Nie tylko strach przed więzieniem trzeba było zamaskować. Emocje związane z popełnionym przestępstwem też nie były dobrze postrzegane.
– Ja za coś przykrego bardzo siedzę, za osobę, która dużo dla mnie znaczyła. Naprawdę ciężko z tym funkcjonować, ale trzeba przynajmniej stwarzać pozory. Wypadłbym na mięczaka, a taki nie miał prawa funkcjonować w tym środowisku. I to nie ja jeden tak funkcjonowałem. Większość się tak zachowywała. Byli tacy, co nie umieli się powstrzymać, nieraz szloch było słychać. Wyśmiewany był taki, odsuwany na bok.
Edward od razu powiedział, że chce grypsować.
Było lato, koniec lat dziewięćdziesiątych. Grali przy blacie w karty. Czterech ich siedziało. „Petka”, czyli teoretycznie pierwszy raz karani. Teoretycznie, bo praktycznie byli już karani, ale ich wyroki uległy zatarciu. To byli tacy, co siedzieli w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Większość bez koszulek, na odsłoniętych ramionach prężyły się tatuaże, które Edward wciąż pamięta, jakby je widział dziś. – Przedstawiłem im, do czego chcę przynależeć. Powiedzieli mi, żebym siadał na taborecie przy oknie. I tak usiadłem bez słowa, a oni grali w karty jeszcze dwie godziny. Skończyli, jeden podszedł do mnie i musiałem się okazać… – Zamyśla się, szuka w pamięci zrozumiałych dla mnie słów. – To zaświadczenie, na jakiej podstawie zatrzymany, jaki zarzut. Pokazałem. No i pytania: skąd jestem, z jakiej dzielnicy. Tak się złożyło, że w tym czasie siedziało wielu chłopaków, których znałem, ale to mało znaczyło.
Po burcie, czyli przez okno, poszło kilka rozmów na temat Edwarda. Chwilę zajęło czekanie na opinię z wolności. Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź: może przynależeć. – Nie zrozumie pani tego – zastrzega, ale próbuje mi wytłumaczyć, jak życiem na wolności można zapracować na dobrą opinię w więzieniu. Nie chodzi o udział w bijatykach czy przestępcze sukcesy. Ważne są zasady, jakimi się człowiek kieruje, honor, lojalność. Praworządny obywatel też się może wykazać. Edward żył, jak trzeba, chociaż bez przemocy, a nawet z pogardą dla kradzieży.
– Tak się to odbyło. Potem nauki, szkolenie, co mogę, na co nie mogę sobie pozwolić… Ale identyfikacji na pewno żadnej nie będzie? – przerywa. – No dobrze. W tamtych latach to miało sens i zasadność. Nie miałem prawa prowokować funkcjonariusza lub niegrzecznie się do niego zwrócić, ale jeśli on się do mnie niegrzecznie zwracał – a faktycznie w tamtych czasach inaczej nie było – moim obowiązkiem było… naubliżać mu, pocisnąć z nim. Wtedy to miało sens, teraz to uległo troszkę wypaczeniu, bo inni są funkcjonariusze, inni osadzeni, inne relacje.
Wylicza kryminały, w których siedział: Lublin, Tarnów, Chełm, Krasnystaw.
– W Tarnowie było najgorzej, nie było tygodnia, żeby nas dwa lub trzy razy atanda nie pobiła – wspomina spotkania z uzbrojonym w hełmy i tarcze zespołem funkcjonariuszy gotowych do bezpośredniego starcia. Rozmawiamy w jednym z najmłodszych zakładów karnych w Polsce. W jego przestronnych, słonecznych wnętrzach trudno sobie wyobrazić sceny ze wspomnień Edwarda.
– Wszystko wcześniej to były stare kryminały. Tu przyjechałem w dwa tysiące trzynastym roku, zobaczyłem oddział i pomyślałem, że jestem w jakimś hotelu robotniczym. Pod celę wszedłem: łóżeczka, drabinka ładna, ładne ściany, podłoga ładna. Na starych pod celą połowy parkietu nie było, robactwo wychodziło.
Cela Edwarda została zaprojektowana zgodnie z wymogami europejskich przepisów. Precyzują one, jakie warunki bytowe należą się osadzonym, od metrażu przypadającego na osobę po humanitarne traktowanie i poszanowanie. Respektowania przepisów pilnuje monitoring i kontrole. Na ręce więziennictwu patrzy Rzecznik Praw Obywatelskich, komisje takie i inne, fundacje. Osadzonych nie napełnia już przerażeniem łomot biegnącej korytarzem atandy, nie doskwiera chłód, głód ani robactwo.
