– Zabawne! – Felicity podniosła sfatygowanego słonika, a Amalie pokręciła głową. – Nic na to nie poradzę, że mam naturalnie młodzieńczą cerę.
– Ten – oznajmiła Amalie, wskazując pierwszą przytulankę z tych, które proponowała jej matka.
Felicity westchnęła. Mollie zasnęła prawie dwadzieścia pięć minut temu, ledwie przyłożyła głowę do poduszki. Jak bliźniaczki mogą się tak różnić?
Nie wierzyła, że Karla nie denerwuje się tym, jak podcast może wpłynąć na jej karierę. Ona sama chyba też powinna się przejmować, bo przecież Karla była najlepszą klientką w jej PR-owym biznesie, ale w tej chwili martwiła się tylko o własną reputację.
– Naturalnie, fakt – ćwierknęła słodko Karla. – Tak właśnie powiedziałam Mirandzie. I dodałam, że powinna nastawić sobie minutnik, żeby co czterdzieści pięć minut pić algi i zanurzać twarz w lodowatej wodzie, i może wtedy ona też zostałaby opisana jako kobieta o młodzieńczej twarzy. Myślisz, że słuchała?
– Bardziej się martwię o Mary-Beth. Odezwała się? Dlaczego wczoraj zniknęła z pikniku? A teraz ten okropny facet w podcaście mówi, że najbliższa przyjaciółka Eriki coś wie. Jak myślisz, co ona wie?
– Nic nie wie – odparła Karla, ale głos jej się lekko załamał. – Naprawdę uważasz, że gdyby wiedziała coś o tym, co spotkało Ericę, nie poszłaby od razu na policję? Mary-Beth jest prosta jak linijka. Mogłaby wypchnąć Ericę z okna na pięćdziesiątym piętrze, a potem napisałaby swoje przyznanie się do winy jeszcze przed przybyciem policji.
Felicity pochyliła się, żeby pocałować Amalie w czubek głowy, o mało nie upuszczając przy tym komórki. Córka obrzuciła ją spojrzeniem, które wyraźnie mówiło: jeśli myślisz, że pójdzie ci ze mną tak łatwo, to chyba zwariowałaś.
– Wiem, wiem. Masz rację.
– Wiem, że mam. Nie możemy wzajemnie w siebie wątpić. Wystarczy, że zacznie w nas wątpić mnóstwo innych ludzi.
– Czy nie mówiłaś, że nikt nie będzie tego słuchać? – Felicity zatrzymała się na szczycie schodów i jęknęła. – Jutro się to rozniesie po całym Severndale. Wiem, że tak będzie. Mojej firmy nie stać na skandal, Karlo. Jestem na takim etapie, że nie muszę się martwić, skąd wezmę następnego klienta. Ale jak będę mogła dalej zajmować się zarządzaniem marką, jeśli moje nazwisko zostanie powiązane z czyjąś śmiercią?
– Nie ma powodu do obaw. – Głos Karli brzmiał krzepiąco, lecz Felicity wykryła w nim coś, co jej powiedziało, że nawet ona nie wierzy w to, co mówi. – Nie będzie żadnych złych skutków. Daję ci słowo.
Amalie krzyknęła, wołając mamę, co ucięło dalszą rozmowę. Felicity westchnęła.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Muszę kończyć. Pogadamy jutro?
– Pewnie. Postaraj się nie zamartwiać, Fliss. Ja się nie martwię.
Karla odłożyła słuchawkę na widełki i wypuściła powietrze.
– Trzyma się? – zapytał Marcus, kładąc rękę na jej ramieniu.
– Mam nadzieję – odparła. – Zarządza moją marką. Jeśli się rozsypie, będę miała przepieprzone. Dzwoniłeś do prawnika?
– Nie, jeszcze nie. Od dwudziestu minut próbuję złapać Jacka. Nie odbiera. Przejdę się i zapukam do jego drzwi. Sprawdzę, czy u niego wszystko w porządku.
– Tak, masz rację. Biedaczysko. – Karla westchnęła, lekko zawstydzona. – Prawnicy i agenci mogą zaczekać do rana. Teraz ważniejszy jest Jack.
– Mamo – odezwał się Zach za jej plecami. – Myślałem o tym podcaście.
