– Dlaczego to robisz? Za każdym razem chcesz mnie wyprowadzić z równowagi.
Wiki odepchnęła go i, wstawszy, zadarła wysoko głowę.
– Nie panujesz nad emocjami, Gajda? To znaczy, że nie powinieneś pracować nad sprawą, bo nie potrafisz zachować dystansu.
– Oskarżasz wszystkich bez mrugnięcia okiem.
– Szukam winnych i w odróżnieniu od ciebie nikogo nie faworyzuję. Twój ojciec też jest na tej liście.
– Ty również, Popławska, nie myśl, że tylko ty masz swoją listę. – Edwin patrzył w jej zmrużone oczy. Gdyby mogły, poraziłby go jak piorun.
– Siostry potwierdzą, że byłam z nimi przez cały czas. Chyba że chcesz oskarżyć nas wszystkie – zaatakowała. Policjant lubił Lili, a najbardziej przepadał za radosną Alwiną.
– Jeśli będę musiał, zrobię to. – Edwin dobrze wiedział, że siostry były jej słabym ogniwem, broniła je jak lwica, odkrył to dopiero, gdy do Dziwnowa przyjechała Lili, a później Alwina.
– Wiedziałam, że jesteś zdrajcą i nie wolno ci ufać – rzuciła ze wzgardą. – Tatuś odpowiednio cię wyszkolił na takiego bezdusznego drania, jakim sam był. – W te słowa włożyła całą niechęć i złość. To, co po chwili się stało, odebrało jej oddech.
Przez chwilę leciała w powietrzu, a potem z impetem wpadła do wody. Zimna zaatakowała ją ze wszystkich stron, a ona machała rękami, chcąc się z niej wyzwolić.
Edwin szybko ściągnął koszulkę i buty, po czym zanurkował za dziewczyną. Z lekkością wyrzucił ją do wody, z taką samą łatwością ją wyciągnął. Trzymał rękami w pasie, gdy ona krztusiła się i przecierała oczy. Nie wiedział, czy bardziej była zdziwiona tym, że przerzucił ją przez burtę, czy że uratował.
– Gajda, ty draniu, ty… – urwała, gdy ją puścił. Ponownie machała rękami, chcąc utrzymać się na powierzchni, ale jej starania przynosiły odwrotny efekt od zamierzonego. Gdy jej pomógł, łapczywie łapała powietrze. – Pójdziesz za to siedzieć!
– Za co? Wyleciałaś za burtę.
– Wywalą cię z pracy.
– Za uratowanie ci życia? Za to dostaje się medal i awansuje.
– Nie ujdzie ci to płazem.
– Naprawdę w tych warunkach chcesz mi grozić?
Wiki łapała powietrze, chwytając się jego ręki, która z łatwością trzymała ją na powierzchni.
– Pożałujesz.
– Zła odpowiedź.
– Gajda! – krzyknęła, gdy zrobił drobny ruch. – Nie waż się mnie puszczać – zagroziła. Nienawidziła takich sytuacji, gdy była od kogoś zależna. Kiedy to obcy decydowali o jej życiu. Obiecała sobie i siostrom, że nigdy do tego nie dopuści, że stanie się niezależna, wolna, z pełnią władzy nad swoim życiem.
– Może to nauczy cię właściwego zachowania, a przy okazji może pływać?
– Nie nadajesz się na nauczyciela. Na policjanta zresztą też. – Wiki ugryzła się w język, gdy na myśl przyszło jej porównanie do jego ojca. Odkuje się, jak będzie na suchym lądzie.
– To nie jest takie trudne, Popławska. Puszczę cię, a ty spróbujesz utrzymać głowę nad wodą.
– Gajda, nie.
– Możemy też przełożyć lekcję. Wystarczy jedno słowo. Podpowiem, na „p” – Popatrzył w jej oczy znajdujące się raptem kilka centymetrów od jego. Wyczytał z nich złość i to, jak kalkulowała, mrugając pośpiesznie długimi rzęsami teraz mokrymi od wody. Gdy spojrzała na niego wyzywająco, nie spodobało mu się to. Zawsze gdy już myślał, że zapędził ją w kozi róg, ona znajdowała tajną furtkę. Chociażby miała się czołgać, nie da mu satysfakcji.
