Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Серия: Igrzyska śmierci
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380088245
Скачать книгу
którego możemy zaprezentować, co chcemy. Pomyślałem, że mogłabyś znowu zaśpiewać.

      Lucy Gray zastanawiała się przez chwilę.

      – Nie jestem pewna, czy to sensowne – odparła. – Kiedy śpiewałam na dożynkach, to nie miało nic wspólnego z igrzyskami. Nie planowałam tego. To był po prostu element długiej, smutnej opowieści, która oprócz mnie nikogo nie obchodzi.

      – Ale przemówiła do ludzi – zauważył Coriolanus.

      – A dzięki piosence o dolinie mogłam, jak powiedziałeś, dostać coś do jedzenia.

      – Była piękna – przyznał. – Poczułem się jak wtedy, kiedy mama... Zmarła, gdy miałem pięć lat. Przypomniałem sobie piosenkę, którą mi dawniej śpiewała.

      – A twój tata? – spytała.

      – Też zmarł. W tym samym roku.

      Ze współczuciem pokiwała głową.

      – Czyli jesteś sierotą, tak jak ja.

      Coriolanus nie lubił tego słowa. W dzieciństwie Livia naśmiewała się z tego, że nie miał rodziców, przez co czuł się samotny i niechciany, a wcale tak nie było. Mimo to odczuwał tę specyficzną pustkę, której inne dzieciaki tak naprawdę nie rozumiały. Lucy Gray jednak wiedziała, w czym rzecz, bo sama była sierotą.

      – Mogło być gorzej – odparł. – Mam Panibabkę, to znaczy babcię. I Tigris.

      – Tęsknisz za rodzicami? – spytała Lucy Gray.

      – Nie byłem zbyt blisko z ojcem. A za mamą... pewnie. – Nadal było mu trudno o niej rozmawiać. – A ty?

      – Bardzo. Za obojgiem. Trzymam się tylko dzięki temu, że mam na sobie sukienkę mamy. – Przejechała palcem po falbanach. – Czuję się tak, jakby mnie obejmowała.

      Coriolanus pomyślał o puderniczce matki. O pachnącym pudrze.

      – Moja mama pachniała różami – powiedział i zrobiło mu się głupio. Rzadko mówił o matce, nawet w domu. Jak zeszli na ten temat? – Tak czy inaczej, myślę, że twoja piosenka wzruszyła wielu ludzi.

      – Miło, że tak mówisz. Dziękuję. Ale to nie powód, żeby śpiewać podczas wywiadu – odparła. – Skoro to wieczór przed igrzyskami, to kwestia jedzenia też odpada. W tym momencie nie mam po co podbijać serc ludzi.

      Coriolanus usiłował wymyślić jakiś powód, prawda była jednak taka, że tym razem jej śpiew przyniósłby korzyść wyłącznie jemu.

      – Szkoda – oznajmił w końcu. – Z twoim głosem...

      – Zaśpiewam ci kilka taktów za kulisami – obiecała.

      Wiedział, że będzie musiał popracować, żeby ją przekonać, ale chwilowo dał za wygraną i pozwolił, by przez kilka minut ciągnęła go za język. Odpowiedział na pytania o swoją rodzinę i o to, jak przetrwali wojnę. Z jakiegoś powodu nie miał oporów przed mówieniem jej o tych sprawach. Czyżby dlatego, że wszystko, co wyznał, miało za kilka dni przepaść wraz z nią na arenie?

      Wyglądało na to, że humor Lucy Gray się poprawił. Już nie płakała. Gdy dzielili się opowieściami, czuli, że powoli stają się sobie bliżsi. Odgłos gwizdka zasygnalizował koniec sesji, a wtedy Lucy Gray wsunęła starannie złożoną chustkę do przegródki teczki Coriolanusa i w podziękowaniu uścisnęła jego rękę.

      Mentorzy posłusznie ruszyli do głównego wejścia, gdzie czekała na nich profesor Sickle.

      – Teraz pójdziecie do laboratorium zaawansowanej biologii w celu złożenia sprawozdania – poinstruowała ich.

      Nikt nie protestował, ale na korytarzu zaczęli się głośno zastanawiać nad celem tego spotkania. Coriolanus liczył na to, że doktor Gaul zjawi się w laboratorium. Znowu miał szansę zabłysnąć, bo jego starannie wypełniony kwestionariusz bardzo się wyróżniał na tle mizernych osiągnięć pozostałych uczniów.

