Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Серия: Igrzyska śmierci
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380088245
Скачать книгу
To ty jesteś tym chłopcem od kanapek. Dlaczego to zrobiłeś?

      Sejanus zesztywniał i spuścił wzrok.

      – Bo głodowali – odparł. – Zamierzamy ich zabić, ale czy musimy ich wcześniej torturować?

      – Hm. Sympatyk rebeliantów – zauważyła doktor Gaul.

      – Trudno ich nazwać rebeliantami – powiedział Sejanus, nie odrywając spojrzenia od zeszytu. – Niektórzy mieli po dwa lata, kiedy wojna się skończyła. Najstarsi mieli osiem. A teraz, po wojnie, to po prostu obywatele Panem, prawda? Tacy jak my? Czy nie tak głosi hymn Kapitolu? „Światła twego blask znów zjednoczył nas”? Ma być władzą dla wszystkich, tak?

      – W ogólnym sensie. Mów dalej – zachęciła go doktor Gaul.

      – Więc powinien strzec wszystkich. To jego najważniejsze zadanie! I nie wiem, jak zmuszanie trybutów do walki na śmierć i życie ma służyć temu celowi.

      – Najwyraźniej nie pochwalasz Głodowych Igrzysk – powiedziała doktor Gaul. – To pewnie trudne dla mentora. Musi przeszkadzać ci w zadaniu.

      Sejanus przez chwilę milczał. Potem się wyprostował i zebrawszy się na odwagę, popatrzył doktor Gaul prosto w oczy.

      – Może powinna mnie pani zwolnić i zastąpić kimś bardziej wartościowym – oznajmił.

      Przez klasę przetoczyło się pełne niedowierzania sapnięcie.

      – Po twoim trupie, chłopcze – zachichotała doktor Gaul. – Współczucie to klucz do igrzysk. Empatia, oto czego nam brakuje. Prawda, Casca? – Zerknęła na dziekana Highbottoma, ale ten nie przestawał bawić się długopisem.

      Sejanusowi zrzedła mina, lecz nie próbował dłużej dyskutować. Coriolanus uznał, że chłopak postanowił przegrać bitwę, jednak nadal toczył wojnę. Sejanus Plinth był twardszy, niż mogłoby się wydawać. Coś takiego – dać doktor Gaul do zrozumienia, że nie interesuje go bycie mentorem!

      Ta wymiana zdań tylko dodała jej wigoru.

      – Czy nie byłoby cudownie, gdyby wszyscy widzowie tak się przejmowali losem trybutów jak ten młody człowiek? Do tego powinniśmy dążyć.

      – Nie – odezwał się dziekan Highbottom.

      – Tak! Powinni się zaangażować – kontynuowała doktor Gaul. Nagle klepnęła się w czoło. – Podsunąłeś mi cudowny pomysł. Sprawić, żeby ludzie mogli bezpośrednio wpływać na wynik! Przypuśćmy, że pozwolimy widzom wysyłać trybutom jedzenie na arenę. Karmić ich, tak jak wasz kolega nakarmił ich w zoo. Czy wtedy bardziej się zaangażują?

      – Ja bym się zaangażował, gdybym mógł postawić na tego, którego karmię! – rozpromienił się Festus. – Dziś rano Coriolanus sugerował, że moglibyśmy obstawiać trybutów.

      Doktor Gaul uśmiechnęła się do Coriolanusa.

      – Tego się spodziewałam. No dobrze, a teraz wytężcie mózgi i to rozgryźcie. Opracujcie na piśmie sugestie, co należałoby zrobić, a mój zespół to rozważy.

      – Rozważy? – powtórzyła Livia. – To znaczy, że naprawdę mogą wykorzystać nasze pomysły?

      – Dlaczego nie? Jeśli będą coś warte. – Doktor Gaul rzuciła kwestionariusze na biurko. – Młodym umysłom brak doświadczenia, ale czasem nadrabiają idealizmem. Nic nie wydaje się im niemożliwe. Ten tu stary Casca wpadł na koncept Głodowych Igrzysk, kiedy był moim studentem na Uniwersytecie i miał zaledwie kilka lat więcej niż wy teraz.

      Wszyscy obecni skierowali spojrzenia na dziekana Highbottoma.

      – To była tylko teoria – powiedział do doktor Gaul.

      – Tak jak to, co robimy teraz, chyba że coś okaże się przydatne – odparła. – Oczekuję waszych prac jutro rano.