– Daję ci ostatnią szansę, odstaw mnie do łodzi i na brzeg.
– Wystarczy jedno magiczne słowo, Popławska. – Wiedział, że dziewczyna nie odpuści, więc i on nie zamierzał. Przez te kilka lat potrafiła mu zaleźć za skórę, jeśli nie teraz, to nigdy.
– Nie doczekasz się – rzuciła z kpiącym uśmiechem. Wtedy poczuła, jak ją puszcza, a ona opada coraz niżej, woda zaciska ją w uścisku i nie daje odetchnąć, zupełnie jak w przeszłości. Walczyła, by nie poddać się panice, uspokoić. Może siostry miały rację, musiała się zmierzyć z urazami, wyjść im naprzeciw, by spróbować przynajmniej je pokonać.
Edwin czekał na jej walkę, ale ona nie następowała, dziewczyna szła na dno, nawet nie machnęła ręką. Po prostu odpuściła i poddała się. Chwycił nadmiar powietrza i zanurkował. Objął jej bezwolne ciało i razem wypłynęli na powierzchnię. Wystraszył się, że Wiktoria na złość mu chciała się utopić, ale gdy tylko otworzyła usta, łapiąc tlen, odetchnął z ulgą. Trzymał ją w objęciach, teraz bojąc się wypuścić. – Jesteś niebezpieczna dla samej siebie.
– I co, Gajda? – rzuciła, kiedy uspokoiła oddech. – Wiedziałam, że mnie uratujesz. „Pomożesz, bo może masz to w genach”.
– To znaczy, że mi ufasz.
Patrzyła w jego oczy, które z tak bliska okazały się nie całkiem czarne. Miały brązowe żyłki, przez blask księżyca z łatwością je dostrzegła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak blisko siebie byli, jak ją obejmował, poczuła, że ich ciała się dotykają, a dzięki jego cieple nie drżała od zimnej wody. Jej uśmiech triumfu zniknął, a wtedy ich usta się spotkały. W dzikim tańcu, jakby w złości połączyli się językami, przywierając do siebie jeszcze bliżej, bardziej.
Edwin poddał się instynktowi, gdy dotknął ust dziewczyny, a one wyszły mu naprzeciw. Otoczyła go ramionami, wtedy z łatwością mógł dłońmi badać jej ciało, tylko ubrania hamowały jego dalszy krok. Gdy zabrakło mu tchu, oderwał się od dziewczyny.
Wiki zabrała ręce i odepchnęła go, tak samo mocno zaskoczona. Znowu poszła pod wodę, choć tym razem tego potrzebowała.
Edwin chwycił ją za dłoń i, holując, pociągnął do łodzi, nawet pomógł jej wejść. W myślach odtwarzając to, co zrobił i poczuł.
– Zgubiłam japonki, Gajda. Musisz po nie zanurkować. – Wiki nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, wolała jednak skupić się na bieżących sprawach i nie wracać do domu boso.
– Nie mam najmniejszego zamiaru. Ale jak ty chcesz, to poczekam. – Uruchomił silnik i na nią popatrzył. – Próbujesz?
– Nie. – Ukryła twarz za mokrymi włosami. Próbowała uspokoić przyśpieszony oddech. Nie znalazła w sobie odwagi, by spojrzeć mężczyźnie w oczy.
– Miałaś rację, nie nadaję się na nauczyciela.
Jeśli coś odpowiedziała, nie usłyszał. Zwiększył moc silnika, kierując się do portu.
Wracali do miasta, na brzeg. Edwin zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło i czy to cokolwiek między nimi zmieni.
***
Drogę powrotną odbyli w ciszy. Tylko mruczenie silnika łodzi, spienione echo fal, zakłócało ciszę. Wiatr na otwartym morzu szarżował, targał za włosy, bliżej brzegu, przystani, jakby opadał z sił, tylko muskając skórę. Gdy dobili do brzegu, Wiki wyskoczyła z łodzi.
Stanęła z ulgą na pomoście, choć wciąż czuła dziwne bujanie. Nie