– Pokłóciła się z Matildą i oskarżyła ją o kradzież – wyjaśnia Jo, chowając ręczniki do szafki.
Unoszę brwi, zastanawiając się, czy to możliwe, że Matilda rzeczywiście coś jej zabrała? Że tym razem mama się nie pomyliła i wie, o czym mówi? Wspominam o tym Jo.
Kręci głową.
– Chciałabym, żeby to była prawda, ale Matilda cały dzień leżała w łóżku z przeziębieniem.
Jo dobrze mnie zna, pracuje tutaj od samego początku, a ja przychodzę w odwiedziny co najmniej trzy razy w tygodniu. Jestem wdzięczna, że czasem z nami siada i dotrzymuje nam obu towarzystwa, dopóki ktoś inny jej nie wezwie.
– Okej, dzięki, że mnie uprzedziłaś. Pójdę i sprawdzę, czy wszystko u niej dobrze.
Spieszę korytarzem do pokoju mamy, ale waham się pod drzwiami, bo nigdy nie wiem, czego się spodziewać. Zazwyczaj cieszy ją mój widok, ale zdarzało się, że krzyczała, żebym zostawiła ją w spokoju, jakbym była zupełnie obcą osobą. Albo błagała, żebym wypuściła ją z tego hotelu i pomogła zdążyć na autobus do domu. „Jest po drugiej stronie ulicy”, upiera się zawsze, chociaż w okolicy Pine View nie ma żadnego przystanku autobusowego.
– Cześć, mamo, to ja – mówię, wślizgując się do środka.
Napływa do mnie zapach jej perfum wymieszany z wonią środków czyszczących. Chanel N°5. Mama często nie poznaje ludzi albo zapomina, do czego służą różne przedmioty, ale co rano niezawodnie skrapia się ulubionymi perfumami.
Gdy tu przychodzę, zostawiam za sobą cały bagaż przeszłości, który mnie przytłacza, i próbuję się skupić tylko na niej. Chociaż trudno mi patrzeć na to, w jakim jest stanie, pod pewnymi względami to dla mnie ucieczka.
Dziś mama siedzi przy oknie, z książką na kolanach, i wygląda na zewnątrz. W pierwszej chwili jestem zaskoczona, bo dawno zrezygnowała z czytania, ale po chwili orientuję się, że to jej album ze zdjęciami.
– Farrah, tak się cieszę, że tu jesteś. Oni… oni znowu mnie zamknęli i nie mogę wyjść. Wciąż im powtarzam, że spóźnię się na autobus, ale w ogóle nie słuchają! Co to za hotel? – Odwraca się z powrotem do okna. – A na dodatek pada. Widziałaś gdzieś moją parasolkę? Tę czerwoną w żółte paski?
Podchodzę do niej i obejmuję ją ramieniem. Opisuje parasolkę, którą miała, gdy byłam małą dziewczynką, i nie pamiętam, żebym później gdzieś ją widziała.
– Nie martw się, mamo, jestem tutaj i wszystko będzie dobrze. – Jest tak wychudzona, jakby skórę oddzielał od kości zaledwie milimetr ciała.
– Pomożesz mi się dostać na przystanek? – Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, a ja z trudem powstrzymuję łzy. Ale muszę być silna. Jestem dla niej jedyną stałą w tym nieznanym świecie. – Na ten po drugiej stronie ulicy, wiesz – kontynuuje. – Naprawdę muszę wrócić do domu. Ale potrzebuję parasolki. Gdzie ja ją posiałam?
– Tak, mamo. Pomogę ci pójść na przystanek i poszukamy twojej parasolki, ale może najpierw napijemy się herbaty? Opowiem ci, co dziś porabiałam.
Mama uwielbia słuchać moich opowieści, chociaż gdy tylko wychodzę, o wszystkim zapomina. Nigdy nie opowiadam jej o niczym ekscytującym, więc może po prostu lubi słuchać mojego głosu.
