Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
mając świadomość, że na dworze jest zimno i mokro. Z rozpalonego kominka słychać co chwilę cichy trzask drewna. Za wielkim odsłoniętym oknem szumi deszcz, po szybie spływają krople. Od środka szkło wydaje się granatowe, niemal czarne.

      Arek wychodzi do sypialni, żeby odebrać telefon. Słyszę, jak mówi coś o lekach, które trzeba podać, i zastanawia się na głos, czy uda się sprowadzić z Warszawy drogi dożylny specyfik.

      Po chwili wraca, siada naprzeciwko mnie na fotelu i znowu patrzy na mnie tak… inaczej niż kiedyś.

      Odkładam na ławę talerzyk ze sklepowym tiramisu i zakładam nogę na nogę.

      – Fajnie, że miałaś dzisiaj czas – odzywa się. – Masz coś tutaj. – Dotyka palcem prawego kącika swoich ust.

      Naśladuję jego gest, ściągając z wargi odrobinę jasnego kremu.

      Prześlizguje się po mnie wzrokiem.

      – Dobrze wyglądasz – mówi.

      Zastanawiam się, czy on zdaje sobie sprawę, jak wiele do niego czuję. Jak dużą ma nade mną przewagę, gdy tak wwierca we mnie spojrzenie swoich głęboko osadzonych oczu otulonych gęstwiną długich rzęs.

      – Nic nie odpowiesz? – Unosi brwi.

      – A co mam odpowiedzieć?

      – Nie wiem. – Kręci głową, lekko się uśmiechając. – Na przykład „ty za to, Arku, wyglądasz fatalnie”.

      Drewno z kominka znowu trzaska, za szybą świszczy wiatr. Nie mogę rozplątać blokady skrzyżowanych rąk, otworzyć się na niego. Jestem rozdarta między fantazjami a rzeczywistością, z którą nie umiem sobie poradzić. Czy musiałam zostać pobita, żeby to wszystko naprawdę się wydarzyło? Żeby zwrócił na mnie uwagę?

      Arek nagle wstaje i bez słowa idzie do sypialni. Coś ciężkiego opada na moją klatkę piersiową. Za moment to się znowu stanie – szepcze mój głos rozsądku – zrobi to, co lubił robić przed laty.

      Siedzę wpatrzona w rozświetlone wejście do salonu z zapartym tchem. Po chwili orientuję się, że miętoszę małą satynową poduszkę. Robię to tak mocno, że na dłoni zaczynają mi wychodzić odciski.

      Słyszę, jak szamocze się z paskiem od spodni. Mam nadzieję, że się przebiera, bo co innego miałby robić? Czekam na niego, zastanawiając się, co jest teraz we mnie silniejsze: strach czy ciekawość. Niech już tu wróci.

      Z roztargnienia upuszczam ubrudzoną śmietaną łyżeczkę. Podnoszę ją. Jest teraz zakurzona, do jej lepkiej powierzchni przyczepiły się też dwa długie czarne włosy. Ręce mi drżą, gdy się ich pozbywam. Przed oczami błyskają mi długie kosmyki Justyny. Czy to jej włosy? Przecież bywała tutaj często. We wtorki sprzątała ten salon. Przychodziła chyba na siódmą. O siódmej trzydzieści, gdy wędrowałam na przystanek, najczęściej wycierała kurze z półek nad sofą.

      Sprzątała w kilku domach przy Migdałowej. Opowiadała mi o tym, gdy przychodziłam do niej na paznokcie. Sprzątaniem zajmowała się rano, bo później miała poumawiane klientki w salonie. Chwaliła Arka za to, że zawsze kupował jej porządne środki czystości renomowanych firm w przeciwieństwie do niektórych mieszkanek naszej ulicy. Wspomniała też o jego matce, która często wpadała do syna właśnie we wtorkowe poranki. Gdy Arek wychodził do pracy, pastwiła się nad Justyną. Wskazywała jej miejsca, których należycie nie posprzątała, kazała myć kominek z sadzy, odsuwać wszystkie kanapy i szafki.

      „Gdy przychodzi jego matka, sprzątam dwie godziny dłużej. Ona chyba robi to specjalnie” – wyznała kiedyś, malując na paznokciu mojego serdecznego palca granatowy listek.