      Coriolanus westchnął w duchu. Kolejny grupowy projekt. Kolejna okazja, żeby poświęcić swoje idee w imię współpracy. Wiedział, że koledzy albo całkiem zrezygnują z jego pomysłów, albo, co gorsza, rozcieńczą je tak, że stracą one pazur. Klasa zdecydowała się na wybór komitetu trzech mentorów, którzy napiszą pracę. Naturalnie, został wybrany i nie mógł odmówić. Doktor Gaul musiała iść na zebranie i poleciła uczniom przedyskutować propozycje we własnym gronie. Coriolanus, Clemensia i Arachne mieli spotkać się wieczorem, ale ponieważ wszyscy chcieli wcześniej złożyć wizytę trybutom, postanowili umówić się o ósmej w zoo, a później iść do biblioteki, żeby spisać sugestie.

      Lunch był sycący, więc zrekompensował marną kolację, czyli wczorajszy kapuśniak i talerz czerwonej fasoli. Przynajmniej nie była to fasola limeńska. A kiedy Tigris nałożyła ostatnią porcję do eleganckiej porcelanowej miseczki i udekorowała ją świeżymi ziołami z ogródka na dachu, fasola wyglądała tak, że mógł zaoferować ją Lucy Gray. Dla niej prezentacja się liczyła, a co do fasoli – no cóż, Lucy Gray umierała z głodu.

      Gdy szedł do zoo, przepełniał go optymizm. Rano może i było tu pusto, teraz jednak goście napływali tak szybko, że nie miał pewności, czy znajdzie miejsce przy ogrodzeniu małpiarni. Pomogła jego świeżo pozyskana sława. Jacyś ludzie rozpoznali go i przepuścili, nawet kazali innym się odsunąć, żeby mógł przejść. Nie był zwykłym obywatelem – był mentorem!

      Poszedł prosto do krawędzi ogrodzenia, gdzie się przekonał, że bliźniaki Pollo i Didi Ring urządziły sobie piknik na jego kamieniu. Brat i siostra bardzo podkreślali to, że są bliźniętami – mieli identyczne stroje, jednakowo upięte koczki – i takie same osobowości. Na jego widok od razu zaczęli się zbierać, Coriolanus nawet nie musiał ich o to prosić.

      – Możesz tu usiąść, Corio – powiedziała Didi, ciągnąc brata, żeby wstał z kamienia.

      – Jasne, już nakarmiliśmy naszych trybutów – dodał Pollo. – Przykro mi, że padło na ciebie.

      – No, głosowaliśmy na Pupa, ale nikt nas nie poparł. – Roześmiali się i odbiegli, po czym wmieszali się w tłum.

      Lucy Gray natychmiast podeszła do Coriolanusa. Nie jadł razem z nią, a ona wręcz pożarła fasolę, choć najpierw wyraziła podziw dla sposobu jej podania.

      – Dostaliście jakieś jedzenie od tłumu? – spytał Coriolanus.

      – Starą skórkę od sera od pewnej pani. Dwójka dzieciaków pobiła się o chleb, który rzucił jeden z widzów. Widzę, że wielu ludzi przyniosło jedzenie, ale chyba boją się podejść zbyt blisko, chociaż teraz mają tu tych Strażników Pokoju. – Wskazała na ścianę z tyłu, gdzie wartę pełniło czterech strażników. – Może poczują się pewniej teraz, kiedy ty przyszedłeś.

      Coriolanus zauważył w tłumie mniej więcej dziesięcioletniego chłopca z gotowanym ziemniakiem w ręce, więc mrugnął i pomachał mu ręką. Mały spojrzał na ojca, który przyzwalająco skinął głową. Chłopiec podszedł i stanął za Coriolanusem, nadal trzymając się na dystans.

      – Przyniosłeś ten ziemniak dla Lucy Gray? – spytał Coriolanus.

      – Tak. Zaoszczędziłem z obiadu – odparł chłopiec. – Chciałem go zjeść, ale bardziej chciałem ją nakarmić.

      – No to chodź – zachęcił go Coriolanus. – Lucy Gray nie gryzie. Tylko pamiętaj, zachowuj się kulturalnie.

      Chłopiec nieśmiało zrobił krok w jej kierunku.

      – O, cześć – powiedziała Lucy Gray. – Jak masz na imię?

      – Horace – odparł chłopiec. – Zostawiłem ci mój ziemniak.

      – Jesteś słodki. Mam go zjeść teraz czy później? – spytała.