37 TsDIAL 505.1.201., nr 68.
38 Historia Polski, t. IV: 1918–1939, cz. I: 1918–1926, rozdz. I–XIII (1918–1921), pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego, Makieta, Warszawa 1966, s. 125–126. Za: J. Tomaszewski, Lwów, 22 listopada 1918, dz. cyt.
39 D. Engel, Lwów, November 1918…, dz. cyt., s. 392.
40 TsDIAL 505.1.207., kwest. 1371.
41 TsDIAL 505.1.210., kwest. 341.
42 TsDIAL 505.1.205., kwest. 1767.
43 TsDIAL 505.1.207., kwest. 64.
44 TsDIAL 505.1.207., Lb. 591.
45 TsDIAL 505.1.210., L.p. 12, Lb. 280, prot. z dnia 11 grudnia 1918.
46 TsDIAL 505.1.207, L.p. 1, L.b. 70, prot. z dnia 28 listopada 1918.
47 TsDIAL 505.1.207., L.B. 39, prot. z dnia 4 grudnia 1918.
48 TsDIAL 505.1.205., L.p. 6, Lb. 81, prot. z dnia 5 grudnia 1918.
Rozdział V
Trudno było mi znaleźć w ówczesnej publicystyce jakiekolwiek polskie zdanie o przerażeniu pogromem we Lwowie, o wstydzie. Nie ma go w pamiętnikach, nie ma go we lwowskiej prasie.
Jedynie Andrzej Strug w PPS-owskim „Robotniku” na pierwszej stronie opublikował 6 grudnia 1918 roku emocjonalny artykuł pod tytułem, który niczego nie mistyfikował: Lwowski pogrom.
Daremnie szukać takiego tonu w lwowskich gazetach, we wspomnieniach Lwowian; nie znalazłem najlżejszego nawet tonu zawstydzenia zbrodniami polskich sprawców.
Polska społeczność Lwowa była terroryzowana przez antysemicką histerię. Dominowała pogarda dla Żydów i wściekłość za artykułowanie przez nich postulatów politycznych i obywatelskich.
Byli wśród Polaków ludzie prawi. Nie ulegali antysemickiemu szałowi, który ogarnął ich rodaków we Lwowie. Byli nawet gotowi ponieść ryzyko.
***
W relacji Laury Weit49 z pl. Krakowskiego 5 porusza zachowanie Polki, katoliczki, pani Polańskiej, która mieszkała na III piętrze tego domu.
Żołnierze przyszli także do niej. Polańska oświadczyła, że jest Polką. Mimo to napastnicy przeszukali jej mieszkanie. Szukali Żydów.
Polańska ukrywała u siebie pięćdziesięcioletniego Żyda Wiesnera. Żołnierze znaleźli go i chcieli zabić. Na ratunek rzuciła się jego córka i to go uratowało. Nie zabili go, a jedynie okaleczyli.
„Polańskiej żadnej krzywdy nie wyrządzili” – zeznała Weitówna. Ta młoda kobieta, o której już pisałem, że dygotała podczas składania zeznań, wyjaśniła, że podczas pogromu doznała szoku nerwowego i musi się leczyć.
***
Władysław Ciołek zamieszkały przy ul. Romanowicza miał odwagę udać się do dzielnicy żydowskiej na ul. Żółkiewską 22, by ratować żydowską rodzinę. Musiał to być człowiek majętny i o wysokiej pozycji społecznej, bo ulica, przy której mieszkał, stanowi przedłużenie ul. Akademickiej. Te ulice zamieszkiwały polskie elity.
Zeznanie Natalii i Eliasza Sobelów przytaczam, zachowując oryginalną składnię.
Oświadczył oficer ok. 30 „mścimy się za waszą żydowską milicję, jesteśmy Krakowiacy, nienawiść jest do żydów. Chcemy ich wszystkich wymordować jak psów”.
Zachowanie się bandytów było nie do opisania. Ojca rodziny zbito w nielitościwy sposób, co było pośrednią przyczyną jego śmierci.
Córki, które starały się uchronić ojca przed ciosami, ordynarnymi słowami, nie szczędzono uderzeniami kolbą.
Gdy następnego dnia przyszedł znajomy pan Władysław Ciołek z ulicy Romanowicza, ażeby zabrać pobitych i zrabowanych do siebie. Legioniści nie wpuścili go grozili mu karabinem.
Zrabowane rzeczy zabrano na samochód50.
***
Być może pewien polski żołnierz we Lwowie to ów jeden sprawiedliwy ratujący świat dzięki temu, co uczynił w drugim dniu pogromu. Zeznania, które złożył Mechel Moses Zorn51 z ul. Bóżniczej 3, czytałem ze ściśniętym gardłem.
(…) Podczas pogromu dnia 22 i 23 listopada nawiedzili mnie napastnicy kilkakrotnie. Byli to żołnierze polscy w hełmach szturmowych, między nimi jeden student w mundurze wojskowym i czapce studenckiej. Szkodę wyrządzoną mi 13 800 K /14 000 K, spalone 20 000 K w towarze, zrabowano 4 000 K w pieniądzach podałem już w osobnym kwestionariuszu.
Żołnierze ci przeważnie rabowali pod pozorem szukania broni i pod pozorem, że rzekomo do nich strzelano. (…)
W sobotę powiedziała nam stróżowa, że szwagier jej, który służył przy wojsku polskim, zwierzył się przed nią, że w sobotę ma pójść całe Krakowskie z dymem, że wojsko polskie ma nakaz naftą oblać i podpalić całe Krakowskie i radził nam uciec z domu.
Ja nie mogłem tak straszliwej myśli pomieścić w głowie i sądziłem, że to podstęp stróżowej, która chce, byśmy dom zostawili na łaskę jej i niełaskę rabusiów. Zostałem przez to w domu.
Jednak w sobotę spostrzegłem, że wszystkie domy naokoło płoną. Było to około 4 po poł., wyszedłem z żoną i dziećmi przez boczne drzwi szynku, bo do bramy strzelano. Po lewej stronie ulicy Bóżniczej rząd domów stał w płomieniach.
Po przeciwnej stronie ulicy stał tłum ludzi cywilnych i żołnierzy, wśród tego pospólstwa i wielu obywateli, po których wyglądzie można było poznać inteligencję.
Spostrzegłem, że wszyscy z radością i uśmiechem patrzyli, jak płoną domy żydowskie. Szedłem więc tuż pod palącym się domem, bo wygląd tłumu, tak wrogo Żydom usposobionego, przeraził mnie więcej, jak sam pożar.
Gdyśmy chcieli już na pl. Rybi skręcać, zatrzymał nas żołnierz z zapytaniem, gdzie idziemy, a dostawszy odpowiedź, że uciekamy z płonącego domu, zatrzymał nas, abyśmy zawołali innych Żydów z domu przy ul. Owocowej, bo ten dom również musi być podpalony, a jemu przecież żal życia tych ludzi.
Poszedłem z tym żołnierzem pod ten dom, wygnałem mieszkańców, a żołnierz ów kilkudziesięciu zgromadziwszy, odprowadził na Rynek, by po drodze nam nikt nic złego nie zrobił.
Wynagrodzenia przyjąć nie chciał.
Poszedł w inną stronę do znajomych. (…)
***
Zorn z rodziną wolał iść pod ścianami płonących domów niż zbliżyć się do tłumu Polaków po drugiej stronie ulicy, którzy