– Wyśmienicie wasza królewska miłość uczyniła, rzucając taką odpowiedź zuchwalcom. Cała ta elekcja70 to istna wieża Babel; już blisko dziesięć miesięcy upływa od śmierci najmiłościwszego pana, na zjeździe w Łowiczu ino krzyku było nad miarę, a pożytku nijakiego. Teraz wre i kipi na Błoniach pod Warszawą, obiecujemy sobie, że wybór króla dojdzie przecie do skutku, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy łacno się te rozstrzelone głosy zgodzą na jednego pana.
– A któż, zdaniem twej miłości, najbliżej tronu? – spytała ciekawie królewna.
– O ilem wymiarkował, król szwedzki ma przeciw sobie całą Litwę, tedy zapora omal nieprzełamana. Arcyksiążę, zalecany przez panów senatorów, u szlachty nie ma poparcia; jako że Polak Niemca od wiek wieka nienawidzi. Księcia moskiewskiego boją się, iżby dla narodu nie był tyranem; jeszcze i posłów nie raczył przysłać, ino listami na tron się wprasza. Niektórzy Piasta rają; swego brata chcą mieć na tronie, krew z krwi, kość z kości naszych… Ale tych niewiele.
– Zatem pozostaje ino…
– Henryk Walezy, brat króla francuskiego. Ten ma stronników mocnych w senacie, poseł jego siła obietnic rzuca narodowi.
– Słyszałam i ja o tym. Słyszałam inne jeszcze rzeczy: panowie senatorzy, widno dla odwdzięczenia księciu za tyle łask przyobiecanych, usunęli z paktów71 kondycję72 poślubienia królewny Anny.
– Pierwsze słyszę!
– Trzymają to bezprawie w tajemnicy, bo im samym siebie wstydno. Wierzaj mi, twoja miłość, nie o pozyskanie małżonka mi chodzi, którego nie znam ani nawet konterfektu onego nie widziałam; niesprawiedliwość mię gniewa, lekceważenie mojej osoby, pomiatanie krwią królewską. Wżdy po Bogu a prawdzie ja jedna dziedziczką tronu jestem! Mnie winni koronować, a dopiero myśleć o przydaniu małżonka królowej.
Głos Anny Jagiellonki drżał oburzeniem. Po długiej chwili uspokoiła się i pytała dalej:
– Powiadajże, twoja miłość, rychło temu, a dobry koniec przewidujesz?
– Gdym odjeżdżał z Warszawy, książę Henryk mało miał przeciwników. Jednakowo nie przysięgałbym jeszcze na nic. W ostatnim dniu zawionie jaki wicher przeciwny, ci, co krzyczeli „biało”, wołać będą „czarno” i dostaniemy jakiego chana albo sułtana za króla. Wszelako, którykolwiek z pretendentów królem będzie obrany, musicie być pierwej w Krakowie niż on. Niech nowy pan gościem będzie waszym na Wawelu, a wy gospodynią. Tak się godzi.
Oczy królewny zaszły łzami.
– Zaiste, wiernego przyjaciela to rada, usłucham jej w pełni.
– Wieczerza na stole! – oznajmił Jaś Chojnacki, otwierając na rozcież drzwi do jadalni.
Pani Szmigielska, nadworna szwaczka Anny Jagiellonki, pani Świdnicka, ochmistrzyni, i wszystkie panny szyły a szyły od rana do późnego wieczora suknie dla jej miłości. Pieniądze potrzebne na stroje i inne wydatki pożyczyła siostrze księżna Zofia brunświcka, do której z listem jeździł zaufany dworzanin pan podstoli Kroczewski.
