Długa noc w Paryżu. Dov Alfon. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Dov Alfon
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788381431842
Скачать книгу
pracownica bezpieczeństwa w jednej z najwrażliwszych jednostek militarnych Oriana już dawno zdążyła się zapoznać z protokołami bezpieczeństwa dokumentów wojskowych. „Ściśle tajne” na przykład bez dwóch zdań oznaczało klasyfikację poziomu poufności. „Materiały do użytku wewnętrznego” natomiast to nic nieznaczący zapis administracyjny. Teoretycznie nie było sensu go w ogóle dodawać do dokumentów już zastrzeżonych. W praktyce jednak to słowo informowało zebranych o tym, że prezentacja nie jest ściśle tajna, bo nigdy się nie odbyła. Po wyświetleniu ostatniego slajdu nikt nigdy o niej nie wspomni; to wydarzenie trwało tylko chwilę, w „wewnętrznej” przestrzeni czterech ścian sali konferencyjnej.

      – Czy mogę prosić o zgaszenie świateł? – odezwał się Zorro.

      Rozdział 9

      – Non, non, non. Écoute moi – powtórzyła stanowczo szefowa działu PR, chodząc z telefonem w dłoni tam i z powrotem po swoim biurze. Ten nawyk pomagał jej kontrolować tempo rozmowy. – Teraz niech pan mnie posłucha. W Paryżu każdego roku znika ponad pięć tysięcy ludzi. Pięć tysięcy. O każdym z nich będziecie pisać artykuły? Każdy ma prawo zacząć nowe życie.

      Instrukcje jej przełożonego, dyrektora działu komunikacji lotniska, były proste i przytłaczające zarazem. Na lotnisku Charles’a de Gaulle’a nie dzieje się nic złego. Nigdy. Informacja o porwaniu pasażera była ostatnią rzeczą, jaką chciałby zobaczyć w wiadomościach. Jak dotąd udało jej się odeprzeć ataki dwóch reporterów i zignorować wiadomości zostawione przez kolejną trójkę.

      – Pytanie, czy pasażer rzeczywiście zniknął z własnej woli – odparł dziennikarz. Siedział w swoim domu, półtorej godziny drogi od lotniska, i nie był zachwycony niejasnymi informacjami, jakie otrzymał z redakcji. Składały się one zaledwie z kilku wzmianek w mediach społecznościowych.

      – Proszę mnie posłuchać, nie ma po co tu przyjeżdżać – przerwała mu kobieta. – Tylko zmarnuje pan czas. Pasażer odebrał bagaż, zauważył kobietę i postanowił spróbować szczęścia. Jesteśmy we Francji. Takie rzeczy dzieją się bez przerwy, lotniska to bardzo romantyczne miejsca na początek znajomości. Gdyby zamiast zawracać mi głowę tymi bzdurami, przyjeżdżał pan na konferencje prasowe, na które wciąż pana zapraszam, sam by się pan przekonał. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdybym dzwoniła na policję ze zgłoszeniem zaginięcia za każdym razem, kiedy się pan na nich nie pojawia. C’est fou.

      – Może to rzeczywiście szaleństwo, ale ktoś wezwał policję. Dużo policji. W internecie krążą zdjęcia zrobione przez pasażerów na lotnisku. Wszędzie widać psy i taśmę. Moja naczelna chce, żebym to zbadał.

      Szefowa działu PR postanowiła zmienić strategię.

      – Kochany, wszyscy już to zbadali, okropnie się pan spóźnił. Miałam już telefony od Europe 1, France Info i „Le Parisien”, nawet od gazet z Izraela. Najpierw zainteresowali się tą historią, a potem natychmiast odpuścili. To, że pasażer zmienił plany, nie znaczy, że nie ma już prawa do zachowania prywatności. Są na to przepisy. Owszem, policja zajęła się sprawą, ale poinformowała nas, że nie zostanie wszczęte dochodzenie. Nawet nie wolno mi o tym mówić. Oddzwoniłam do pana tylko z uprzejmości.

      – Policja powiedziała wam, że nie zamierza prowadzić dochodzenia?

      – Mogę pana zapewnić, że nie ma żadnego śledztwa. Policja zdecydowała, że nie ma takiej potrzeby. Proszę posłuchać uważnie, co panu teraz powiem: nie ma o czym pisać.

      Dziennikarz szybko ocenił stosunek ryzyka do korzyści. Dopóki historii nie przechwyci konkurencja, redakcja raczej nie będzie mieć do niego pretensji.

