Cywilizacje. Laurent Binet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Laurent Binet
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788308071816
Скачать книгу
ze sobą wszystkie zwierzęta. Kraina była piękna. Przede wszystkim chcieli ją zbadać.

      Były tam łąki i niezbyt gęste lasy, dużo zwierzyny i w rzekach pełno ryb. Freydís i jej towarzysze rozbili obóz blisko brzegu, w miejscu osłoniętym od wiatru. Nie brakowało im jedzenia, więc postanowili spędzić tu zimę, bo domyślali się, że zimy muszą tu być łagodniejsze, a przynajmniej krótsze niż w ich rodzinnych stronach. Młodsi byli urodzeni na Grenlandii, inni przybyli z Islandii albo z Norwegii, jak ojciec Freydís.

      Pewnego razu zapuścili się dalej i napotkali uprawne pola. Ciągnęły się tam dobrze utrzymane plantacje czegoś, co przypominało żółty jęczmień. Ziarna w kłosach okazały się chrupiące i soczyste. Tak się dowiedzieli, że nie są tu sami.

      Oni też chcieli hodować chrupiący jęczmień, ale nie wiedzieli, jak się do tego zabrać.

      Kilka tygodni później na wzgórzu wznoszącym się nad ich obozowiskiem pojawili się Skraelingowie. Byli wysocy, dobrze zbudowani, mieli gładką, lśniącą cerę, a na twarzach wymalowane długie czarne krechy, co przeraziło Grenlandczyków, ale tym razem w obecności Freydís nikt nie ośmielił się cofnąć, z obawy, by nie wyjść na tchórza. Zresztą Skraelingowie wydawali się nie tyle wrodzy, ile zaciekawieni. Jeden z Grenlandczyków, by zyskać przychylność tamtych, chciał im podarować mały toporek, ale Freydís nie pozwoliła mu na to i zamiast tego ofiarowała im naszyjnik z pereł i żelazną broszkę. Skraelingowie sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych z tego daru, podawali sobie te przedmioty z rąk do rąk i wyrywali je sobie; po chwili Freydís i jej towarzysze zrozumieli, że tamci chcą ich zaprosić do swojej osady. Tylko Freydís przyjęła zaproszenie. Jej mąż pozostał z innymi w obozie, nie ze strachu przed nieznanym, lecz przeciwnie – dlatego że przedtem w podobnej sytuacji ledwo uszli z życiem. Wskazali na Freydís jako na swego emisariusza i rzecznika. Rozśmieszyło ją to, bo zrozumiała, że żaden nie ma odwagi jej towarzyszyć. Znów ich zwymyślała, ale tym razem wstyd nie pomógł. Poszła więc sama ze Skraelingami, którzy namaścili jej białą cerę niedźwiedzim łojem, a potem razem z nią zapuścili się w bagniska na czółnie wydrążonym w pniu drzewa. Czółno z łatwością pomieściłoby dziesięciu ludzi, bo tak wielkie drzewa rosły w tym kraju. Łódź odbiła od brzegu i Freydís znikła razem ze Skraelingami.

      Czekano na jej powrót trzy dni i trzy noce, ale nikt nie wyruszył na poszukiwanie. Nawet Thorvard nie ośmielił się zapuścić w te bagna.

      Wreszcie na czwarty dzień Freydís wróciła razem z wodzem Skraelingów. Miał szyję i uszy obwieszone wielobarwnymi klejnotami, a jego długie włosy zostały z jednej strony wygolone. Trudno było sobie wyobrazić wspanialszy wygląd.

      Freydís powiedziała swym towarzyszom, że są w Kraju Świtu, a ci Skraelingowie zwą się Ludem Pierwszego Światła. Wojują z innym ludem, żyjącym bardziej na zachód, i Freydís uważa, że należy im pomóc. A kiedy spytano ją, jak zrozumiała język Skraelingów, odpowiedziała ze śmiechem: „No cóż, może ja też jestem volva?”.

      Zawołała tego, który chciał podarować Skraelingom toporek, i tym razem kazała mu go wręczyć przybyłemu z nią sachemowi (tamci tak nazywali swoich wodzów).

      Dziewięć miesięcy później urodzi córkę i nada jej imię Gudrid po swojej byłej bratowej, żonie Karlsefniego, wdowie po Thorsteinie Erikssonie, której zawsze nienawidziła (ale nie warto tu mówić o ludziach, którzy nie występują w tej sadze).

      Mała kolonia osiedliła się w sąsiedztwie osady Skraelingów i obie grupy nie tylko żyły zgodnie, ale też wzajemnie sobie pomagały. Grenlandczycy nauczyli Skraelingów wydobywać z torfu żelazo i robić z niego siekiery, lance i groty do strzał. Dzięki temu Skraelingowie mogli się skutecznie zbroić, by zwyciężać swych wrogów. Oni w zamian za to nauczyli Grenlandczyków uprawiać chrupiący jęczmień, wsiewając ziarna w małe kupki ziemi razem z fasolą i dyniami, żeby owijały się wokół jego grubych łodyg. W ten sposób będą mogli robić zapasy na zimę, kiedy zacznie brakować dziczyzny. Jedyne, czego chcieli Grenlandczycy, to pozostać w tym kraju. Na znak przyjaźni podarowali Skraelingom krowę.

