Wiki cofnęła się o krok, czując, jak dawne demony budzą się z uśpienia. Nie chciała wracać do tamtych chwil, gdy brakowało jej oddechu i czuła napór wody. Przerwała wizję na siłę, starając się skupić na tym, po co tu przyszła.
– Gajda?! Co dokładnie się wydarzyło? – zapytała ze złością, gdy ją zignorował. Szykował się do wypłynięcia, miała mało czasu.
– Nie teraz. – Edwin w końcu na nią spojrzał. – To nie jest odpowiedni czas. – Chwycił za linę, która ostatecznie uwolniła łódź, po czym wskoczył na pokład, zaskoczony tym, że dziewczyna zrobiła to samo.
Impuls był szybszy niż myśli, teraz Wiki straciła pewność siebie, poczuła, że jej puls przyśpiesza. Patrzyła na brzeg, jak szybko się oddala. Głośno przełknęła ślinę i rozejrzała się po niewielkiej przestrzeni łodzi, rozsuwając nogi i starając się zachować równowagę.
– Popławska, zdajesz sobie sprawę, że zostaliśmy zupełnie sami? – Edwin zatrzymał się przed dziewczyną. Nie wiedział, co o tym myśleć. – Nigdzie nie uciekniesz.
– Ty też, Gajda, i może odpowiesz mi na pytania.
– Dopiero jak ty odpowiesz na moje. – Minął ją i chwycił za ster, przesunął dźwignię i poczuli wibrację silników. Zostawiali za sobą kotłującą pianę, płynąc z coraz większą prędkością.
Wiki w popłochu usiadła i wcisnęła się w siedzisko, przesadnie mocno chwytając metalowy uchwyt, który służył za podłokietnik. Popatrzyła tęsknie w stronę oddalającego się miasta. Poczuła się jak w pułapce.
– Gajda! Zawróć natychmiast! Gajda! – Wiedziała, że ją usłyszał, ale bezczelnie zignorował.
– Lepiej włóż kamizelkę. Chyba że już nauczyłaś się pływać?
– Gajda – warknęła przez zęby, nie zamierzając nawet drgnąć. Przepłynęli pod mostem i rzeką Dziwną wypłynęli na otwarte morze.
Wiki poczuła drżenie, które potęgowały zimne dreszcze na skórze. Wiatr szarpał jej włosy, gumka zsunęła się z ciemnych pasm i odleciała, wpadając do wody. Nawet nie próbowała jej łapać, bo jednocześnie musiałaby się puścić uchwytu. Włosy leciały jej na twarz, ale nie zwracała na to uwagi.
Gajda co chwilę się do niej odwracał, jakby sprawdzał, czy jeszcze nie wyskoczyła do wody albo nie wypadła. Nie znosiła drania za to, że nie zawrócił.
Nie czuła żadnej frajdy podczas śmigania na falach. Nie rozumiała, jaką Lili i Alwina widziały w tym przyjemność, skoro szarpało, wiało i nie czuło się stabilności pod nogami. W dodatku mrok zakrywał kontury, tylko światła latarń miasta i księżyc wychylający za chmur dawały blade światło.
By nie myśleć o tym, gdzie się znajduje, i odwrócić uwagę od swojego położenia, skupiła się na wystroju łodzi, którą Natan i Lili wspólnie odnowili. Kolejny punkt, który ich do siebie zbliżył. Lili zawsze marzyła o rejsie po morzu, więc Natan postanowił spełnić jej marzenie, przy okazji przypominając sobie radosne chwile spędzone z ojcem.
Gdy mieszkały w domu dziecka, Lili często lubiła przychodzić do portu i wpatrywać się w połyskujące burty i rozłożone żagle łopoczące na wietrze. Wiki nie miała takich marzeń, woda ją przerażała, zwłaszcza ta głęboka, czarna otchłań, która może skusić swoją tajemniczością i zatrzymać na zawsze. Wiedziała, jak potrafi być zdradliwa, uwieść pięknymi falami, a potem zamienić w śmiertelną pułapkę.
Silnik gwałtownie umilkł. Zaskoczona szerzej otworzyła oczy. Słyszała już tylko szum morza i wyczuwała lekkie bujanie. Zatrzymali się pośrodku wody daleko od brzegu i tylko blask latarni na promenadzie zachodniej pokazywał, gdzie znajduje się bezpieczny ląd.
