– Biedactwo – mruknęła Felicity. Przywołała jedną z bliźniaczek, posadziła ją sobie na kolanie i zaczęła smarować emulsją z ochroną przeciwsłoneczną. – Wciąż jest pogrążona w żalu. Te ostatnie dziesięć miesięcy były dla niej takie trudne.
– Dla nas wszystkich – zaznaczyła Miranda, mierzwiąc palcami swoje rude włosy. – Wszystkie kochałyśmy Ericę.
Trzeba docenić Karlę za to, że powstrzymała się od przewrócenia oczami. Nigdy naprawdę nie potrafiła pojąć, dlaczego Mary-Beth tak bardzo kocha Ericę – były jak ogień i woda. Mary-Beth była skryta, mówiła po cichu i włączała się do rozmowy tylko wtedy, gdy chciała powiedzieć coś taktownego. Erica natomiast słynęła z niewyparzonej gęby i nie mogła się pohamować, żeby jej nie używać. Zawsze miała coś ciętego i sarkastycznego na końcu języka. Podczas gdy inne kobiety rozmyślały o swoich fantastycznych ripostach jeszcze wiele godzin po kłótni, leżąc w wannie i powtarzając sobie w duchu kąśliwe słowa, które mogły powiedzieć – ale których by nie powiedziały, nawet gdyby w porę przyszły im do głowy – Erica nieodmiennie miała na podorędziu całą gamę docinków. Czasami była rozczarowana, gdy nie mogła ich użyć.
Co więcej, Mary-Beth była hojna, nie tylko jeśli chodziło o pieniądze, chociaż zawsze dawała tyle co Kaplanowie, i to nie sprawiając wrażenia, że chce mieć całostronicową reklamę w „Chester Herald”. Nie, Mary-Beth była hojna w sposób dyskretny, od czubka głowy z nierozjaśnionymi włosami po palce stóp bez pedikiuru. Każdemu użyczyłaby wszystkiego, czego by potrzebował: pieniędzy, czasu, mądrej rady albo swojego męża.
– Dasz mi odrobinę tej emulsji do opalania, Fliss? Bran ma skórę po tacie, ale Zach spiecze się nawet w deszczu.
Felicity rzuciła jej butelkę. Karla rozejrzała się po boisku, wypatrując młodszego syna i starając się, by wszyscy widzieli, że próbuje go znaleźć. Po chwili z rezygnacją zwiesiła ramiona.
Pisnęła komórka. Miranda ostentacyjnie ją wyjęła i spojrzała na ekran.
– Och, dla mnie też pora na emulsję. – Uśmiechnęła się do pozostałych kobiet. – Pójdę po nią do samochodu.
– Weź moją – zaproponowała Felicity. – Nie będziesz musiała ganiać tam i z powrotem.
– Och. – Miranda sprawdziła etykietkę. – Filtr pięćdziesiąt, prawda?
– Oczywiście. – Felicity uniosła brwi.
Miranda wzięła butelkę z wyciągniętej ręki Karli.
– Dziękuję, to zaoszczędzi mi drogi.
Żadna z nich nie miała pojęcia, że Miranda zostawiła emulsję z ochroną przeciwsłoneczną dla dzieci gdzieś w domu, bo nie mogła jej znaleźć, ani że sygnał komórki oznaczał wiadomości w skrócie, a nie alarm „Nałóż emulsję”. Przywołała Charity, głęboko przeświadczona, że każdy już wie, że ona panuje nad wszystkim.
– Alex pracuje dzisiaj? – zapytała Felicity, siląc się na swobodny ton.
Karla spojrzała na nią spod uniesionych brwi, bo przecież Felicity doskonale wiedziała, że mąż Mirandy unika takich spotkań jak zarazy.
– Marcus miał nadzieję, że on tu będzie.
– Pracuje, jak zawsze – burknęła Miranda. – Założę się, że wolałby wziąć nadgodziny, niż przyjść na szkolną imprezę.
– Wygląda na to, że ostatnio sporo pracuje – skomentowała Felicity.
Karla spiorunowała ją wzrokiem.
– Wybieracie się do tej nowej tajskiej knajpki? – wtrąciła, próbując skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory.
Obie kobiety ją zignorowały.
– Nie więcej niż zwykle – rzuciła Miranda i uśmiechnęła się krzywo.
– Po prostu ostatnio kilka razy widziałam, że późno wracał… – powiedziała Felicity.