      – Mój nie chciał mówić. Ani słowa! – oznajmiła Clemensia. – Mam dokładnie to, co miałam po dożynkach. Jego imię i nazwisko. Reaper Ash. Wyobrażacie sobie, że dajecie tak synowi na imię, a on ląduje na dożynkach?

      – Kiedy się urodził, nie było takich dożynek – zauważyła Livia. – Reaper[1] to zwykłe farmerskie imię.

      – Chyba faktycznie – przyznała Clemensia.

      – A moja mówiła. Prawie żałuję, że nie milczała! – niemal wrzasnęła Arachne.

      – Dlaczego? – zainteresowała się Clemensia. – Co powiedziała?

      – Wygląda na to, że spędza większość czasu w Dziesiątym Dystrykcie na zarzynaniu świń. – Arachne udała, że wymiotuje. – Błe. Niby co mam z tym zrobić? Szkoda, że nie mogę wymyślić nic lepszego. – Zatrzymała się gwałtownie, przez co Coriolanus i Festus na nią wpadli. – Zaraz! No właśnie!

      – Uważaj! – warknął Festus i ją odepchnął.

      Zignorowała go i mówiła dalej, zwracając na siebie powszechną uwagę.

      – Mogę wymyślić coś genialnego! Byłam w Dziesiątym Dystrykcie, to praktycznie mój drugi dom! – Przed wojną jej rodzina stworzyła sieć luksusowych hoteli w popularnych miejscach turystycznych i Arachne podróżowała po całym Panem. Nadal się tym przechwalała, chociaż od wojny była zmuszona tkwić w Kapitolu jak wszyscy. – Tak czy inaczej, mogę wymyślić coś innego niż blaski i cienie rzeźni!

      – Masz szczęście – odezwał się Pliny Harrington. Wszyscy nazywali go Pup, żeby odróżnić go od jego ojca, komandora marynarki wojennej, który strzegł wód Czwartego Dystryktu. Komandor usiłował ukształtować syna na swoje podobieństwo, każąc mu nosić fryzurę na jeża i zapastowane buty, ale Pup był urodzonym niechlujem. Wydłubał paznokciem odrobinę szynki z aparatu na zęby i pstryknął ją na podłogę. – Przynajmniej nie boi się widoku krwi.

      – A co? Twoja się boi? – spytała Arachne.

      – Pojęcia nie mam. Płakała przez całe piętnaście minut – skrzywił się Pup. – Wątpię, żeby Siódmy Dystrykt przygotował ją na zaropiały paznokieć, a co dopiero na igrzyska.

      – Lepiej zapnij marynarkę przed zajęciami – przypomniała mu Lysistrata.

      – Racja. – Pup westchnął. Zaczął zapinać górny guzik, który po chwili został mu w dłoni. – Głupi mundur.

      Gdy wchodzili do laboratorium, zadowolenie Coriolanusa na widok doktor Gaul zmąciła obecność dziekana Highbottoma, który stał za biurkiem i zbierał kwestionariusze. Zignorował Coriolanusa, ale w sumie nikogo nie traktował szczególnie przyjacielsko. Na jego prośbę zebranie poprowadzić miała organizatorka igrzysk.

      Doktor Gaul od niechcenia szturchała raz po raz zmutowanego królika, czekając, aż wszyscy usiądą.

      – Hejhopki, hejhopki, no jak tam, dzieciaki? Czy poszło wam dobrze, czy raczej do draki? – przywitała ich.

      Uczniowie wymienili zaskoczone spojrzenia, a ona wzięła do ręki kwestionariusze.

      – Tym, którzy jeszcze nie wiedzą, wyjaśniam, że jestem doktor Gaul, główna organizatorka igrzysk, i że mam nadzorować mentorów. Przekonajmy się, z czym będę pracować, zgoda? – Przeglądała papiery, marszcząc czoło, po czym wyciągnęła jeden kwestionariusz i go uniosła. – Mieliście zrobić właśnie to. Dziękuję, panie Snow. A co się stało całej reszcie?

      Coriolanus rozpromienił się w środku, ale zachował neutralny wyraz twarzy. Teraz najlepszym posunięciem było wspieranie kolegów z klasy.

      – Miałem