciałaby umrzeć po cichu w domu. Mam udokumentowaną tę notatkę. Potrzebuję potwierdzenia sądu, żeby ujawnić ją policji, chyba że krewni pani Leah wyrażą na to zgodę.
Chociaż jestem najbliższym krewnym, który będzie musiał podjąć decyzję, ciepły promyk słońca przeszywa mroźny chłód w moim sercu. Ton głosu lekarki jest spokojny i ciepły.
– Oczywiście, gdyby to było pomocne, to całkowicie poparłabym przekazanie tego policji.
Tata nagle się budzi. Jego dziki wzrok skanuje całe pomieszczenie, ale zanim zdołam wstać, powieki znowu mu się zamykają, a on ponownie zasypia.
– Daliśmy mu środek uspokajający – wyjaśnia doktor Margoni. – Biedak był wyczerpany.
– Pozostaje