Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Классическая проза
Год издания: 0
isbn: 9788364374401
Скачать книгу
po męsku obcięte kasztanowe, o miedzianym połysku włosy, zapięta pod szyję angielska bluzka z ciemnozielonym krawatem i silnie opalona cera – stanowiły jaskrawy kontrast. Przy tym spojrzenie orzechowych oczu miało w sobie coś zadzierzystego. Dyzmę uderzył poza tym kształt jej uszu. Szatynka siedziała doń profilem i po prostu zmuszał siebie, żeby raz po raz nie przyglądać się jej uchu. Nigdy dotąd nie zwrócił uwagi na uszy ludzi, z którymi się stykał. Teraz dopiero stwierdził, że ucho może mieć indywidualny wyraz, że może być piękne, może przypominać egzotyczny kwiat o prężnej i soczystej konsystencji i przykuwającym wzrok kształcie. Kunicki miał małe czerwone uszki ostro zakończone u góry, a blondynce zakrywało je puszyste uczesanie.

      Obserwacje nie przeszkadzały Dyzmie uważać, aby ruchami i sposobem jedzenia jak najbardziej upodobnić się do reszty towarzystwa i przez nieodpowiednie zachowanie się nie zdemaskować braku tego, co rejent Winder nazywał kindersztubą12, a co prawdopodobnie miało oznaczać pańskie formy.

      Kunicki mówił bez przerwy, obszernie opisywał zalety i ujemne strony Koborowa, wyliczał inwentarz, charakteryzował temperamenty poszczególnych koni, układał plan, według którego zademonstruje to wszystko kochanemu panu Nikodemowi.

      – Dotychczas zdążyłem tylko pokazać panu pokoje parterowe...

      Pociągnął łyk kawy, wskutek czego znalazła się pauza wystarczająca na odezwanie się blondynki: – I jakże się panu podobało?

      – Bardzo bogato – odparł po prostu Dyzma.

      Na twarz blondynki buchnęły rumieńce. W oczach odbiła się niewymowna przykrość.

      – To, proszę pana, gust mojego męża.

      – Che, che, che – zaśmiał się Kunicki – mówiłem to już panu Nikodemowi. Niech pan sobie wyobrazi, że Nina pierwszą scenę małżeńską, che, che, che, właśnie o to mi zrobiła, gdyśmy przyjechali po ślubie do Koborowa. Oto jest wdzięczność niewieścia. Ja tu, panie, na głowie stawałem, żeby mojej pani usłać gniazdko, a ona jeszcze mi scenę zrobiła. I niech pan sobie wyobrazi...

      – Przestań, proszę – przerwała pani Nina.

      – Nie rozumiem cię, papo – dodała szatynka – po co nudzisz pana Dyzmę opowiadaniem o rzeczach, które w dodatku sprawiają przykrość Ninie.

      – Ależ ja nic nie mówię, nic nie mówię, kochanie. Zresztą zaraz was uwolnimy od naszego towarzystwa, bo muszę panu Nikodemowi pokazać Koborowo. Powiadam panu...

      – Może pan Dyzma jest zmęczony – wtrąciła pani Nina.

      – Broń Boże – zaprzeczył Nikodem.

      – No, widzisz, no, widzisz – zaseplenił zadowolony Kunicki. – Nas, ludzi interesu, aż korci, żeby wszystko pożyteczne, wszystko istotne i jedynie ważne zaraz poznać.

      – Papo, nie mów za pana Dyzmę – przerwała córka. – Wątpię, czy dla każdego podkłady kolejowe i odpadki drzewne są rzeczą najistotniejszą i jedynie ważną. Prawda, proszę pana? – zwróciła się do Dyzmy.

      – No, naturalnie, pani ma rację – odparł ten ostrożnie – są rzeczy znacznie ważniejsze.

      Kunicki zaśmiał się cicho i zatarł ręce.

      – Tak, tak, od podkładów są rzeczy ważniejsze! Na przykład kwestia otrzymania większego kontyngentu drewna i kwestia uzyskania dostaw! – Śmiał się kontent z siebie.

      Blondynka wstała i skinęła głową.

      – Nie przeszkadzamy panom – powiedziała zimno.

      Szatynka również podniosła się z miejsca i zanim Nikodem zdołał pojąć, na czym właściwie ten konflikt rodzinny polega, obie wyszły z jadalni.

      Dyzma nie przypuszczał, że śniadanie tak prędko się skończy. Jadł mało, żeby nie wyglądać na żarłoka, a teraz był głodny.