Miranda miała taką minę, jakby właśnie wypiła jej koktajl z nasionami chia.
– Ha, to bardzo miło, że interesują cię godziny pracy mojego męża. Tak się składa, że przez kilka dni pracował do późna, żeby nadrobić ten czas, który spędził ze mną. Będzie wzruszony, gdy usłyszy, że masz oko na jego wyjścia i powroty.
Felicity parsknęła śmiechem, nie zważając na jej zakłopotanie.
– Nie zapominaj, że to mała społeczność, wszyscy wszystko widzą. Mam nadzieję, że nie pracuje zbyt ciężko.
Nacisk położony na słowo „pracuje” dobitnie wskazał, jak należy to rozumieć – Miranda nigdy nie potrafiła ukryć, jak bardzo jest niepewna wierności męża, a Felicity nie miała zamiaru pozwolić, żeby uszedł jej na sucho bezceremonialny przycinek o domowych wypiekach. Trudno powiedzieć, czy Miranda odpuściłaby jej komentarze o późnych powrotach Alexa do domu, gdyby niespełna dziesięć minut później nie stało się coś, co sprawiło, że wszystkie zapomniały o swojej małostkowej bitwie na słowa.
5
Pierwszy post pojawił się piętnaście po dwunastej, a o wpół do pierwszej już się nim podzieliło ponad czterdzieści osób. Większą część stanowiły obecne na pikniku mamy, które nie zwracając uwagi na swoje pociechy, zapamiętale szalejące na dmuchanym zamku, bębniły kciukami po smartfonach albo wrzucały do sieci zdjęcia Marthy czy Sophii, ale wciąż miały przyklejone do twarzy uśmiechy na dowód, że uczestniczą w tym pikniku jako troskliwe, praktyczne mamusie. Jedna pokazała post drugiej, ta zwróciła się do następnej. „Jak sądzisz, co to oznacza?” „Czy to jakiś żart?” „Kto mówiłby takie rzeczy?” Ludzie zrobili zrzuty ekranu, zanim administrator szkolnej sieci zdążył zareagować, i wkrótce liczba wtajemniczonych wzrosła do pięćdziesięciu, później sześćdziesięciu. Rekordowe liczby odwiedzin szkolnej strony na Facebooku; rodzice zawsze udają, że na nią nie zaglądali, bo są znacznie bardziej zainteresowani sporami sąsiadów o parkowanie na ulicy niż najświeższymi wiadomościami o wieczorach bingo i szkolnych dyskotekach.
Miranda rzadko korzystała z Facebooka. Instagram był o wiele lepszy, by pokazywać siebie przez filtr emulsji do opalania, za pomocą niewielkich zdjęć obrazujących zadowolenie z życia na poziomie dziesiątym, podczas gdy rzeczywistość jest dużo bliższa poziomowi czwartemu czy piątemu. Na Instagramie nie można zobaczyć, że w ostatniej chwili pędzisz do sklepu, bo zapomniałaś o pikniku; zamiast tego jest zdjęcie „po”, na którym twoje dzieci pałaszują kanapki z supermarketu Asda, przepakowane do lśniącego czystością pojemnika: #miłośćżycia #wygrywa.
Karla leżała na trawie – długie opalone nogi miała wyciągnięte, a bose stopy położyła na kroczu męża. Jej dżinsowe szorty były przycięte tak krótko, że wystrzępione brzegi sięgały kieszeni. Czarna koszulka z napisem „Born to fly” podjechała jej do góry, odsłaniając płaski złocisty brzuch, który nie nosił najmniejszego śladu, że kiedyś mieszkała tam dwójka dzieci.
– Czy ona musi się tak ubierać? – szepnęła Miranda do Felicity, przyglądając się Karli znad ciemnych okularów. – Chodzi mi o to, że przecież tu są dzieci. Młodzi, podatni na wpływy chłopcy. Co muszą sobie myśleć Brandon i Zachary? Ich koledzy wywieszają języki niemal do ziemi na widok ich matki!
– Jestem pewna, że Zach jest za mały, żeby zwracać na to uwagę – odparła Felicity. – A Bran za żadne skarby świata nie zjawiłby się na pikniku. Poza tym uważam, że Karla wygląda fantastycznie. Gdyby bliźniaczki kompletnie nie zrujnowały mi brzucha i gdyby moje nogi nie oślepiały bielą, też bym