      Pomyślałam wtedy, że Bożena Milska nic a nic się nie zmieniła. Wciąż lubi męczyć słabszych od siebie. Typowa dręczycielka. Zastanawiam się, czy nie męczyła Justyny również z innego powodu. Czy zauważyła, że między tą dziewczyną a jej synem iskrzy? W końcu byli przez jakiś czas parą. Widywałam ją tu nie tylko rano, ale i nocą, gdy wracałam z przystanku. To, co robili, nie wyglądało na sprzątanie.

      Arek wraca do salonu. Na szczęście przebrał się tylko w czarny, lśniący dres. Wygląda w nim jeszcze lepiej niż chwilę temu, gdy miał na sobie ciemne jeansy i szary sweter opinający atrakcyjny tors. Siada obok mnie. Sięga po swój talerzyk z deserem, zanurza w nim łyżeczkę. Obserwuję go, wciąż myśląc o Justynie.

      – Znałeś się dobrze z Justyną? – zagaduję, chcąc sprawdzić, czy się przyzna, że byli razem.

      Wypuszcza cicho powietrze i odstawia tiramisu na ławę, jakby przez moje pytanie stracił apetyt. Przyglądam się jego gestowi z poczuciem winy. Po co do tego wracam?

      – Sprzątała u mnie. – Wzrusza ramionami. – Miała też sprzątać u matki, ale w końcu się nie dogadały.

      A jednak nie chce o tym rozmawiać.

      – Czemu o nią pytasz? – Zerka na mnie z uniesionymi brwiami.

      – Tak po prostu. – Prawie szepczę. – Z ciekawości.

      – Ciągle martwisz się tymi kobietami, które paplały, że była rozwiązła – orzeka pewnym siebie tonem.

      Otwieram szerzej oczy. Jestem pewna, że nie użyłam takich słów, gdy mu o tym opowiadałam. One przecież jedynie wspominały, że za bardzo się odsłaniała. Słowo „rozwiązłość” pojawiło się za to w cytacie, pod którym zostałam w zeszłym tygodniu oznaczona.

      – One nie mówiły, że była rozwiązła, Arku. Mówiły, że lubiła odsłaniać ciało.

      – A to jakaś różnica? – Zamyka jedno oko i przechyla głowę.

      – Duża – odpowiadam, naciągając na kolana spódnicę.

      – Żartuję. Widzę, że straciłaś swoje dawne poczucie humoru.

      – Gdybyś przeszedł to co ja, też byś stracił – odparowuję natychmiast, odruchowo się od niego odsuwając.

      Patrzy na mnie z niepokojem w oczach.

      – Przepraszam, zapomniałem, nie chciałem. – Przysuwa się.

      Serce zaczyna mi szybciej bić, oddech drży.

      Arek delikatnie wyjmuje mi talerzyk z dłoni. Dotyk jego zimnych palców sprawia, że przez chwilę nie mogę złapać tchu. Dlaczego chce, żebym miała wolne ręce? Domyślam się, ale wciąż w to nie wierzę, a raczej nie mogę się w tym odnaleźć.

      – Co my właściwie robimy? – pytam szybko, słysząc brzdęk porcelany uderzającej o szklany blat.

      – Ty mi powiedz. Czego się boisz?

      – Niczego się nie boję.

      Teraz jestem już pewna, że nasze spotkanie nie wpisuje się w koleżeńską relację. Przypominamy bardziej parę byłych kochanków spoglądających na siebie przez szczeliny w murze, który wyrósł między nimi przez lata. Mam wrażenie, że wracamy do punktu wyjścia, którym było nasze ostatnie spotkanie jedenaście lat temu. Wtedy też patrzył na mnie z tym męczącym nadmiarem w oczach; zapytał, czy może usiąść obok, i w końcu przylgnął ustami do moich spragnionych warg. Zanurzył się we mnie czule i głęboko. To był mój pierwszy pocałunek…

      Kręcę przecząco głową, gdy Arek zbliża się do mnie z lekko połyskującymi wargami. Widzę już tylko je. Panika zaczyna brać nade mną górę, przełykam ślinę, nieporadnie rozchylam usta. Tak bardzo się boję. Sama jestem zaskoczona tą nagłą eksplozją lęku.

      – Tym razem tego nie spieprzę. Obiecuję – szepcze, bezbłędnie odczytawszy moje myśli.

      To się znowu dzieje.