Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
oczy, gdy opowiadała mi o wakacjach nad morzem, o tym, jak nierówno spiekła się na plaży, bo zasnęła na leżaku w koszulce z krótkim rękawem. Pokazywała mi różnicę w opaleniźnie. A potem umarła.

      Zamykam oczy. Wyobrażam sobie ociekający krwią kamień pod schodami do jej domu. Słyszałam, że tak właśnie wyglądał. Był cały bordowy, gdy znaleziono obok niego jej ciało.

      Kolejny raz czytam ten cytat, a potem przypominam sobie rozmowę tamtych zazdrosnych bab.

      Rozchylam powieki i zerkam na telefon, który jawi mi się teraz jako urządzenie siejące zamęt w moim wnętrzu. Zbieram się w sobie i znowu po niego sięgam. Może to jakiś zbieg okoliczności? Może ten użytkownik oznaczył pod cytatem wiele osób, a nie tylko mnie?

      Drżącą dłonią klikam ciąg liter J.W. R.I.P., a Facebook przenosi mnie na częściowo ukryty profil. Widzę tylko fotografię brązowych oczu z nienaturalnie długimi rzęsami. Są szeroko otwarte, jakby były martwe. To przecież niemożliwe, żeby ktoś wykonał takie zdjęcie po śmierci Justyny. Nie jestem nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy należą do niej. Mam nadzieję, że nie.

      – Głupi żart – mówię głośno, jakbym chciała przekonać samą siebie.

      Do końca dnia jednak myślę o tym cytacie i o tajemniczym profilu. Choć powinnam zaszyć się w domu, ogarnia mnie nieodparta chęć zrobienia czegokolwiek.

      Wieczorem postanawiam wyjść z siostrą na zakupy. Ewelina pyta, gdzie dokładnie zostałam pobita. Drąży temat, nie odpuszcza. Wskazuję na ścieżkę do parku oddzielającego nasz dom od głównej ulicy. Matka opowiadała mi, że w latach dziewięćdziesiątych zgwałcono tam i porzucono w krzakach dziewczynę. Zmarła z wyziębienia. Już wcześniej zdecydowałam, że pokażę wszystkim to miejsce, żeby moja opowieść była jak najbardziej wiarygodna.

      Idziemy naokoło, chociaż droga przez park skróciłaby trasę o pięć minut.

      W Biedronce czuję się nieswojo. Cały czas mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i że swoją zaczerwienioną twarzą z rozciętą wargą budzę w ludziach skrajne emocje. W niektórych spojrzeniach widzę zgorszenie. Ludzie patrzą na mnie jak na pijaczkę albo narkomankę, tym bardziej że Ewelina wkłada do koszyka dwie puszki taniego piwa i wódkę dla matki. Inni przyglądają mi się z oburzeniem, jakby złościli się na tego, kto mi to zrobił. Tylko kasjerka pozostaje niewzruszona moim losem: skupia się na pracy, prawie nie patrzy w moją stronę. Jej zachowanie jest najbardziej zbliżone do tego, jak dziś traktowała mnie podkomisarz Nowacka.

      Chyba miałam szczęście, że na komendzie zajęła się mną właśnie ona. Nie dociekała, nie wypytywała o szczegóły. I dobrze.

      * * *

      Gdy w nocy próbuję zasnąć, przed oczami wciąż mam litery J.W. R.I.P. Rozbijają się w moim umyśle jak kawałki szkła, zaburzają mój spokój. Nagle dochodzi do tego coś jeszcze. Słyszę długi dźwięk klaksonu.

      Zrywam się z łóżka i podchodzę do okna. Widzę białe bmw należące do matki Arka. Próbuje wjechać na posesję, jednak coś – a raczej ktoś – jej to uniemożliwia. Wszędzie rozpoznam ten neonowy, pomarańczowy polar, który bracia Kolscy noszą na zmianę w dzień i w nocy, w Boże Narodzenie i w poniedziałek zaraz po świętach. Mężczyzna leży przy bramie wjazdowej. Prawdopodobnie śpi. Kobieta wychodzi z samochodu i gdzieś dzwoni, wymachując lewą ręką. Po paru minutach pod podwórko podjeżdża czarny jeep. Przełykam ślinę. To Arek. Zadzwoniła po niego.

      Wysiada. Kładzie dłoń na ramieniu matki, przez moment z nią rozmawia. Nagle odwraca się w moją stronę, mam wrażenie, że patrzy na moje okna. Natychmiast robię krok do tyłu i chowam się za firanką, choć wiem, że jest prześwitująca. Jeśli rzeczywiście tu popatrzył, zdążył mnie dostrzec. Po chwili znowu podchodzę bliżej. Nie mogę powstrzymać ciekawości.

