Pudło. Nina Olszewska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nina Olszewska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788366553361
Скачать книгу
w 2018 roku zaledwie trzy tysiące to kobiety. Jest Polakiem, chociaż liczba obcokrajowców w polskich więzieniach systematycznie rośnie – raport roczny z 2018 wskazuje już ponad tysiąc osób. Przeciętny skazany odbywa karę za przestępstwo przeciwko mieniu, najczęściej za kradzież z włamaniem. Wyrok – od trzech do pięciu lat.

      Rozmówców przydzielają mi jednak funkcjonariusze, a nie tabelki, i szukając tych, z którymi da się rozmawiać, rzadko sięgają po „przeciętnych”. Moja osobista statystyka wskazuje, że „da się rozmawiać” głównie z osadzonymi z poważniejszymi i najpoważniejszymi wyrokami.

      Zazwyczaj wiedziałam, jakie artykuły kryły się za człowiekiem – a może człowiek za artykułami? – ale nigdy nie pytałam o szczegóły. Tym, co interesowało mnie najbardziej, było życie w więzieniu. Od chwili, gdy pierwszy raz moi bohaterowie usłyszeli szczęk zamykanych krat, przez wszystkie dłużące się dni, do momentu, gdy do wyjścia odlicza się godziny. Ich emocje, wspomnienia, historie, nawet jeśli koloryzowane.

      Statystyki mówią, że mniej więcej połowa tu wróci. W tabelce z danymi recydywy ostatni wiersz to osoby odbywające karę więzienia „po raz siódmy i więcej”. Trudno uwierzyć, że tak im nie po drodze z wolnością. Trudno uwierzyć, że dobrze im za tym murem. A jeśli nie dobrze, to jak?

      Poszłam ich o to zapytać.

      Taki turnus

      Robert

      – Najpierw przechodzi się przez bramę, która strasznie trzeszczy. To trzeszczenie zapamiętuje się do końca życia – mówi Robert.

      Ustalamy, że na początku był magazyn, w którym zostawił wszystkie niepotrzebne lub niedozwolone w więzieniu rzeczy: pieniądze, telefon, karty płatnicze. Na oddziale półotwartym, na którym jest Robert, można zostać we własnym ubraniu lub pobrać odzież skarbową. Państwowe ubranie niekiedy jest konieczne: bywa, że do odbycia kary policja zabiera człowieka prosto z ulicy, czasem z budowy, w stroju roboczym. Zatrzymanie może przebiec spokojnie, ale zdarzają się szarpaniny, uszkodzenia ciała i odzieży. Później obowiązkowa łaźnia.

      Następny krok to wywiad środowiskowy, rozmowa z wychowawcą lub psychologiem. Imię, nazwisko, stan cywilny, przeszłość więzienna, dzieci. Wychowawca notuje objawy nieprawidłowości: tiki nerwowe, wszystkie znaki szczególne, dopytuje o obrażenia, niepełnosprawność, leczenie psychiatryczne, uzależnienia, pobyty w placówkach terapeutycznych, epizody autoagresji. Czy pił, ile pił, jak pił. Ustalane są potrzeby związane z wyjściem na wolność: czy będzie miał gdzie mieszkać, czy nie. Grypsuje czy nie, pali czy nie. Czy współdziała, czy przyznaje się do zarzucanego czynu, czy jest pogodzony z karą.

      Robert upiera się, że początek odbywania kary więzienia to nic ciekawego. Że towarzyszących temu uczuć jest wiele, ale nie da się ich opisać. – Dumny z tego nie jestem – powtarza. Uciekał w żarty i wzrokiem w podłogę, aż okazało się, że pamięta swoje więzienne początki jak mało który osadzony. Robertowi łatwo jest pamiętać, bo żyje za kratami niespełna rok i niewiele mu brakuje do końca czternastomiesięcznej odsiadki. Spotykam się z nim w dniu wyjścia na przepustkę. Robert ma jakieś czterdzieści lat. Jego żona i dzieci są za granicą, ale w pobliskim mieście ma rodziców. To do nich dziś pójdzie, to oni w niedzielę podwiozą go pod tę skrzypiącą bramę. Jest już gotowy do wymarszu, ubrany w dżinsową koszulę i spodnie, na nadgarstku ma pokaźnych rozmiarów zegarek. W świecie bez telefonów komórkowych zegarki są niezbędne. Ten Roberta wygląda futurystycznie, trochę zabawkowo.

