Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
Zadzwonię…

      Obydwoje się uśmiechamy.

      – Zadzwonię, gdy wrócę z Amsterdamu, i wtedy zabiorę cię na prawdziwy spacer – kończy, wypełniając pustkę rosnącą we mnie od chwili, w której powiedział o szkoleniu.

      – Dobrze.

      Z odrobinę lepszym samopoczuciem żegnam się z Arkiem i opuszczam jego samochód.

      Gdy jego auto znika za zakrętem, czuję się bardzo mała. Mam wrażenie, że rzeczywistość mnie przytłacza. Gdziekolwiek spojrzę, czai się zagrożenie: za kontenerem na śmieci, w mroku klatki schodowej, za otwartym oknem na parterze. To tam mieszkają bracia Kolscy – alkoholicy, do których co jakiś czas przyjeżdża policja. Kiedyś jeden z nich uciekł przez to okno przed funkcjonariuszami, trzymając worek z amfetaminą. Choć nigdy jej nie zażywałam, dzięki ojcu – a może przez niego – dobrze wiem, jak wygląda ten narkotyk.

      Kiedy zbliżam się do bloku, u Kolskich słychać męskie głosy. Nie wiem, czy należą do nich. Często odwiedzają ich koledzy, z którymi piją.

      – O, to ta mała z góry. Fajny ma tyłek. Przeleciałbym ją z każdej strony.

      Czuję się, jakby ktoś rzucił we mnie nożem. Patrzę w dół, na chodnik, koncentruję się na liniach rozdzielających starą bordową kostkę. Wmawiam sobie, że ten komentarz nie dotyczy mnie, ale to tak, jakbym próbowała uwierzyć, że jest mi ciepło, choć zimne powietrze owiewa moje gołe kostki. Takie słowa po tym, co się stało wczoraj, duszą mnie, zaciskają się na mojej szyi, tak że nie mogę oddychać.

      Biorę urywane łyki powietrza. Z jednej strony chcę jak najszybciej wejść do domu, z drugiej – boję się to zrobić. Klatka schodowa jest wąska, na każdym piętrze znajdują się trzy mieszkania. Oni mieszkają pod jedynką, przy schodach. Co będzie, jeśli mnie wciągną do środka i coś mi zrobią?

      Wzdrygam się i mimo wszystko przyspieszam kroku. Serce bije mi mocno, jego nagły zryw tętni mi teraz w uszach. Pompuje krew tak intensywnie jak wczoraj, gdy spotkała mnie krzywda.

      Wchodzę do budynku, wpatrując się w białe, obdrapane drzwi nad schodami. Pod nimi ciągnie się świetlisty pasek, zza nich słychać stłumione głosy. Wspinając się na górę, spoglądam na mały judasz z uczuciem, że ktoś mnie przez niego obserwuje. Wydaję z siebie cichy jęk. Przypominam sobie o gazie policyjnym. Szybkim ruchem ręki sięgam do torebki, wyciągam czarną butelkę, kładę palec na czerwonej zawleczce. Pokonuję kolejne stopnie na drżących nogach i przebiegam koło starych drzwi z cyfrą dwa. Na szczęście do końca pozostają zamknięte. Uspokajam się dopiero na pierwszym piętrze. Na drugie wchodzę, wsłuchując się w swój głośny oddech.

      Gdy przekręcam klucz w zamku, słyszę, jak ktoś otwiera drzwi gdzieś niżej. Potem dociera do mnie męski, zachrypnięty głos:

      – Weź tylko piwo i jakiś chleb. Nic więcej nie bierz.

      To oni, jestem pewna. Z nerwów dwa razy dłużej grzebię w zamku. Zasuwka nie chce przeskoczyć, trzeba docisnąć w odpowiednim momencie, a teraz nie jestem w stanie się skupić i właściwie tego zrobić. W końcu jednak mi się udaje. Szybko zamykam za sobą drzwi. Dopiero teraz czuję się bezpiecznie.

      Czy tak już będzie zawsze? Ponure myśli krążą mi po głowie, gdy ściągam buty.

      Jestem sama, nie ma matki ani siostry. Idę do swojego pokoju i siadam na tapczanie. Próbuję się uspokoić. Wspominam poradę Arka: „Za dwa dni wyjdź w dzień na spacer. Powoli oswajaj się ze światem”. Jak można się oswoić z tego typu doświadczeniami? Widziałam po nim, że sam nie jest pewien swoich słów. Gdy je wypowiadał, jego oczy zdawały się mówić coś innego. Krył się za nimi inny Arek, ten sprzed lat, który dobrze wie, jak wygląda moja rzeczywistość. On ma nowe auto, podróżuje po świecie i poznaje naukowców, lekarzy, ja jeżdżę do pracy autobusem, a potem wracam po skrzypiących schodach przez śmierdzącą klatkę, wysłuchując obelg na swój temat.

