Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Серия: Igrzyska śmierci
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380088245
Скачать книгу
pustym plecakiem przerzuconym przez ramię. Przez chwilę filmowali trybutów, po czym ruszyli w stronę Lucy Gray i Coriolanusa, który się wyprostował i przejechał językiem po zębach, żeby oczyścić je z resztek pieczeni.

      – Jesteśmy tu w zoo razem z Coriolanusem Snowem i jego trybutką, Lucy Gray Baird. Inny uczeń właśnie rozdał kanapki. Czy to również mentor? – Lepidus podsunął im mikrofon.

      Coriolanus nie bardzo miał ochotę dzielić się sławą, ale obecność Sejanusa mogła go ochronić. Czy dziekan Highbottom udzieli nagany synowi człowieka, który odbudował Akademię? Kilka dni temu sądził, że nazwisko Snow znaczy więcej niż Plinth, ale przydział trybutów uświadomił mu, że się mylił. Jeśli Highbottom zamierzał go wezwać na dywanik, Coriolanus wolał iść do dziekana w towarzystwie Sejanusa.

      – To mój kolega z klasy, Sejanus Plinth – odparł.

      – Co knuje, przynosząc pyszne kanapki trybutom? Przecież Kapitol na pewno ich karmi – powiedział reporter.

      – Żeby było jasne, ostatni raz jadłam wieczorem przed dożynkami – wtrąciła Lucy Gray. – Czyli to chyba trzy dni.

      – Och. Okej. Mam więc nadzieję, że kanapka ci smakowała! – zawołał Lepidus i dał znak operatorowi, żeby skierował kamerę na pozostałych trybutów.

      Lucy Gray zerwała się na równe nogi, pochyliła ku prętom i ponownie ściągnęła na siebie uwagę.

      – Wie pan, panie reporterze, co byłoby miłe? Gdyby ktoś miał jedzenie na zbyciu i mógłby je przynieść do zoo. Co to za rozrywka oglądać igrzyska, jeśli będziemy zbyt słabi na walkę, prawda?

      – Jest w tym trochę prawdy – odparł reporter niepewnie.

      – Ja na przykład lubię wszystko, co słodkie, ale nie jestem wybredna. – Uśmiechnęła się i ugryzła śliwkę.

      – Okej. No to okej. – Odsunął się.

      Coriolanus widział, że reporter stąpa po grząskim gruncie. Czy naprawdę powinien jej pomóc i prosić widzów o jedzenie? Czy też zostałoby to odebrane jak potępienie Kapitolu?

      Gdy ekipa telewizyjna przeszła do innych trybutów, Lucy Gray znowu usiadła naprzeciwko Coriolanusa.

      – Przesadziłam?

      – Moim zdaniem nie – oświadczył. – Przepraszam, że nie pomyślałem o tym, żeby ci przynieść jedzenie.

      – Kiedy nikt nie patrzy, skubię płatki róży. – Wzruszyła ramionami. – Przecież nie wiedziałeś.

      W milczeniu skończyli jeść, przyglądając się, jak reporterzy bez skutku usiłują wciągnąć w rozmowę pozostałych trybutów. Słońce już zaszło i teraz na niebie świecił wschodzący księżyc. Zoo miało wkrótce zostać zamknięte.

      – Tak sobie pomyślałem, że może dobrze by było, gdybyś znowu zaśpiewała – odezwał się Coriolanus.

      Lucy Gray wyssała resztkę miąższu na pestce śliwki.

      – Hmm, może i tak. – Otarła kąciki ust falbanką i obciągnęła sukienkę. Jej zazwyczaj rozbawiony głos brzmiał teraz poważnie. – Co ty z tego masz jako mój mentor? Chodzisz do szkoły, tak? Co dostaniesz? Tym lepszy stopień, im bardziej będę błyszczała?

      – Może.

