Widzi Kajtuś, że do końca godziny daleko.
Już tydzień cały żaden czar się nie udał. Więc myśli: spróbuję.
„Chcę. Rozkazuję. Niech już będzie dzwonek”.
Jest. Ale inny niż zwykle. Rozległ się jakby z góry, jakby fruwał w powietrzu i dzwonił.
Wysypali się chłopcy z klas, ciekawi, dlaczego tak prędko – uradowani są niespodzianką.
Pan kierownik zły wyszedł z kancelarii.
– Co tu się dzieje? Dlaczego? Kto?
– Ja nie dzwoniłem – mówi woźny.
– Więc kto?
– Nie wiem.
Stoi stary i łzy ma w oczach.
– Panie kierowniku, niech mi pan wierzy albo nie. Nie jestem pijany. Nie pierwszy rok w szkole pracuję. Znam figle chłopców. I mówię: tu w szkole duchy jakieś gospodarują.
– Dobrze, dobrze. Duchy. Proszę do kancelarii. A chłopcy do klasy!
Przeciągnął się Kajtuś, ziewnął zniechęcony.
Że też nie można zrobić czegoś, co by naprawdę było ciekawe. Zawsze się skończy jakoś głupio.
Niby czarodziej – no i co z tego?
Żal mu woźnego. Bo co stary winien? A wziął go kierownik do siebie i pewnie ruga.
Nie chciał Kajtuś naprawdę martwić nikogo.
Znów dwa ważne czary udały się Kajtusiowi – jeden zaraz po drugim.
Był w klasie bogaty kolega.
Przynosi na śniadanie różne przysmaki. Łakomy i chytry – nigdy nie poczęstował nikogo. Przyniesie ciastko z kremem, potem papier wylizuje jęzorem.
Zaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze – i:
„Niech ma żabę zamiast śniadania”.
Krzyk zaraz.
– Żaby w klasie!
Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.
– Patrzajcie! Żabę przyniósł na śniadanie.
– Pewnie zagraniczna!
– Z kremem!
– Kiedy przyniósł, niech zjada!
Wchodzi pani do klasy.
Miała długą przemowę.
– Żart niemądry. Ale gorzej, że ktoś zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańczę.
Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.
– Niech na stoliku przed panią leży róża.
Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.
I leży na stoliku.
Wtedy pan się pytał:
– Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.
Teraz pani:
– Kto tu różę położył? Nie chcę. Za wiele sobie pozwalacie.
Chłopcy proszą:
– Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my odkupimy śniadanie.
Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.
Po lekcji składkę zrobili.
– Daj grosik do czapki na głodnego żarłoka.
Dwanaście bułek, tuzin, kupili – całą torbę.
– Masz. Jedz. Na zakąskę. Po żabie.
Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.
Byle co, zaraz mówi:
– Chcesz w zęby? Głupi! Patrzcie go: osioł, udaje mądrego.
Już nikt go nie lubi. Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.
A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. Wyraźnie się narywa.
Otoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.
– Może i mnie przezwiesz osłem?
– Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.
Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którym puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.
Podaje mu lusterko i mówi:
– Masz. Patrz.
Natężył myśl – napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.
Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.
Co takiego? Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?
– Skąd masz to lusterko? Sprzedaj. Naucz, jak się to robi.
Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.
– Oddaj – mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.
Zlękli się. Widzą, że stoi blady, wargi mu posiniały. Oparł się o ścianę..
Rozbiegli się. Kajtuś sam został.
„Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały”.
Samotny się czuje i słaby.
Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.
Aż trzynasty czar i ostatni w miesiącu: muchy.
Pan objaśnia. Kajtuś nie słucha. Myśli o tym i owym. Nie wie nawet, gdzie jest i co się dzieje wokoło.
„Czy róża, którą dałem pani, też zaraz znikła? Może przeciwnie: nie zwiędnie, nie uschnie, bo czarodziejska, bo wyczarowana”.
Patrzy na piec, na sufit, na ściany.
Widzi na piecu muchę.
Mucha idzie w górę, prędko, jakby się spieszyła i bała się spóźnić. Potem przystanęła, jakby sobie coś przypomniała, i wraca. I tak trzy razy: w górę, na dół, w górę, na dół – po piecu. Potem frunęła i znikła.
Czego szukała na piecu, dlaczego się obraziła?
Rozgląda się Kajtuś, a mucha siedzi na ścianie. I tak samo: trzy razy w górę, trzy razy w dół. Więc chyba ta sama?
A na suficie cztery muchy: dwie duże, dwie małe. Tak śmiesznie maszerują parami. Przyleciała piąta.
Pan odwrócił się i patrzy na klasę.
– Zrozumieliście?
Przestraszył się Kajtuś, bo pan każe powtórzyć.
Nagle myśl: „Żeby mucha siadła panu na nosie”.
I mucha już siedzi i czeka na dalsze rozkazy.
„Niech trzy muchy…”
„Niech pięć!”
Siedzą. Wszystkie na nosie.
Pan zamachnął się. Wróciły.
Bo muchy są natrętne.
Byłoby się na tym skończyło.
Ale