Jedno było, ale dawno. Drugie dopiero będzie. Trzecie jest, ale daleko.
Są dalekie kraje. Tam ludzie są czarni. I dzieci czarne, i nauczyciel w szkole czarny.
Widział Kajtuś na ulicy takiego Murzyna, ale nie ludożercę.
Mówi babcia, że są oczy uroczne19; jak spojrzy złym okiem, to człowiek zachoruje.
Ojciec mówi, że nie. A Kajtuś widział pana, który miał szklane oko, prawdziwe oko ze szkła.
Mówi ojciec, że nie ma czarodziejów, ale jest fakir20 indyjski. Można go zakopać w ziemi, a on będzie żył. Czytał ojciec o fakirach w gazecie.
Czasem i gazeta kłamie.
Żeby tak wiedzieć wszystko zupełnie na pewno.
Wydaje się Kajtusiowi, że przedtem ciekawiej było na świecie.
Gdzie teraz domy i Warszawa, były wtedy lasy i bagna, i niedźwiedzie.
W lasach ukrywali się zbójcy.
Byli rycerze.
Byli królowie w koronach.
Sześć białych koni ciągnie złotą karetę królewską.
Było na co popatrzeć.
Napadali Tatarzy. Brali w jasyr21. Porywali dzieci i sprzedawali Turkom w niewolę.
Były tajemnicze zegary.
W domu babci był zegar tajemniczy. Duży był i wisiał nad komodą. Rodzice babci mieli ten zegar. Mieszkali nie w Warszawie.
– Niech babcia opowie o zegarze – prosi Kajtuś.
– Kiedy się ojciec gniewa, że cię straszę, a potem śpisz niespokojnie.
– Tylko ten jeden raz, moja kochana. Przecież już wiem i tak. Przecie22 się nie boję.
– Ano, zegar był stary, bardzo stary.
– Złoty był – podpowiada Kajtuś.
– Nie złoty, a złocony. Z drzewa. Pozłacany. Rzeźbiony.
– Na tym zegarze była ręka, a pod ręką klucz – mówi Kajtuś.
– Tak, właśnie. Tu na dole tarcza zegara z numerami godzin, a wyżej ręka i klucz.
– I zegar nie chodził – mówi Kajtuś.
– Ani chodził, ani bił. Żaden majster nie umiał go naprawić. Wisiał na ścianie i czekał czasu.
Kajtuś przysuwa się bliżej.
– Czy duży był?
– Jak obraz. Wisiał nad komodą.
– A ręka była duża?
– Jak twoja.
– No, dalej – niecierpliwi się Kajtuś.
– Ano, zegar wisi, ani chodzi, ani bije. Ale kiedy miało być jakie nieszczęście w rodzinie, ręka brała ten klucz i zegar bił, dzwonił.
– Którą godzinę? Dwunastą?
– Nie. Nie pamiętam. Byłam wtedy młoda, a twoja mama była maleńka. Jeszcze ząbków nie miała.
– No i co?
– Raz ręka wzięła klucz i zegar bił na śmierć dziadka. Raz przed pożarem. A ostatni raz sama widziałam i słyszałam.
– Czy głośno dzwonił?
– Zwyczajnie, jak zegar.
– A długo ręka ten klucz trzymała?
– Cóż ci będę mówiła, kiedy nie pamiętam.
– A palce ręki się ruszały?
– Nie wiem, Antosiu.
Kajtuś też wiele zapomniał – nie pamięta, jak sam był mały.
– Babciu, niech babcia opowie, jak złodzieje truli Azora.
– Już tyle razy mówiłam. Mieliśmy dwa psy. Azor wtedy był młody, a Kado stary i mądry.
– Czujny był – dodaje Kajtuś.
– Wierny, mądry pies.
– A złodzieje podrzucili zatrutą kiełbasę – podpowiada Kajtuś.
– Ano tak. Ale Kado poznał od razu. Wącha kiełbasę, szczeka i nie rusza.
– Oj, babciu. Z tym felczerem23. Taka śmieszna historia.
– I śmieszna, i nie. Twoja mama zachorowała. I dziadek wezwał felczera.
– Kado na łańcuchu.
– No tak. Silny pies. Mógł poszarpać obcego człowieka.
– Ale się zerwał z łańcucha.
– Zerwał się i skoczył do tego felczera.
– A on parasol otworzył.
– Tak. Wskoczył na śmietnik i parasol otworzył.
– A Kado w nogi.
– Poczekaj. Nie spiesz się. Więc Kado ogon podwinął, odskoczył. Stoi jak głupi i woła na pomoc.
– Pewnie myślał, że parasol strzela?
– Kto tam wie, co pies myśli.
Kajtuś ziewa. Nie śpiący, ale się zmęczył.
– Śmieszne było – mówi babcia – jak to wielkie psisko jadło z szaflika24 z małą kotką.
– Z Kicią?
– Nie. Kicia wcześniej była.
– Więc niech babcia opowie.
– A to tak. Nalejemy do szaflika jedzenie dla psa, a kotka zaraz już jest. Niegłodna, tylko przychodzi się drażnić. A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Niecierpliwi się, złości, chce łapą odsunąć. A ona jeszcze parska. Sto pociech było.
Śmieje się babcia, choć to dawne dzieje.
Śmieje się Kajtuś, choć tego nie widział.
– Jeszcze, babciu, o szczurach.
– Ale już koniec.
– Dobrze – zgadza się Kajtuś.
– Ano, stary był nasz domek, ale czysty. Ani robactwa, ani myszy. A niedobrego mieliśmy sąsiada. Tu stoi nasz domek, tu płotek – i zaraz jego rudera.
– Pijak był – mówi Kajtuś.
– Pijak i awanturnik.
– Żonę bił.
– Bił. Więc siedzimy raz z twoim dziadkiem. Dziadek czyta książkę, a ja szyję. Siedzimy sobie na ganeczku przed domem. Taka była altanka.
– Obrośnięta dzikim winem.
– No tak. Twoja mama i wujo już spali. Dawniej dzieci wcześnie spać chodziły. Ano, siedzimy, każdy swoim zajęty. Cicho. Nagle krzyk: „Ratujcie, ludzie! ratunku!” Dziadek jeszcze nic, słucha. Ale ona, ta jego żona, tego sąsiada, krzyczy: „Ratunku, bo mi dziecko zabije!”.
– I dziadek skoczył.
– W mig skoczył, Antosiu. Twój dziadek był w gorącej wodzie kąpany. Dobry bo dobry, ale sprawiedliwy.
– Złapał laskę.
– Grubą lachę i skoczył przez płotek.
– I w łeb pijaka.
– A