      Zrobiło mu się wstyd. Tu, będąc z nią sam na sam, po raz pierwszy uświadomił sobie, że za kilka dni Lucy Gray będzie martwa. Naturalnie, wiedział o tym od początku, ale dotąd myślał o niej raczej jak o swojej zawodniczce. Jak o koniu w wyścigu czy psie w walce. Ale gdy zaczął ją traktować jak kogoś wyjątkowego, stawała się coraz bardziej ludzka. Tak jak Sejanus powiedział tamtej dziewczynce, Lucy Gray nie była zwierzęciem, nawet jeśli nie urodziła się w Kapitolu. A co on tu robił? Odstawiał teatrzyk, jak to ujął dziekan Highbottom?

      – Właściwie nie wiem, co z tego będę miał – odparł. – Dotąd nie było mentorów. Nie musisz. To znaczy śpiewać.

      – Wiem – odparła.

      Jednak chciał, żeby zaśpiewała.

      – Ale jeśli ludzie cię polubią, mogą ci przynieść więcej jedzenia. W domu nie mamy go za dużo.

      Jego policzki płonęły w półmroku. Dlaczego na litość boską jej to powiedział?

      – Nie? Myślałam, że w Kapitolu macie mnóstwo jedzenia – zauważyła.

      Idiota, pomyślał. Wtedy jednak zauważył jej spojrzenie i uświadomił sobie, że po raz pierwszy wydała się nim szczerze zainteresowana.

      – O nie. Zwłaszcza w czasie wojny. Raz zjadłem pół słoika kleju z krochmalu, żeby przestało mnie skręcać z głodu.

      – Tak? I jaki był? – spytała.

      To go zbiło z tropu i ku swojemu zdumieniu wybuchnął śmiechem.

      – Bardzo lepki – odparł.

      Lucy Gray uśmiechnęła się do niego.

      – To i tak brzmi lepiej niż to, czym ja musiałam się obejść. Nie to, żebym z tobą rywalizowała czy coś.

      – Jasne, że nie. – Odpowiedział jej uśmiechem. – Wybacz, załatwię ci coś do jedzenia. Nie powinnaś być zmuszana do występów w zamian za jedzenie.

      – Nie pierwszy raz śpiewałabym za kolację. Zdecydowanie nie – powiedziała. – A poza tym uwielbiam śpiewać.

      Głos w głośnikach obwieścił, że zoo zostanie zamknięte za kwadrans.

      – Powinienem już iść. Zobaczymy się jutro? – spytał Coriolanus.

      – Wiesz, gdzie mnie znaleźć – odparła.

      Wstał i otrzepał spodnie, po czym strząsnął chustkę, złożył ją i podał Lucy Gray przez pręty.

      – Jest czysta – zapewnił ją.

      Przynajmniej będzie miała czym osuszyć twarz.

      – Dzięki. Zostawiłam swoją w domu – powiedziała.

      Wzmianka o domu zawisła w powietrzu między nimi niczym wspomnienie drzwi, których już nigdy nie miała otworzyć, bliskich, których już nie zobaczy. Nie mógł nawet znieść myśli, że ktoś wyrwałby go z rodzinnego domu. Apartament był jedynym miejscem, w którym czuł się u siebie, jego bezpieczną przystanią, rodzinną warownią.

      Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko skinął jej głową na pożegnanie.

      Nie zdążył zrobić nawet dwudziestu kroków, kiedy zatrzymał go dźwięk głosu jego trybutki, słodki i czysty w nocnym powietrzu.

      Gdzieś tam w dolinie, w dolinie gdzieś

      Gwizdek pociągu zanucił pieśń,

      Słyszę, najdroższy, pociągu pieśń,

      Gwizdek pociągu zanucił pieśń.

      Widzowie, którzy już wychodzili, odwrócili się, żeby posłuchać.

      Zbuduj wysoko, zbuduj mi dom,

      Żebym zdołała wypatrzeć go.

      Ukochanego, wypatrzeć go,

      Żebym zdołała wypatrzeć go.

      Wszyscy ucichli – widownia, trybuci. Słychać było tylko Lucy Gray i warkot skupionej na niej kamery. Dziewczyna nadal siedziała tam, gdzie poprzednio, z głową opartą o pręty.

      Napisz mi w liście, jak znieść ten świat,

      Tu, w Kapitolu, patrzę zza krat.