Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
wypytywała, czy mam jakichś wrogów, czy komuś podpadłam, czy ktoś mnie śledził, wyczuwałam pośpiech. Jej pytania były oczywiste, banalne, a moja odpowiedź wciąż brzmiała tak samo: „nie”.

      Wszystko trwało niecałą godzinę. Arek siedział na plastikowym krześle w poczekalni, czytając jakiś e-book. Co chwilę zerkałam na niego przez dźwiękoszczelną szybę. Jego widok dodawał mi otuchy.

      Podkomisarz na koniec powiedziała, że mogło dojść do pomyłki: ktoś pomylił mnie z żoną, byłą kochanką lub kimś tego pokroju. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Chyba szykowała sobie grunt do zamknięcia tej sprawy, jeszcze zanim została na dobre otwarta.

      Choć przesłuchanie okazało się dużo łatwiejszym doświadczeniem, niż sobie wyobrażałam, gdy wróciłam do poczekalni, w moich oczach stanęły łzy. Arek objął mnie nieporadnie ramieniem. Znowu wyczułam od niego zapach perfum, wróciły wspomnienia sprzed lat. Przytuliłam się do niego i zapłakałam. Nad sobą, nad tym, jak ponure było i jest moje życie.

      * * *

      Wracamy do domu, a ja znowu wtulam się w skórzaną tapicerkę fotela. Jedziemy ulicą ciągnącą się wzdłuż rzeki Oławy, a raczej stoimy w korku. Sobotnie przedpołudnia w naszym mieście zawsze tak wyglądają: ludzie robią zakupy, zabezpieczają się przed wolną niedzielą.

      – Nie wiem, czy coś z tego będzie – informuję. – Policjantka stwierdziła, że ktoś mógł się zwyczajnie pomylić.

      Arek kręci głową z niesmakiem.

      – A mówią, że nasza ulica jest taka bezpieczna. Gówno prawda. Najpierw Justyna, teraz ty.

      Otwieram szerzej oczy i przełykam ślinę. Dlaczego wspomina o niej właśnie teraz? Dlaczego nas zestawił? Serce zaczyna mi szybciej bić, policzki mrowią.

      – Przecież Justyna spadła ze schodów – przypominam.

      Spogląda na mnie. Jego twarz ściąga się w grymasie niezadowolenia. Nic już jednak nie mówi, tylko wraca wzrokiem na przednią szybę. Trąbi na kierowcę, który nie rusza, choć zapaliło się zielone światło.

      Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz – myślę. Ja zresztą też nie potrzebuję teraz takich rozmów. Muszę w pierwszej kolejności dojść do siebie.

      Przez resztę drogi milczymy. Z jednej strony czuję ulgę, że jestem już po wizycie na komendzie, z drugiej – ogarnia mnie niepokój. Nie wyobrażam sobie, że po tym wszystkim miałabym znowu zostać sama. Że Arek odwiezie mnie do mieszkania i na tym koniec. Że nie będziemy już utrzymywać kontaktu. To straszne, jak silnie działa na mnie jego obecność. Zawsze tak było. Nie ucieknę od niego. Właśnie utwierdzam się w przekonaniu, że tego typu ran czas nie leczy.

      Arek parkuje pod moim blokiem. Tym razem nie gasi silnika, co przyjmuję jako jasny komunikat. Nasz czas dobiega końca. Rośnie we mnie panika. Od wczorajszych wydarzeń ciągle mi towarzyszył. Może nie ciągle, ale poza mieszkaniem. Teraz będę zdana na siebie. Zastanawiam się, co powiedzieć, żeby przedłużyć nasze spotkanie, żeby zatrzymać go przy sobie.

      – A co, jeśli ten atak się powtórzy? – rzucam pierwsze, co przychodzi mi na myśl.

      W moim głosie pobrzmiewa lęk.

      Arek głośno wypuszcza powietrze i odruchowo kładzie dłoń na oparciu mojego fotela, prawie muskając mi nią szyję, jakby znowu chciał mnie przytulić.

      – Wczoraj, kiedy przechodziłam koło domu Justyny, jej sąsiadka powiedziała coś dziwnego – wyznaję drżącym głosem. Nie wiem, dlaczego to robię, dlaczego właśnie teraz do tego wracam.

      – Co takiego?

      – Że Justyna za bardzo się odsłaniała. Że chodziła wyzywająco ubrana.

      – Dlaczego to powiedziała? – pyta z oburzeniem.

