– Zrób to w swoim czasie, Natan. Nie będziemy cię poganiać, prawda, Wiki? – zapytała Alwina, patrząc na nią cierpliwie.
– Oczywiście, tak tylko spytałam. – Wiki nie zadała pytania, które wręcz paliło ją w język. Bo czy Natan nie mógł im podać właściwej odpowiedzi, a tym samym pozwolił jej uniknąć zwierzeń i pójścia na wyspę? – Doczytasz w swoim czasie.
***
Grupa przyjaciół wyszła w noc, która zaatakowała chłodem i okryła mrokiem. Wsłuchali się w dźwięki ulic, szykując na to, co miało się wydarzyć.
Miasto usypiało, gwar ulatniał się, a echo słów porywał wiatr. Ulica Matejki pozastawiana autami wydawała się wąska, ale gdy tylko sezon urlopowy minie, ponownie nabierze przestrzeni.
Zmierzali do domu z czerwonym dachem, otoczonego ceglanym murkiem, wydającego się przytulnym i bezpiecznym. Alwina wiedziała, że tak było w istocie. Wciąż podziwiała styl Jadwigi w urządzaniu przestrzeni. Estetyka morska królowała w każdym pomieszczeniu i licznych detalach. Kiedy przebywało się w tych urokliwych wnętrzach przez cały rok, miało się poczucie ciągłych wakacji spędzanych nad morzem. Dziewczyna zżyła się z doktorostwem, czuła ich ciepło i wsparcie, marzyła o takich rodzicach, o takiej rodzinie, i właśnie tak ich traktowała.
Miron poszedł na spacer z Łasuchem, proponując odprowadzenie go do „Kotwicy”. Wiki było to na rękę, za nic nie chciała przeoczyć ważnego wydarzenia, z jednej strony dla zaspokojenia ciekawości, ale też by wesprzeć swoich bliskich. Natan związał się z Lili, przez co stał się bliższy Wiktorii, tak samo Miron tworzący parę z Alwiną. Tylko Edwina wciąż trzymała na dystans, a wszystko przez przeszłość, kiedy pierwszy raz przyłapał ją na kradzieży. Nikomu nigdy wcześniej to się nie udało.
Przyłapana na przyglądaniu się Edwinowi, który wyczuł jej spojrzenie, spłoszyła się. Nie było czasu na utarczki słowne, teraz ważny był tylko Natan i to, co powie mu doktor. Wiedziała, co ratownik przeżywa.
– Natan, jeśli nie chcesz, jeśli to nie czas, odpuść – powiedziała wyrozumiale.
– Jestem gotowy, Wiki, nawet jeśli tego nie widać. – Uśmiechnął się smutno, ale nie zwolnił kroku, wręcz przyśpieszył.
Towarzystwo przyjaciół, zwłaszcza Lili, pomogło mu przetrwać cios, jaki spadł na niego niespodziewanie. Gdy przyjechał na pogrzeb ojca, nie sądził, że zostanie w Dziwnowie. Planował pozamykać wszystkie sprawy, sprzedać pusty dom i czym prędzej wyjechać na misje, nieść ratunek tam, gdzie najbardziej tego potrzebowano. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Poznał Lili i jej pytania o śmierć proboszcza, niezamkniętą sprawę, którą prowadził jego ojciec.
Przez czas prowadzenia przez nich amatorskiego śledztwa i wypytywania świadków wciąż poszukiwał notesów, bez których ojciec nie potrafił się obejść. Dopiero remont domu odsłonił skrywaną tajemnicę Artura Kubackiego.
Śmieci jego ojca zdawała się jedną z wielu – zasłabł, przewrócił się, a że nikogo nie było w pobliżu, nikt mu nie pomógł, nikt nie wezwał pomocy, odszedł w samotności, umierając na zawał mięśnia sercowego. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. Dobrze znał doktora Tabackiego, przyjaciela ojca, który podał przyczynę zgonu. Dopiero Alwina, osoba z zewnątrz, zobaczyła dziwną zbieżność, że odszedł tak samo jak komendant Ireneusz Gajda, mimo że w sporym odstępie czasu. Edwin przyjrzał się szczegółom, które wszystkich zaskoczyły. Jego ojciec nie zmarł na zawał, prawda była o wiele gorsza: popełnił samobójstwo.