– Teraz jest na odwrót: pewna grupa skazanych źle się odzywa, prowokują ich, a potem się dziwią, że są jakieś dziwne sytuacje. Zwracam uwagę, załóżmy, takiemu młodemu narybkowi, który źle się odzywa do funkcjonariusza: „Nie prowokuj go, bo przez to, że ty się źle odzywasz, przyjdzie po ciebie atanda i ja ci będę musiał pomóc. Pomogę ci, ale ty poniesiesz tego konsekwencje w naszym gronie”. Nie rozumieją tego.
Tłumaczy: funkcjonariusze to są wrogowie, ale należy ich szanować, szczególnie jeśli oni zachowują się z szacunkiem. Kilka razy zdarzyły się bunty osadzonych, w których Edward odgrywał rolę negocjatora.
– Starałem się, żeby nikt za dużo nie stracił i każdy trochę ugrał.
To był może 2016 rok, jak cele mieszali. Był tym, który tłumaczył młodym, że nie tędy droga, że tylko się nabawią wyroków i wyjadą stąd w czerwonych wdziankach – dla niebezpiecznych – a i tak nic nie uzyskają. Takie teraz bunty, takie teraz myślenie.
Obecnie Edward nie widzi powodów do walki. Wspomina czasy, gdy więźniowie dostawali spleśniałe i zarobaczone jedzenie. Kiedy nie było środków czystości, a mycie dołka, czyli głębokiego talerza, polegało na jego dokładnym wycieraniu. Gdy inni osadzeni narzekają na tylko dwie rolki papieru toaletowego w miesiącu, Edward śmieje się, że tę drugą przecież dopiero niedawno dołożyli.
Grypsujący mieli obowiązek dbania o higienę własną i otoczenia, nawet gdy z cudem graniczyło zdobycie koniecznych do tego narzędzi. Inni szli w ich ślady, więc było czyściej niż teraz.
– W tamtych latach szacunek coś znaczył – wzdycha Edward i opowiada, że do więzienia zjechał, mając już trzydzieści sześć lat, nie był więc małolatem. Szacunek za kratami rozdzielany jest jednak według stażu odsiadki, a nie wieku. W efekcie w środowisko wprowadzał Edwarda ponad dekadę młodszy grypsujący, któremu i tak należał się respekt.
– Nieraz mnie to w środku gryzło, denerwowało, że ja muszę różnych jego uwag słuchać. Nieraz myślałem: co ty, gówniarzu, wiesz o życiu? Ale nic z tym zrobić nie mogłem. Bywało, że coś źle powiedziałem, bo niektóre słowa są zabronione, to ponosiłem tego konsekwencje, na przykład łatę drewnianą poczułem na sobie, żebym zapamiętał.
Nie wiem, które zabronione słowa zdarzyły się Edwardowi, bo łata go nauczyła tak skutecznie ich unikać, że po dwudziestu latach trudno nam się o tym rozmawia. Doczytuję później, że słowo „chłopiec” jest zakazane, że jak już padnie, odpowiedzieć trzeba frazą „Chłopcy to u szewca kołki strugają”. „Czerwony” można powiedzieć pogardliwie o kimś lub o czymś, ale jako nazwa koloru słowo pojawić się nie może. „Daj” jest zabronione bez względu na kontekst, bo w więzieniu „dawanie” kojarzy się tylko z jednym. Na cenzurowanym jest wszystko, co może łączyć się z homoseksualizmem. W Internecie to doczytuję, jak na złość Edwardowi.
Kiedyś grypsowało 70 procent osadzonych, teraz na 600 więźniów w tym zakładzie do subkultury należy może 70 osób – ostrożnie szacuje Edward, zastrzegając, że nie ze wszystkimi pawilonami ma kontakt. Zdarza się, że pojawiają się nowi, ale to głównie osoby penitencjarnie doświadczone, przenoszone z innego zakładu. Kandydatów do grupy jest niewielu, zresztą Edward nie ma najlepszego zdania o więziennej młodzieży.
– Teraz ci młodzi są zupełnie inni, bo zupełnie inaczej jest na wolności. Inny jest styl ubierania się, rozmowa jest inna, nie ma szacunku jeden do drugiego. Tak to się w ostatnich latach zmieniło, coś strasznego. Są rozbrykani. Jakby tak dostali od czasu do czasu, toby się może czasem zastanowili, dobrze by im to zrobiło. A tak, to wiedzą, że nic im nie grozi. Zamkną ich najwyżej do izolatki, gdzie będą leżeć całymi dniami. Ciężko jest teraz cokolwiek zrobić, żeby w tym więzieniu była harmonia. Jedno wielkie rozwydrzenie.
Tradycyjnie grypsujący mają obowiązek trzymać fason – odpowiedni styl życia,