      Zerkam na gaz wystający z torebki i dociera do mnie, że wręczył mi go, bo dobrze wiedział, w jakiej okolicy żyję. „Dalej tam mieszkasz?” – zapytał wczoraj.

      Sięgam po telefon. Piszę do niego wiadomość:

      „Dziękuję za prezent. Dałeś mi go w idealnym momencie. Ściskałam go w dłoni, gdy wchodziłam po schodach. Rzeczywiście poczułam się odrobinę pewniej, przechodząc obok tych zwyrodnialców”.

      Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast:

      „Obok jakich zwyrodnialców?”.

      „Obok braci Kolskich. Mieszkają na dole”.

      „Pamiętam ich. Uważaj, proszę, na siebie. Nie wychodź już dzisiaj z domu”.

      „Dobrze”.

      Rozbudza się w nim na nowo instynkt opiekuńczy, który pamiętam sprzed lat. To mnie uspokaja. Może wszystko będzie dobrze?

      Wchodzę na YouTube i szukam filmów z instrukcjami używania gazu do obrony własnej. Jest tego bardzo dużo. Znajduję nawet taki z identycznym modelem jak mój. Po paru minutach wiem już, jak odblokować zawleczkę, na jakiej wysokości i pod jakim kątem trzymać butelkę, żeby wystrzelić najefektywniej. Wszystko opisuje wysoki brunet w czarnej koszulce z napisem „AC/DC”.

      Na innym filmie tęgi brodacz pryska sobie gazem w twarz, później jęczy, przeklina i miota głową na prawo i lewo. Wokół oczu pozostaje mu sina plama, ma przekrwione gałki, powieki mu puchną. Patrzy na kamerę z lekko uchylonymi ustami, na koniec się uśmiecha, dziękuje i oznajmia, że za tydzień będzie testował na sobie paralizator. Sprawdzam. Jest kolejny film, ale już go nie odtwarzam.

      Myślę o Arku. Od chwili, w której zobaczyłam go wczoraj w szpitalu, wiedziałam, że tak będzie. Że wszystko wróci, rozdzwoni się we mnie na nowo. Był jak idealny opatrunek na moje rany. Od razu mi ulżyło, poczułam się lepiej. Tonęłam, a on podawał mi dłoń. Najpierw powściągliwie, później coraz pewniej. Zawsze taki był.

      Próbuję odegnać od siebie wspomnienia, ale to nie jest takie proste. Nie chcę teraz myśleć o tamtym zajściu między nami. O jego matce, która zawsze się nade mną emocjonalnie znęcała, o jego znajomych z wyższych sfer, którzy mnie nie akceptowali.

      Błądzę palcem po wyświetlaczu telefonu, przeskakując między stronami internetowymi. Nagle dostaję powiadomienie z Facebooka. Ktoś oznaczył mnie w komentarzu pod postem. Klikam. Moim oczom ukazuje się biały obrazek z cytatem napisanym dużymi, pochylonymi literami:

      „Cóż możemy zyskać na cnocie kobiet?

      To ich rozwiązłość służy naszym uciechom,

      natomiast ich dziewiczość interesuje nas najmniej.

      – Donatien Alphonse François de Sade”.

      Co to znaczy? Zerkam na dane osoby, która mnie oznaczyła, ale zamiast imienia i nazwiska widzę rząd liter, jakby skrót: J.W. R.I.P.

      Wpatruję się w niego. Nie jestem w stanie go rozszyfrować. Może to przez zmęczenie albo szok, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. Kopiuję cytat i wklejam go do wyszukiwarki. Na ekranie pojawiają się zdjęcia książki, z której pochodzi. Jej okładka jest czerwona, ozdobiona prostym rysunkiem dwóch nagich kobiet leżących obok siebie. Obydwie mają na nadgarstkach identyczne bransolety albo obręcze. Wyglądają, jakby rozmawiały. Mają opuszczone głowy, wydają się zmęczone, może udręczone. Tytuł książki sprawia, że żołądek momentalnie podchodzi mi do gardła. Justyna czyli nieszczęścia cnoty.

      Wracam na Facebook. Patrzę jeszcze raz na nazwę użytkownika.

      J.W. R.I.P.

      Teraz ten skrót wydaje mi się upiornie