      Otóż zdarzyło się, że niektórzy Skraelingowie zachorowali. Jeden z nich dostał gorączki i zmarł. Wkrótce zaczęli umierać jeden po drugim. Grenlandczycy przestraszyli się i chcieli odpłynąć, ale Freydís się temu sprzeciwiła. Darmo towarzysze tłumaczyli jej, że wcześniej czy później epidemia dotrze i do nich – twardo odmawiała opuszczenia osady, którą zbudowali. Dowodziła, że tutaj znaleźli żyzną ziemię i nie ma żadnej pewności, że gdzie indziej spotkają tak przyjaznych Skraelingów, z którymi będą mogli utrzymywać dobre stosunki.

      Wtedy rozchorował się barczysty sachem. Wracając do domu, który miał kształt kopuły wspartej na łukowatych słupach i pokrytej płatami kory, zobaczył jakichś obcych nieżywych ludzi leżących na progu i coś w rodzaju ogromnej fali pochłaniającej jego wieś i osadę Grenlandczyków. A kiedy ta wizja się rozwiała, położył się, płonąc z gorączki, i poprosił, by sprowadzono do niego Freydís. Kiedy stanęła u jego wezgłowia, powiedział jej na ucho kilka słów tak cicho, by tylko ona je słyszała, a następnie oznajmił na głos, tak by wszyscy słyszeli, że szczęśliwi są ci, co wszędzie są u siebie, a dar żelaza, jakim podróżnicy obdarzyli jego lud, nie zostanie zapomniany. Mówił Freydís o jej położeniu i przepowiedział, że przeznaczeniem jej i dziecka są wielkie czyny. Potem omdlał. Czuwała przy nim całą noc, ale rankiem był już zimny. Wtedy wróciła do swoich towarzyszy i powiedziała: „No, jazda, trzeba załadować bydło na knarę”.

      5. Kuba

      Freydís chciała płynąć jak najdalej na południe. Tygodniami sunęli wzdłuż wybrzeży, więc na pokładzie brakowało już wszystkiego i mogli liczyć tylko na złowione ryby i wodę deszczową, ale kiedy pojawiał się jakiś ląd, który zdawał się dogodny, Freydís nie chciała tam przybić. Wzbudziło to najpierw niepokój, potem nieufność, a wreszcie gniew jej towarzyszy. Freydís mówiła: „Chcecie, by znów groziła wam śmierć? Chcecie, żeby jakiś Jednonogi przeszył wam brzuch strzałą? (Tak zginął jej drugi brat przyrodni Thorvald, syn Eryka, i wiedziała, że wszyscy pamiętają o tym nieszczęsnym zdarzeniu). Będziemy dalej płynąć do celu albo umrzemy na morzu, jeśli taki będzie kaprys Njörda lub takie będzie życzenie Hel”. Ale nikt nie znał celu, o którym mówiła Freydís.

      Wreszcie napotkali ląd, który mógł okazać się wyspą. Freydís, czując, że nie zdoła dłużej zapanować nad zniecierpliwieniem towarzyszy, zgodziła się doń przybić.

      Knara wpłynęła na wspaniałą rzekę. Nim przybili do brzegu, sunęli cały czas po bardzo przejrzystej wodzie. Nigdy nie widzieli tak pięknej krainy. Nad samą rzeką rosły wszędzie zielone drzewa, jedne w kwiatach, inne pełne owoców. Owoce miały cudowny smak. Mnóstwo ptaków, małych i dużych, śpiewało słodko. Liście drzew były tak wielkie, że dawało się nimi pokrywać domy. Ląd był bardzo płaski.

      Freydís zeskoczyła na ziemię. Podeszła do zabudowań, które wzięła za domostwa rybaków, ale ich mieszkańcy przerażeni pouciekali. W jednym z domów znalazła psa, który nie szczekał.

      Grenlandczycy wyprowadzili ze statku bydło, a Skraelingowie, których zaciekawił widok koni, znów się pojawili. Byli nadzy, niewysocy, ale dobrze zbudowani. Mieli ciemną cerę i czarne włosy. Freydís ruszyła w ich stronę, bo sądziła, że kobieta w ciąży powinna wzbudzić ich zaufanie. Zachęciła jednego z nich, by dosiadł konia i pokazał jej osadę. Szła przy nim z wodzami w ręku. Skraelingowie byli tym uradowani i zachwyceni. Ofiarowali przybyszom jedzenie i zaprosili ich do swoich domów. Częstowali ich też zwiniętymi liśćmi, które zapalali, brali w usta i wdychali ich dym.

      Freydís i jej towarzysze osiedlili się u nich i osada Skraelingów została ich osadą. Zbudowali własne domy na sposób miejscowych, okrągłe i kryte słomą. Zbudowali też drewnianą świątynię ku czci Thora. Skraelingowie pokazali im, jak wydobywać smakowitą wodę z dużych orzechów, które rosły na drzewach o wielkich liściach.