Rozdział pierwszy
Kajtuś lubi się zakładać – Kajtuś wchodzi do sklepów i udaje, że chce coś kupić, a nie ma ani grosza
– A bo co?
– Bo nic.
– Nie wierzysz?
– Nie.
– To się załóż.
Kajtuś lubi się zakładać z kolegami.
– Załóż się, że zafundujesz do kina.
– Dobrze, zgoda.
– Daj rękę. Pamiętaj: w niedzielę kino.
– Ale poczekaj – zaraz.
– No widzisz, już się boisz.
– Nie boję się, tylko chcę wiedzieć, jak to będzie.
Kajtuś powtarza:
– Wejdę do dziesięciu sklepów. Będę udawał, że chcę coś kupić. Nie mam ani grosza w kieszeni.
– Mówiłeś, że do dwunastu sklepów…
– Niech będzie dwanaście.
Założyli się.
Tak. Wstąpi. Niby, że kupuje.
Ano, ostatnia lekcja.
Ano, ostatni dzwonek.
Zapakowali teczki.
Czapki na głowy.
– Więc idziemy?
– Idziemy.
Ano, schody, podwórko.
Potem brama.
I już ulica.
– Ja będę stał przed sklepem.
– Jak sobie chcesz. Tylko nie śmiej się w szybę, bo się domyślą.
Pierwszy sklep – apteka.
Wchodzi Kajtuś do apteki.
Pan wydaje lekarstwa powoli, żeby się nie pomylić – Kajtuś cierpliwie czeka swej kolejki.
– A tobie, mały, czego?
– Proszę o dwa zeszyty: jeden w kratkę, a drugi do rysunków.
– Nie mamy do rysunków, tylko wszystkie w kratkę – zażartował pan aptekarz.
– To przepraszam.
Kajtuś ukłonił się grzecznie.
Żal się panom zrobiło.
– Idź na prawo, obok. Tam dostaniesz.
– Dziękuję.
Znów się ukłonił i wyszedł.
Powiedział koledze, jak było.
Obok apteki jest sklep pomocy szkolnych.
Wchodzi Kajtuś.
Rozgląda się.
– Proszę o ciastko z kremem.
– Czego?
– Ciastko czekoladowe z kremem.
– A ty ślepy jesteś? Nie widzisz?
– Owszem, widzę.
Stoi i dziwi się, czego od niego chcą.
– Chodzisz do szkoły?
– Chodzę.
– Nie wiesz, gdzie się ciastka kupuje?
– Jeszcze nas nie uczyli.
Wzrusza ramionami.
Niby nie wie, co robić.
Rozgniewał się pan.
– Na co czekasz?
– Już nic.
I wychodzi.
– No co? – pyta się kolega.
– Obraził się. Złośnik jakiś.
– On taki zawsze – mówi kolega. – Znam ten sklep. Nigdy tu nie kupuję.
– To trzeba było powiedzieć.
– Myślałem, że ci się uda.
– No i udało się. Przecież mnie nie zabił.
Idą dalej.
Odważnie wchodzi do trzeciego sklepu.
Sklep spożywczy. Są tu sery, masło, cukier, śledzie, sielawy1.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry.
– Czy można dostać wieloryba?
– Wieloryba?
– Tak. Dziesięć deka. Marynowanego.
– A kto cię przysłał?
– Kolega. O, stoi tu przed sklepem.
– Powiedz koledze, że łobuz, a ty gapa.
– Więc nie ma?
– Nie, nie ma. Będzie dopiero.
– Kiedy będzie?
– Jak się ociepli. No, dosyć. Ruszaj! Drzwi zamknij.
Ostrożnie zamknął drzwi i opowiada, jak było.
– Nie bałeś się, że pozna?
– A co? Sprzedają morskie łososie. Śledzie też są morskie. Nie wolno się zapytać?
– Czekaj. Dopiero trzy sklepy. Możesz jeszcze przegrać.
– Zobaczymy.
Czwarty – mały sklepik.
Szewc.
Akurat nie ma roboty.
Już pora obiadowa, a sprzedał dopiero parę sznurowadeł i pudełko pasty do butów.
Czeka, żeby kto kupił.
Wchodzi Kajtuś.
– Proszę sera śmietankowego.
A szewc, czy się domyślił, że żarty, czy zły, że głowę zawracają.
Łap za pasek.
– Dam ja ci sera, błaźnie jeden!
Zamachnął się.
Nie bardzo się udało, trzeba było prędko umykać.
Ominął Kajtuś kilka małych sklepów.
Zatrzymał się przed fryzjerem i myśli.
– Ale ty ciągle to samo. To nie sztuka.
– Nie podoba ci się, to nie. Sam sobie chodź i wymyślaj co innego.
– No już dobrze. A tu co powiesz?
– Nie spiesz się. Poczekaj. Zobaczę.
Wchodzi.
Ładnie tu. Czysto. Pachnie.
Perfumy w różnych butelkach. Mydła kolorowe. Grzebienie. Pomady2. Puder.
Kasjerka czyta książkę.
– Czego sobie życzysz, kawalerze? – pyta się pan.
Pan młody i wesoły.
– Proszę o pomadę na porost królewskich wąsów.
– Dla kogo?
– Dla mnie.
Pani przerywa czytanie i patrzy.
Pan oczy szeroko otworzył.
– A na co ci wąsy?
Kajtuś patrzy naiwnie i mówi:
– Na przedstawienie w szkole.
– A co będziesz przedstawiał?
– Króla Sobieskiego3.
– Mogę namalować ci wąsy.
– Ja wolę prawdziwe.
– A