      – Dobra, spróbuję ich przekonać, żeby odpuścili temat. – Westchnął. I tak nie uśmiechała mu się poranna wyprawa do Roissy, nawet jeśli miałoby się okazać bardzo romantycznym miejscem.

      Ona jednak nie miała czasu spocząć na laurach.

      – Dawaj następnego upierdliwca – poinstruowała sekretarkę, wciąż chodząc po pomieszczeniu niczym bokserka, czekająca, aż przeciwnik podniesie się z desek.

      Rozdział 10

      Słynna już winda okazała się bardzo zwyczajna. Miała trzy przyciski, najniższy oznaczony symbolem parkingu podziemnego. Przy środkowym, prowadzącym na parter, skąd zniknął Meidan i porywaczka, widniał znak samolotu. Górny nie miał żadnego – zakrywał go kawałek czerwonej taśmy, a słowo „przejście” obok zostało wymazane.

      Komisarz Léger niechętnie wszedł do środka. Tak samo jak goście doskonale wiedział, że miejsce zdarzenia dawało się zabezpieczyć w najlepszym razie częściowo. Policjanci pilnujący windy nie uważali na odciski palców. Brygadierzy zasalutowali; odwzajemnił gest po chwili, jak zagubiony turysta. Nie był zaznajomiony z terenem lotniska, a co dopiero z jego szczegółowym planem. Całe to dziwne dochodzenie pachniało mu spiskiem uknutym przez niechętnych mu funkcjonariuszy paryskiej policji tylko po to, żeby narobić mu wstydu.

      Grupę prowadził inspektor policji lotniskowej w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy. On także opisywał sprawy na bieżąco. Terminal 2 nie jest tak naprawdę terminalem, wyjaśnił, wskazując na mapę w windzie. To w rzeczywistości zespół terminali, a niektóre z nich znajdują się dość daleko od siebie. Odkąd doszło do strasznej katastrofy, w wyniku której zapadł się Terminal 2E, wszystkie budynki były w remoncie.

      Teraz przyszła kolej na Terminal 2A i dlatego górne piętro zostało zamknięte.

      – Jak panowie widzą – ciągnął inspektor bez przekonania – przycisk prowadzący na górę został zlikwidowany. Pracownicy budowy nadal z niego korzystają, bo na piętro można się dostać tylko windą, ale pasażerowie nigdy go nie wciskają.

      Przycisk się nie podświetlił, ale winda ruszyła.

      „Zlikwidowany” tylko pozornie. Skoro się nie zapalał, to ludzie zakładali, że nie działa.

      Drzwi windy otworzyły się i wypuściły policjantów na słabo oświetlony teren budowy.

      – Przed renowacją ten poziom służył za połączenie dwóch budynków terminala – wyjaśnił inspektor. – Teraz przechowuje się tu chwilowo materiały budowlane.

      Przestrzeń była ogromna, zawalona piaskiem i żwirem. Po prawej stały cztery kontenery w neonowych kolorach. Z lewej strony Abadi dostrzegł wózek widłowy, toaletę chemiczną i taczki. Nigdzie nie było widać żadnych innych narzędzi.

      – Są tu kamery?

      – Oczywiście, że nie. Niby po co? – prychnął Léger. – Nie ma tu pasażerów, tylko pracownicy ekipy budowlanej. Poza tym prawo pracy nie zezwala na ich monitorowanie; nie żebyśmy mieli ku temu jakieś powody.

      – A gdzie w takim razie są budowlańcy?

      Tym razem nadeszła kolej inspektora na udzielenie odpowiedzi. Prawdopodobnie zdążył przygotować się na takie pytania przed spotkaniem.

      – Renowacje są prowadzone zgodnie z szerzej zakrojonym planem. Przez ostatni miesiąc ekipa pracowała w budynku obok, a do tego mają wrócić za dziesięć dni.

      Krótko mówiąc, świetne miejsce na morderstwo. Abadi podszedł do wózka widłowego i wskazał na najodleglejszą betonową ścianę.

      – A co z tym szybem? To winda towarowa?

      – Nie ma tu windy towarowej, na dół można się dostać tylko zwykłymi – odparł inspektor. Jego ton z każdą wypowiedzią stawał się coraz mniej uprzejmy. – Patrzy pan na zrzut do toalety chemicznej. Nie da się przewozić zbiorników windą, bo zostawiają intensywny zapach, więc firma wykonawcza po zapełnieniu