Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rock Chick
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1438-0
Скачать книгу
ty wy…

      – Wsiadaj, przejedziemy się.

      Spojrzałam na niego, on na woźnicę.

      – Nie.

      To było za wiele. Najpierw pyszna kolacja, wino, miła rozmowa, potem spacer uliczkami, a teraz przejażdżka bryczką. To było za wiele. Nie zniosłabym tego. Jeszcze nigdy nie jechałam powozem. Chyba nigdy wcześniej nie spotkało mnie nic romantycznego, nie licząc akcji w stylu Bonnie i Clyde’a, które kończyły się świstem kul i kryminalnym smrodem Billy’ego osiadłym na mojej skórze.

      Billy nigdy nie wziął mnie na przejażdżkę. Obiecywał milion romantycznych pierdół, ale nawet nie kupił mi kwiatów. Nigdy. Żaden z moich byłych tego nie zrobił.

      – Co się dzieje? – zapytał Hank, gdy cała zesztywniałam.

      Już to czułam. Nienawidziłam tego, ale to już się działo wbrew mojej woli: poczułam kręcenie w nosie i wiedziałam, że za moment się rozpłaczę.

      Obrócił mnie do siebie i spojrzał na moją drgającą brodę. Cholera! To było upokarzające… Opuściłam głowę. Hank złożył dłoń na mojej szyi, pochylił się, żeby spojrzeć mi w twarz.

      – Jezu, Roxie, co się dzieje?

      – Chodźmy stąd… – szepnęłam.

      – Wszystko dobrze? – zapytał woźnica.

      – Słoneczko… – Poczułam, że Hank mnie obejmuje.

      – Po prostu już chodźmy! – powtórzyłam, ale nie dosłyszał, bo byłam wtulona w jego pierś.

      – Chcesz chusteczkę? – zapytał woźnica.

      Hank uniósł moją głowę, co było dość niefortunne, bo już beczałam na całego. Odwróciłam wzrok, bo jak było powszechnie wiadomo, osoba, która zastała cię w krępującej sytuacji, po prostu znikała, jeśli się jej nie widziało, no nie? Bez słowa otarł moją twarz błękitną bandaną.

      – Nie przejmuj się. – Siorbnęłam nosem. – Ciągle mi się to zdarza.

      Wciąż nic nie mówił.

      – Nawet na reklamach płaczę.

      Milczał.

      – Płaczę za każdym razem, oglądając Czułe słówka, a widziałam to już z dziesięć razy – ciągnęłam.

      Hank wciąż nie wydał z siebie ani dźwięku. Wstrząsnął mną mimowolny szloch.

      – Za każdym razem, gdy Shirley MacLaine robi tę aferę pielęgniarkom o leki dla Debry Winger… – Gardło zawiązało mi się w supeł. – Zawsze mnie to wzrusza.

      – I teraz płaczesz, bo przypomniałaś sobie o tym filmie? – zapytał w końcu Hank.

      Pokręciłam przecząco głową.

      – No to dlaczego płaczesz?

      W końcu odważyłam się unieść na niego wzrok i powiedziałam to głośno, choć przecież wcale nie chciałam:

      – Bo jesteś dla mnie taki miły…

      Przez jego twarz przemknął grymas, którego nie zdołał ukryć. Po chwili jego oczy stały się zupełnie puste. To, co zdążyłam wyczytać, nieźle mnie wystraszyło.

      – A czy ktoś inny był dla ciebie niemiły? – zapytał i słychać było, że usilnie się kontroluje.

      – Wracajmy.

      Postąpiłam krok i pozwolił mi odejść, ale gdy już myślałam, że się uwolniłam, niespodziewanie wsunął rękę pod moje kolana i uniósł mnie.

      – Co ty wyrabiasz? – prawie krzyknęłam, przytrzymując się jego szyi.

      – Przejedziemy się – usłyszałam.

      To było jednocześnie pretensjonalne i szarmanckie. Wujek Tex mógł mnie sobie nosić, ale to? Hank lekko wrzucił mnie do powozu i usadowił się obok. Woźnica wskoczył na kozioł i ruszyliśmy.

      – Musi być po twojemu, co? – zapytałam, osuszywszy łzy.

      Czułam się jak… sama nie wiedziałam…

      – Musi. – Przyciągnął mnie do siebie.

      Usiłowałam udawać, że wcale nie czułam tego, co faktycznie czułam. Nie mogłam dać się temu ponieść, choć było to takie przyjemne… Miałam zbyt wiele do stracenia.

      Spojrzałam na Hanka.

      – Makijaż mi spłynął…?

      – No tak jakby – rzucił z uśmiechem.

      Cholera!

***

      Zrobiłam porządek z twarzą na tyle, na ile pozwalał mi warsztat złożony z bandany i podręcznego lusterka.

      Gdy tak jechaliśmy przez Denver, po chwili zrelaksowałam się i usadowiłam wygodnie u boku Hanka. To było silniejsze ode mnie: był jak ciepła, niewzruszona opoka. Denver wyglądało niczym pokaz pięknych slajdów, a powóz kołysał uspokajająco. Nawet najbardziej spięta neurotyczka by się wyluzowała.

      Ani się obejrzałam, a dłoń Hanka uniosła moją głowę i zaczęliśmy się całować. Poddałam mu się natychmiast, oddając pocałunki.

      Świetnie całował. Poczułam go w sercu i w duszy.

      – Ale się wpakowałam… – szepnęłam, patrząc na jego usta.

      Pogładził mnie po policzku.

      – No – potwierdził krótko.

      Cholera.

***

      Wyglądałam przez okienko toyoty, gdy Hank odwoził mnie do hotelu. Randka się kończyła, a ja usiłowałam nie rozpłakać się ponownie. To była moja najlepsza randka. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że była najlepszą randką w historii ludzkości, a już na pewno plasowała się w pierwszej dziesiątce. Łaknęłam kolejnej. Następnych dziesięciu właśnie takich. W zasadzie chciałam, żeby moje życie stało się jedną nieustającą randką z Hankiem. A musiały mi pozostać tylko wspomnienia tej jednej. Powinnam myśleć o sobie jako o szczęściarze, bo niektóre kobiety nigdy nie były na takiej randce. Wcale nie czułam się jednak szczęściarą.

      Zatrzymaliśmy się na poboczu. Rozejrzałam się. Nie stanęliśmy pod hotelem, tylko w jakiejś bardzo przyjemnej dzielnicy.

      – Gdzie jesteśmy? – spytałam, zerkając na Hanka.

      – Pod moim domem.

      – Co?? – zapiszczałam.

      Zignorował to i wysiadł, ale ja przyrosłam do siedzenia.

      To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje!, powtarzałam w głowie.

      Drzwiczki po mojej stronie otworzyły się.

      – Zabierz mnie do hotelu – zażądałam, patrząc na Hanka.

      Sięgnął do środka, odpiął mój pas i wyciągnął mnie za rękę z samochodu.

      – Muszę najpierw wyprowadzić psa – poinformował mnie.

      Uszłam kilka kroków, ale zatrzymałam się gwałtownie.

      – Ty masz psa?

      Również przystanął i odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.

      – No mam.

      Uwielbiałam psy!

      – A jakiego?

      – Czekoladowego labradora.

      Cholercia, moje ulubione!

      – Zaczekam