Królewna nie tylko doglądała pilnie roboty, ale co dzień prawie zasiadała w gronie swych dworek i pracowała razem z nimi. Jakkolwiek od lat blisko dziesięciu żyła z dala od świata i nie myślała o strojach, jakkolwiek nie ukrywała swych lat, teraz postanowiła wystąpić z całą świetnością na przyjęcie króla! Referendarz Czarnkowski dostarczył jej potajemnie portretu młodego francuskiego książątka i… zgodnie z prawdą przyznać trzeba, że ten śliczny panicz w aksamitnym berecie z piórem, w szerokiej, sztywnej krezie srodze wpadł w oko pięćdziesięcioletniej infantce. Zanadto była rozsądna, aby przypuszczać, że wzbudzi gorący afekt w jego sercu, ale chciała przynajmniej wywrzeć jak najlepsze wrażenie, zyskać życzliwe względy króla, a co potem… ileż dziwnych, nieprawdopodobnych rzeczy zdarza się w życiu ludzkim!
– Czy miłościwa pani raczy mieć tę altembasową73 szatę przybraną malinowym aksamitem w srebrne kwiaty, czy też może atłasem zielonym? – spytała pani Szmigielska, przykładając z prawej strony materii przykrojonej na suknię aksamit, a z lewej atłas.
– Jak się zda Szmigielsi, która barwa lepiej odbija?
– Wedle mego rozumienia to ino czerwona. Zwłaszcza że i kwiaty srebrne w szerokich niemieckich rękawach ślicznie się wydadzą. Bo zda mi się, że wczoraj była mowa o tym, że rękawy mają być niemieckie.
– Tak, tak, a czy będzie opadła, czy też pod gardło?
– Opadłą skroiłam, proszę waszej królewskiej miłości. Taka strojna szata musi być mocno wycięta.
– Ino nie zanadto, broń Boże! Niech Szmigielsia pamięta, bobyśmy musieli nadstawiać. A ty, Kasieńko, co tam ściubiesz?
– Haftki srebrne przyszywam do hazuki waszej królewskiej miłości.
– Czym będzie podszyta?
– Karmazynową aksamitną podszyje się sobolami, szarą sukienną drobniuchnym siwym barankiem, a półgiermacze popielicami. Czy miłościwa pani zgadza się, żeby tak było?
– Wyśmienicie; kochana Szmigielsia zawsze najlepiej wszystko rozrządzi. Ale – ale, czy teletowa74 modra już uszyta?
– Właśnie rozłożyłyśmy ją na dwóch ławach, coby miłościwa pani mogła obejrzeć wygodnie.
– Ładna, bardzo ładna; podoba mi się, że rękawy z bufikiem. Już to zawżdy lubiłam hiszpańską a włoską modę; niemiecki strój ociężale wygląda. Ale dotychczas ino same strojne suknie widzę; czas pomyśleć o ciemnych, na rano do kościoła lub na przechadzkę po wirydarzu.
– A jakże, a jakże; czyżbym mogła zapomnieć o tak ważnej sprawie – odpowiadała z przejęciem Szmigielska. – Właśnie jej miłość pani Świdnicka ma w robocie adamaszkową szarą wąziuchną, bramowaną złotogłowiem. Jagna rękawy zeszywa. Będzie także czarna atłasowa, pod gardło hiszpańską modą, i teletowa drzewianego koloru. Ale niech się miłościwa pani nie gniewa, umyśliłam sobie jeszcze dwie i choćby mnie kara miała spotkać, nie ustąpię, ino uszyję.
– Jakież to będą? Powiedz wasza miłość spiesznie, schnę z ciekawości.
– Niech miłościwa pani uważnie słucha; istnie królewskie to będą szaty. Jedna tabinowa75, leciuchna, ni złota, ni brunatna, bardzo nisko z ramion opada.
– Za nic nie chcę! Nie chcę! Mówiłam Szmigielsi, że na nijaką skromność nie zezwolę.
– Najmiłościwsza pani krzywdzi mnie takowym posądkiem; gdzieżbym ja się ważyła czynić coś wbrew jej poleceniom! Tedy wykrój będzie głęboki, za to giezłeczko76 bieluchne, z najcieńszego jedwabnego sitka przysłoni ciało, a zakończy je dokoła szyi trepella suto namarszczona i nieco przykrochmalona.
– Trepella? Śmieszne jakieś nazwanie; co to jest? – spytała Ewusia.
– Kreza przecie – wytłumaczyła Kasia – toć ją właśnie obrębiasz w tej chwili.
– Cichoże,