      Lokaj zameldował, że konie podano.

      – Tak to – mówił Kunicki nakładając czapkę – widzi pan, niech się pan tym nie zraża, ale między mną a żoną zawsze jest to wielkie nieporozumienie. Ona, panie, idealistka, romantyczna, utopie różne w główce. Młoda jeszcze. Zmądrzeje. A córka? Hm... Kasia z nią trzyma, bo też jeszcze smarkata. Zresztą baby zawsze razem trzymają.

      Przed podjazdem stał oryginalny zaprzęg, rodzaj eleganckiej biedki na dwóch kołach z parą gniadych w lejc13. Usadowili się wygodnie na miękkich poduszkach i Kunicki strzelił z bata. Konie ruszyły ostrym kłusem.

      – Co, ładne szkapiny? – zmrużył oko Kunicki. – Kupiłem tę parkę na wystawie rolniczej w Lublinie. Złoty medal! Co? – Istotnie, gniade szły jak lalki i Dyzma przyznał, że są wspaniałe. – Najpierw pokażę panu moje ministerstwo kolei – mówił Kunicki. – Dwadzieścia dwa kilometry toru z dwoma rozgałęzieniami. Pojedziemy do pierwszego, w moim lesie.

      Skręcił z klonowej alei i miękką gruntową drogą jechali dobre pół godziny wśród gęstych łanów dojrzałego żyta. W powietrzu panowała cisza, lecz upał nie był dokuczliwy.

      – Ładne urodzaje – rzekł Dyzma.

      – Tak, panie, tak – odparł smutno Kunicki – za dobre, za ładne, niestety.

      Nikodem się roześmiał.

      – Tak pan powiedział, jakby to pana martwiło.

      – A co pan sądzi? – zdziwił się Kunicki. – Przecie to klęska dla rolnictwa.

      Dyzma chciał powiedzieć, że tego nie rozumie, ale ugryzł się w język. Lepiej być ostrożnym.

      – Klęska – powtórzył Kunicki – ceny lecą na łeb, na szyję. Za dwa miesiące będziemy sprzedawali za psie poszycie. Klęska urodzaju, panie drogi.

      Aha! – pomyślał Dyzma – widzisz, kto by to przypuszczał. Ale najlepszy sposób to jak najmniej gadać albo, broń Boże, wypytywać!

      – No, to zrozumiałe – rzekł głośno – tylko nie sądzę, żeby miało być tak źle, jak pan przepowiada. – Zamilkł. Przyszło mu do głowy, że jednak trzeba coś dodać, żeby nie wyglądać na naiwnego, toteż powiedział, ot tak, na wszelki wypadek: – Zboże podrożeje.

      – Ba, jedynie w tym wypadku, jeżeli rząd zacznie magazynować zboże.

      – Kto panu powiedział, że nie zacznie?!

      – Co pan mówi?! – podskoczył Kunicki.

      Dyzma się przestraszył, że palnął kapitalne głupstwo, ale wnet się uspokoił, bo jego towarzyszowi aż zaświeciły się oczy.

      – Królu złoty! Co pan mówi? Czy to już postanowione?

      – Na razie projekt...

      – Kochany panie Nikodemie! Ależ to genialna myśl! Genialna! Obowiązkiem rządu jest ratowanie rolnictwa, przecie, na miły Bóg, cały dobrobyt kraju opiera się na rolnictwie. Do diabła, u nas jest mania przerabiania struktury gospodarczej kraju! Przecie Polska liczy siedemdziesiąt procent rolników. Siedemdziesiąt procent! Nie przemysł, nie kopalnie, nie handel, lecz właśnie rolnictwo, produkty rolne, zwierzęce i drzewne – to jest podstawa wszystkiego. Dobrobyt rolnika to dobrobyt wszystkich – i fabrykanta, i kupca, i robotnika! Panie Dyzma, powinien pan, to pański święty obowiązek wobec ojczyzny, wyzyskać swoje wpływy w rządzie, żeby przeforsować ten genialny projekt!

      Żeby rząd skupił całą nadwyżkę! Boże! Samo Koborowo z folwarkami... Zaczął w myśli obliczać ewentualny zysk, gdy Dyzma powiedział: – Rozchodzi się tylko o pieniądze. Nie ma pieniędzy.

      – Pieniędzy, pieniędzy? – zaperzył się Kunicki. – To jest drobiazg, to jest niepoważna przeszkoda. Przecie