– Zach, na miłość boską – warknęła. – Dlaczego wszyscy dostali obsesji na punkcie tej głupoty? To tylko jakiś idiota, który nie ma nic lepszego do roboty, niż wywoływać sensację. Idź się pobaw w swoim pokoju, dobrze?
Zach dwa razy mrugnął swoimi niebieskimi oczami, zaskoczony ostrym tonem matki, i skinął głową.
– No dobra – wymamrotał, wciąż kiwając głową. – Super. Jak chcesz.
– Musisz się uspokoić – szepnął łagodnie Marcus, gdy Zach go minął, z markotnym wyrazem twarzy wlokąc się ku schodom.
– Wiem, pójdę i przeproszę Zacha. Nie powinnam się na nim wyżywać.
Marcus przyciągnął ją i objął.
– Jest tak, jak właśnie powiedziałaś Felicity. To tylko chory żart i sprawa ucichnie, gdy ludzie zrozumieją, że ten dupek nic nie wie.
– A jeśli nie ucichnie?
Karla spojrzała na męża, na człowieka, którego chroniła przez całe małżeństwo i którego sława i reputacja zapewniały im dostatnią egzystencję. Nie straci – nie może stracić – tego wszystkiego. Zbyt ciężko pracowała, żeby stworzyć ich wspólne życie, ich idealny dom, sławę, sukces. Karla Kaplan aż nazbyt dobrze wiedziała, jak to jest nigdy nie czuć się wystarczająco dobrym. Teraz dołoży wszelkich starań, żeby ocalić ich wspólne osiągnięcia.
Tak jak dziesięć miesięcy temu.
– A jeśli nie ucichnie, Marcus? – powtórzyła, patrząc w błękitne oczy męża, będące lustrzanym odbiciem oczu młodszego syna, tylko że oczy Zachary’ego były niewinne i ufne, a Marcusa zawierały wiedzę o tym, jaki może się stać dla nich świat, jeśli on się myli. – Kim ten ktoś jest? Kim jest ten Andy Noon? A jeśli coś wie? A jeśli wie wszystko?
Marcus delikatnie pocałował ją w czubek głowy. Jeżeli jej obawy były słuszne, to ani pieniądze, ani sława nie uchronią ich przed tym, co nadejdzie. Nie wiedział, jak jej to powiedzieć, więc zachował milczenie.
11
– Mamusiu? Mogę umieścić tę wiadomość w krzyżyku?
Miranda westchnęła i machnęła ręką mniej więcej w kierunku córki (która w jej komórce oglądała filmiki na YouTubie), nie unosząc głowy znad dolnej szuflady szafki kuchennej, gdzie szukała samoprzylepnych karteczek, na których wypisała informacje o banku komitetu rodzicielskiego. Bo chociaż Miranda była urodzoną następczynią Eriki, tak naprawdę wcale nią nie była. To znaczy urodzoną. W rzeczywistości na jej korzyść przemawiał jedynie dar błyskawicznego podejmowania decyzji. Zdarzyło się na przykład, że zapomniała ubrać Charity na szkolny dzień pod hasłem „Mój bohater”. Gdy zobaczyła, że inne mamusie zjawiły się ze strażakami i pielęgniarkami w wersji mini, a jej córka jak zawsze miała na sobie mundurek, ściągnęła w samochodzie swoją bluzkę, wyjęła kosmetyczkę i ucharakteryzowała małą Charity na jej wybraną bohaterkę – oczywiście Mamusię. Ależ wszyscy gruchali nad aniołkiem tonącym w maminej kwiecistej bluzce, podczas gdy ona sama w środku wiosny paradowała w zapiętej pod szyję ocieplanej kurtce przeciwdeszczowej. Tak, umiejętność improwizowania pomogła jej właściwie wywinąć się od oskarżenia o zabójstwo.
Do zeszłego wieczoru. Do zeszłego wieczoru i tego mężczyzny o głosie niczym zgrzyt paznokci po tablicy, wychwalającego anielską wersję Eriki, wersję, której nikt, kogo Miranda znała, nawet by nie rozpoznał.
– Kiedy jedziemy do Poppy? – Charity znów pojawiła się w drzwiach.
– Szlag by to… Zapomniałam,