      Dobrze na pamięć Roberta działa też fakt, że do bram więzienia w Opolu Lubelskim zapukał sam.

      – Miałem się stawić dwunastego listopada, przyszedłem, zgłosiłem się, ale okazało się, że jest dzień świąteczny. Zapytali, czy jestem poszukiwany, powiedziałem, że nie, jeszcze nie, więc oni, że może przyszedłbym następnego dnia. To przyszedłem. Taki dzień gratis na początek. Ten drugi dzień wejścia był gorszy niż pierwszy, bo ja już się nastawiłem. Jak mi powiedzieli, że dziś nie, to taki żal był w człowieku.

      Dumny z tego nie jest, więc w szczegóły nie wchodzi, enigmatycznie mówi, że przed laty oszukał urząd. Miał nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach, ale tak się nie stało. Dostał nakaz stawienia się do odbycia kary więzienia. Uznał, że lepiej nie czekać, aż sprawą zajmie się Interpol, pożegnał się z rodziną i przyleciał do Polski.

      Pierwsze dwa tygodnie to cela przejściowa: to czas, kiedy osadzeni poznają więzienne życie, a wychowawcy nowych podopiecznych. Decydują, do jakiej celi trafią, proponują programy resocjalizacyjne, terapię. Najczęściej na początku więźniowie nie są zainteresowani współpracą. Dopiero później dowiadują się, że większe zaangażowanie im się opłaca, może dać nagrody, a z czasem przeniesienie na oddział półotwarty. Recydywiści od razu wiedzą, co warto zadeklarować, na co się zgodzić, co obiecać.

      – Pyta pani, co mi się śniło? A śpi się tu w ogóle? Taki sobie zapłaciłem turnus, to tak mam – odpowiada na pytanie o pierwszą noc w więzieniu. Na więziennym łóżku Robertowi było fizycznie i psychicznie źle, nie tylko pierwszej, ale też każdej następnej nocy. – Spaniem tego nie można nazwać, to raczej dużo czasu na myślenie. Czeka się na kolejny dzień, każdy następny to już dzień mniej, ale wciąż dużo. Jeśli ktoś chce wyciągnąć wnioski z życia, to tu ma na to warunki.

      Kiedy rozmawiamy, Robert jest już w Opolu Lubelskim od kilku miesięcy, ale ze standardem tej placówki nadal się nie pogodził. Wyżywienie wciąż słabe, wyposażenie – niewystarczające. To najmłodsze więzienie w Polsce i według osadzonych, którzy mają porównanie z innymi jednostkami, tutejsze warunki to klasa światowa. Robert nie ma porównania, tylko same zastrzeżenia.

      Weźmy pakiet startowy: szampon, mydło, maszynka do golenia, pasta do zębów i papier toaletowy.

      – Szampon to porażka, w ogóle sobie nie radzi z moimi włosami. Mydło to porażka. Wszystko jest najtańsze, bo ten turnus tu jest naprawdę tani. Dwie rolki papieru na miesiąc. Za mało? Zaczyna się kombinowanie. Ten pożyczy, ale nie za darmo, tamten jeszcze inaczej usiłuje coś za to uzyskać… Dosłownie o wszystko trzeba pisać. Do wychowawcy, do dyrektora.

      To wieczne pisanie, proszenie, czekanie na odpowiedź najbardziej Roberta zaskoczyło. Podaje przykład: czajnik jest w kantynie, czyli więziennym sklepie. Można sobie kupić, ale dostaje się go dopiero po pozytywnej opinii od dyrektora. Czajnik może być jeden na celę, więc skoro ma go Robert, to koledzy nie mogą, gdyby mieli, toby musieli zdać do magazynu. Nie można mieć dodatkowych rzeczy w celi. Przy tych wszystkich papierach, pismach i zgodach najważniejsza jest cierpliwość.

      – Nie palę, kawy nie piłem, ale się tu nauczyłem, żeby mieć coś z używek. Dopóki nie dokuczam systemowi więziennemu, mogę mieć zegarek, czajnik, cywilne spodnie, dwie czy trzy sztuki. Dżinsów nie mogę mieć więcej niż dwie pary. Majtek można mieć więcej, ale też bez przesady.

      Obowiązuje limit miejsca. Jest skrzynka pod łóżkiem, w której trzeba się zmieścić. Więzienna chemia ma być