Policjant odwrócił się do dziewczyny i przyjrzał jej wnikliwie. Wiki znała to spojrzenie, pewnie zastanawiał się, jakich sztuczek użyć, by zmusić ją do mówienia. Wiedziała, że była na przegranej pozycji.
***
– Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego wsiadłaś do łodzi? Przecież boisz się wody – powiedział, przyglądając się dziewczynie. Nadal ściskała uchwyt siedziska, mimo że tylko lekko bujało. Edwin starał się płynąć spokojnie, choć dzisiaj miał ochotę na odrobinę adrenaliny, by rozładować emocje, spalić złość, zmęczyć, by go opuściła.
– Nie boję się wody – zaprzeczyła zbyt gwałtownie, zła, że pokazała swoją słabość. – Tylko nie umiem pływać.
– Masz złe doświadczenia? – dopytywał, lustrując jej twarz. Mały zadarty nosek, pełne usta, szare oczy o kształcie migdałów, które czasem pozwalały zajrzeć dziewczynie w duszę. To były krótkie momenty, które wykorzystywał, by dowiedzieć się, co ona naprawdę myśli. Czy złośliwe słowa, jakimi go obdarowywała, świadczyły o prawdziwej niechęci, czy był to tylko system obronny?
– Gajda, serio? Jestem na kozetce u psychologa? – warknęła z irytacją. Denerwowało ją, że policjant zachowywał spokój, gdy ona walczyła z paniką.
– Dużo takich miałaś?
– Co to ma znaczyć? Grzebałeś w mojej przeszłości?
– Nie musiałem nigdzie grzebać, wszystkie trzy jesteście z domu dziecka, w waszych rodzinnych domach raczej nie było najlepiej, skoro tam trafiłyście.
– Nie wierzę ci, Gajda! Ale skoro chcesz gadać o rodzinnym domu, to może pogadamy o twoim? – Wiki dostrzegła w jego oczach ostrzeżenie. Tylko na to czekała. – Komendant nie był takim kochanym tatusiem, za jakiego uchodził?
– Popławska, nie radzę wchodzić na ten grunt – odrzekł groźnym tonem.
– Ty wszedłeś na mój.
– Nie grzebałem ci w życiorysie. Choć jestem ciekawy, czy na jakimś posterunku znajduje się twoja teczka.
– Dlaczego miałaby się znajdować?
– Oboje wiemy dlaczego.
Mierzyli się wzrokiem, choć to Edwin był swobodniejszy.
– Lubiłyście chodzić na wyspę. – Odwrócił od dziewczyny i popatrzył w stronę brzegu. Odcinek dwóch kilometrów z Dziwnowa do Dziwnówka nie był zamieszkały, znajdował się tam wyłącznie nadmorski las.
– Tylko my nazywałyśmy ją wyspą. Zakradałyśmy się nocą, nikt o tym nie wiedział. – Podążyła za jego wzrokiem, a miłe wspomnienia napłynęły zwartą falą. Puściła uchwyt, odrobinę się rozluźniając.
Z wody wyspa prezentowała się jeszcze piękniej i bardziej dziko. Porastały ją nierówne drzewa, a piasek plaży odbijał się jasnością w mroku. Wydawała się opuszczona, ale kryła wiele tajemnic, choć to wspomnienia, radosne, wesołe, były w niej najwspanialsze.
Wiki uśmiechnęła się. W umyśle miała głęboko ukryty sekret, wart więcej niż pieniądze. To na wyspie budowała swoją wartość, zalążek tożsamości osoby, którą dzięki siostrom się stała. Gdyby nie one, skończyłaby na dnie, bez ich rad i wsparcia z łatwością przestałaby walczyć o siebie, bo nie miała niczego, na czym jej zależało. Rodzina i tak o niej zapomniała, oddała jak przedmiot, niepasujący element do ich idealnej gry pozorów.
Odwróciła wzrok, spostrzegając, że Edwin cały czas się jej przygląda.
– Teraz bawisz się w przyjaciela.
– Mogę nim być.
– Żeby wyciągnąć to, co widziałam na wyspie?
– Podobno