Ze względów bezpieczeństwa w pokoju nie ma czajnika, więc wychodzę do części wspólnej, by zaparzyć nam herbatę. Skupiam się na tej czynności i próbuję zapanować nad lękiem. Tyle czytałam o uzdrawiających właściwościach medytacji uważności, ale łatwiej o niej mówić, niż rzeczywiście ją praktykować. Zawsze będę się czuła dziwnie, robiąc dla mamy herbatę gdzieś indziej niż w jej domu. Umieściłam ją tutaj nieco ponad rok temu i wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia, że nie dałam rady sama się nią opiekować. Ale gdy po raz trzeci jakiś przechodzień znalazł ją snującą się niebezpiecznie blisko ruchliwej głównej drogi, uświadomiłam sobie, że muszę to zrobić.
Gdy wracam i podaję jej kubek z herbatą, dziękuje mi i stawia go na stoliku. Za chwilę o nim zapomni, chyba że będę jej wciąż przypominać, aby piła.
– A więc przeglądałaś album ze zdjęciami.
Kiwa głową.
– Tak, chciałabyś go obejrzeć?
Mówię jej, że owszem, i nie wspominam, że znam na pamięć każde zdjęcie i kolejność, w jakiej są ułożone. Mogłabym też opisać strój każdej osoby ze wszystkich fotografii.
– O, tutaj, patrz! – woła, przerzucając kartki, aż wreszcie znajduje zdjęcie, którego szukała.
Zerkam na fotkę z dzieciństwa, na której mama trzyma mnie na rękach. Mam na sobie coś, co wygląda jak sukienka do chrztu, chociaż ona upiera się, że był to jeden z moich zwykłych strojów.
– Piękna. Popatrz na tę buzię! – zachwyca się, a ja czuję nieuchronny ból w sercu, bo to nie siebie widzę na tej fotografii, lecz Kaylę.
Jako niemowlęta byłyśmy niemal identyczne. Szybko przewracam stronę, bo nie chcę teraz o tym myśleć, nie chcę wyobrażać jej sobie w parku z opiekunką i nie chcę pamiętać o tym, co zrobiłam.
Na szczęście mamie chyba to nie przeszkadza i cieszy się, że przeglądam resztę albumu. Pozostałe zdjęcia są nieszkodliwe. Mój tata. Dziadkowie. Ja, ale już znacznie starsza od Kayli.
Gdy kończymy, trochę jej czytam, a potem zbieram się do wyjścia, bo nadchodzi pora kolacji z pozostałymi rezydentami z tego piętra. Jest ich tylko pięcioro, z czego się cieszę, bo mama nie lubiła, gdy wszyscy mieszkańcy spożywali posiłki razem w dużej jadalni na dole.
Wstaję i sięgam po nasze kubki; dziś oba pozostały niemal nietknięte.
– Gdzie ona jest? – pyta nagle mama, podczas gdy wylewam herbatę do zlewu w łazience.
– Kto, mamo? – Przywykłam do tego rodzaju pytań i zastanawiam się, kogo tym razem ma na myśli.
Dawną przyjaciółkę czy może koleżankę z pracy? Wspomnienia formują się w jej głowie bez ostrzeżenia.
– Twoje dziecko – mówi. – Gdzie jest twoja córka? Co z nią zrobiłaś?
A kubek, który trzymam, wypada mi z dłoni i rozbija się w drobny mak.
Gdy docieram do domu, Jamie czeka na mnie przed wejściem, a mnie ogarnia rozczarowanie. Nie powinnam tak na niego reagować, ale to zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jaki miałam dzień. Instynkt podpowiada mi, że to przyzwoity człowiek, jednak jego towarzystwo to ostatnie, na co mam teraz ochotę.
– Może już pora, żebym dostał własny klucz? – pyta z uśmiechem. – Twoi sąsiedzi jeszcze pomyślą, że cię śledzę!
Mieszkam na piętrze odremontowanej wiktoriańskiej kamienicy przy dość ruchliwej drodze, ale przecież w Londynie nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Widziałam na latarniach ulotki informujące o działaniu straży sąsiedzkiej, jednak wprowadziłam się tu ponad rok temu i nikt ani razu nie zorganizował żadnego spotkania w tej sprawie.
– Ja ich nawet nie znam – mówię słabo.
Uśmiech znika z twarzy Jamiego.
– Tylko