      Arek pochyla się nad Kolskim, chyba sprawdza mu puls, coś do niego mówi. Potem pomaga mu wstać i odprowadza kawałek w stronę naszego bloku. Obserwuję ich zażenowana zachowaniem tego pijaka. Jest mi za niego wstyd przed Arkiem i jego matką, jakby Kolski mnie reprezentował, w końcu mieszkamy w tym samym budynku. Arek wraca do samochodu i odjeżdża, a Bożena Milska wreszcie parkuje w swoim garażu. Wychodzi z niego do ogrodu w charakterystyczny dla siebie sposób: na ugiętych nogach, jakby podskakiwała.

      Pamiętam to dobrze jeszcze z czasów, gdy odwiedzałam Arka po szkole, gdy znosiłam upokorzenia, które mi serwowała raz za razem. Najgorszy był dzień, w którym wtargnęła do pokoju Arka, gdy nasze języki tańczyły, a sosnowe meble wirowały mi przed oczami. Analizując tę sytuację później, doszłam do wniosku, że musiała nas podsłuchiwać albo podglądać. To przecież niemożliwe, żeby zbiegiem okoliczności właśnie wtedy przekręciła złotą gałkę jego drzwi. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Nigdy do nas nie zaglądała.

      Jej oczy płonęły wtedy gniewem, może żalem do syna. Miałam wrażenie, że w tamtej krótkiej chwili nie była jego matką, ale zdradzoną kobietą. Poprosiła go na zewnątrz. Wyszedł i już nie wrócił, zostawił mnie samą w pokoju. Chyba kazała mu pojechać do apteki po środki przeciwbólowe. Chorowała wówczas na raka piersi, była poddana wyniszczającej chemioterapii, a Arek chodził wokół niej na palcach. Miała tylko jego, jej mąż umarł parę lat wcześniej na zawał serca. Myślę, że Arek do dziś się nią opiekuje, choć udało się jej wygrać z nowotworem. Wrócił ze Szwecji i znowu jest na każde jej zawołanie.

      To dlatego teraz zadzwoniła do niego, a nie na policję. Dobry pretekst do spotkania z synem.

      Podchodzi do otwartej bramy i podnosi z ziemi pustą puszkę, którą zapewne zostawił po sobie Kolski. Gdy wraca do domu, jej twarz rozświetla ekran telefonu. Wodzi po nim palcem, później chowa go do torebki. W tym samym momencie mój smartfon wibruje na pościeli. Dostałam kolejne powiadomienie dotyczące użytkownika J.W. R.I.P.

      Tym razem zaprasza mnie do znajomych. Oczywiście nie przyjmuję zaproszenia. Nie mam też odwagi go odrzucić. Postanawiam je zignorować, przynajmniej online, bo w rzeczywistości wciąż o nim myślę, a mój niepokój rośnie. Z jednej strony liczę, że ktoś pomylił mnie z kimś innym – pełno jest w Polsce kobiet noszących moje imię i nazwisko. Z drugiej strony w głowie świta mi myśl, że ktoś robi to celowo. Tej opcji jednak staram się nie dopuszczać do świadomości. Czai się gdzieś z tyłu głowy jak choroba, która daje pierwsze symptomy. Nie dźwignę tego, tym bardziej teraz, kiedy świat tonie już w mroku, udaję więc, że problem nie istnieje, że wszystko jest w porządku. To zwykła pomyłka.

      Wsuwam się pod kołdrę. Próbuję myśleć o Arku. To mi trochę pomaga. W moich fantazjach idziemy na spacer, trzymając się pod rękę, tak samo jak wczoraj wieczorem, gdy odprowadzał mnie do domu.

      W końcu zasypiam z dłońmi zaciśniętymi na krawędzi pościeli. Niech znowu wyjdzie dla mnie słońce.

      Rozdział 5

      Tydzień bez pracy ciągnie się niemiłosiernie. W środę dochodzę do wniosku, że lekka warstwa pudru całkowicie maskuje moje obrażenia. Policja milczy, co przyjmuję jako jasny komunikat. Nie znajdą sprawcy. Pewnie nawet nie będą zbyt dobrze szukać. Słyszałam, że mają braki kadrowe, może to dlatego?

      Tak czy inaczej, nie liczyłam na zbyt wiele i zbyt wiele nie otrzymałam. Wszystko pozostało na żałośnie niskim poziomie. By nie wzbudzać niczyich podejrzeń, dopiero w czwartek po raz pierwszy wychodzę sama na spacer.

      W drodze powrotnej mijam na klatce jednego z braci Kolskich. Wspominam ich obraźliwą rozmowę na mój temat i czuję ciarki na plecach. Dopiero gdy wchodzę na drugie piętro, ściągam palec z zawleczki gazu. Wyobrażam sobie pociągłą twarz sąsiada