      Zabiera dłoń z fotela i drapie się nią po policzku ze spuszczonym wzrokiem.

      – Nie mam pojęcia. Też nie byłam zbyt skromnie ubrana wczoraj. – Wzdycham. – Może komuś to się nie spodobało?

      – Co za bzdura! – Arek się ożywia. – Kobiety są naprawdę dziwne. – Kręci głową. – Jaki to ma związek z napadem, z pobiciem?

      – Myślałam o tym dzisiaj. Na ulicy Migdałowej mieszkają same zamężne kobiety, eleganckie, pruderyjne. Justyna była inna. Ja też jestem inna.

      – Mówiąc „inna”, masz na myśli „atrakcyjna”, tak?

      Znowu na mnie zerka, a raczej świdruje zrezygnowanym spojrzeniem. Nie wiem, co powinnam przez to rozumieć. Wzruszam nieporadnie ramionami.

      – Przepraszam. – Znowu kładzie dłoń na oparciu mojego fotela. Tym razem chyba umyślnie dotyka mojej szyi. Czuję przyjemny dreszcz, gdy to robi. Zamykam na chwilę oczy. – Iza, nie przejmuj się takimi głupotami. Strach ma wielkie oczy. Jeśli będziesz w ten sposób o tym myśleć, nigdy więcej nie wyjdziesz sama na ulicę.

      – Może wyjdę, ale zakryta od szyi po kostki.

      – Przestań. Jesteś piękną, zgrabną kobietą. Powinnaś być z siebie dumna. Tak czy inaczej, nie słuchaj tych zazdrosnych bab.

      Patrzy na mnie z jakimś nadmiarem w oczach. Zastanawia mnie, co się składa na ten nadmiar. Nasza wspólna przeszłość? Wczorajsze wydarzenia? A może obecna chwila? Moja umęczona twarz?

      Myślę o naszym pocałunku sprzed lat, w jego pokoju. Przypieczętowaliśmy wtedy uczucie, które kwitło między nami od jakiegoś czasu. Po tym pocałunku Arek przestał się do mnie odzywać, rozdzierając tym moje młode, zakochane serce. Wczoraj rozmawialiśmy pierwszy raz od tamtego dnia…

      Robi się niezręcznie. Żeby zamaskować zmieszanie, szybko odpowiadam:

      – Nie zamierzam się nimi przejmować, ale ciężko mi dojść do siebie po wczorajszym.

      – Wystawiłem ci w systemie zwolnienie lekarskie na cały tydzień. Odpocznij w domu. Nie wychodź nigdzie po zmroku sama.

      – Dziękuję. Nie wyobrażam sobie na razie samodzielnego wyjścia.

      – Za dwa dni wyjdź w dzień na spacer. Każdego dnia wydłużaj go o pięć minut. Oswajaj się powoli ze światem.

      – Może zechcesz mi towarzyszyć za te dwa dni?

      Przez chwilę milczy, a ja tonę w zażenowaniu. Czekam na odpowiedź, patrząc, jak drapie paznokciem skórzaną kierownicę.

      – Bardzo bym chciał, ale w poniedziałek lecę na szkolenie do Amsterdamu. Nie będzie mnie cały tydzień – mówi w końcu.

      Ta informacja uderza we mnie jak wczorajsze ciosy: silnie, pewnie. Przez chwilę czuję się nią obezwładniona.

      – Mam coś dla ciebie. – Wyciąga z kieszeni małą, wąską butelkę z napisem „Gaz policyjny”. – Z tym będziesz czuć się bezpieczniej. Nie działa jak zwykły rozpylacz, dzięki czemu nie poddaje się warunkom atmosferycznym. W sytuacji zagrożenia nie musisz się zastanawiać, z której strony wieje wiatr, jak prysnąć w napastnika. Zresztą to by było bardzo niebezpieczne, łatwo mogłabyś zrobić krzywdę samej sobie. Gdy naciśniesz, wyleci przezroczysta błona i oblepi oczy napastnikowi.

      Przejmuję od niego czarną butelkę. Oto co mi po nim zostało. Policyjny gaz.

      – Dziękuję, Arku.

      – Możesz go zawsze nosić przy sobie. Wrzuć go po prostu do torebki. Kobiety czują się z nim bezpiecznie i go sobie chwalą. Czytałem opinie na stronie sklepu. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała z niego korzystać.

      – Gdybym miała