Przez minione dni szukał wyjaśnienia, analizował. Czytał notatnik za notatnikiem, kartkę po kartce, wciąż na nowo poznając ojca, który nie tylko zapisywał bieżące sprawy, lecz także własne myśli i emocje. Notesy nie były uporządkowane, tylko wrzucone niechlujnie do pudełka, co było dziwne, bo Artur Kubacki lubił porządek. Natan uważał, że ojciec chciał się ich pozbyć, wyrzucić lub spalić, a ostatecznie tego nie zrobił.
Poznawał więc bieżący zapis tego, czym się zajmował. Robił to z trudem, ale bardzo chciał zrozumieć ojca, który w czasie największej próby odsunął się od umierającej żony, a jego zostawił samego. Odgrodził się niewidzialnym murem, przez który nikt nie potrafił się przebić. Prawy i sprawiedliwy prokurator, ostoja społeczeństwa, stopniowo wycofywał się z życia, marniał, stawał się niedostępny nawet dla przyjaciół, nawet dla jedynego syna.
Dręczące pytanie wracało. Dlaczego sam odebrał sobie życie?
Ojciec pisał o matce, o uczuciach, jakimi ją darzył, i o nim w tak ciepłych słowach, aż Natanowi zapierało dech. Nigdy nie powiedział mu tego wszystkiego. Te zdania chwytały go za serce, zadawały ostry ból, lecz nie przestawał do nich wracać. Ojciec, dotąd tak bardzo odległy, stał się bliższy i po prostu ludzki.
To dziś. Dziś mamy dostać wyniki badań Halinki. Oby wszystko było dobrze, tak bardzo się martwię. To nie może się tak skończyć, mieliśmy tyle planów, ona miała, a ja obiecywałem je spełnić. Halka, miłość mojego życia. […]
Oby był to tylko wielki strach, który szybko zniknie i wszystko wróci do normy. Moja kochana rodzina musi być w komplecie, nie może nikogo zabraknąć. To ja jestem najstarszy i to ja pierwszy muszę odejść. Śmierci Halinki nie przeżyję. To nie może się tak skończyć.
Ale przecież wszystko będzie dobrze. Będziemy się z tego śmiać.
W weekend to uczcimy. Odwołam ryby! Tabacki i Gajda muszą się beze mnie obejść. Muszę świętować z żoną, cieszyć się, że udało nam się przetrwać sztorm, a teraz przed nami piękna pogoda i lekko bujające fale. Ten czas poświęcę rodzinie…
***
Zbigniew Tabacki, wysoki i chudy, z siwymi, sterczącymi włosami, otworzył gościom drzwi. Tuż za nim stała jego żona Jadwiga, drobna i wysoka brunetka. Wyraz twarzy miała pełen troski, ale odpowiedziała na uśmiech Alwiny, z którą jako pierwszą serdecznie się przywitała.
Lili miała przyjemność poznać się z panią doktorową kilka dni temu. Spotkały się przy targu, gdzie wspólnie robiły zakupy. Lili, wcześniej wycofana, po powrocie do Dziwnowa i pogodzeniu się z przeszłością częściej uśmiechała się do ludzi, wyciągała rękę na przywitanie. Otworzyła się na świat, a w tej zmianie nie tylko pomogły jej siostry, lecz także miłość do mężczyzny, który ją zrozumiał.
Wiki również przywitała się uprzejmie.
Tabaccy byli rodowitymi mieszkańcami Dziwnowa, oparciem dla całego społeczeństwa. Doktor pełnił swoją misję pomagania innym z pasją i często przyjmował pacjentów nawet w późnych godzinach. Był lekarzem pierwszego kontaktu, ale czasem pomagał na gruncie psychologicznym. Czasem wystarczyło kilka sekund, by uratować komuś życie, niekiedy jednym słowem, a bywało, że długie leczenie nie przynosiło rezultatu. Doktor znał wiele takich przypadków.
– Zdecydowałeś się, Natanie? – powiedział spokojnym głosem.
– Chyba najwyższy czas, doktorze. Cokolwiek usłyszę, pomoże mi zrozumieć, przynajmniej taką mam nadzieję.
– Przejdźmy do mojego gabinetu. Edwin, zapewne ty również. – Popatrzył na