Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Классическая проза
Год издания: 0
isbn: 9788364374401
Скачать книгу
To ciekawe, niech mi pan powie... Przepraszam – rzuciła nagle i odbiegła do klombu.

      Dyzma zatrzymał się, nie wiedząc, co ma robić, gdy Kasia powróciła z kilkoma łodygami nikotiany w ręku. Kwiaty pachniały już z daleka odurzająco. Zbliżyła je do twarzy Nikodema. Ten, sądząc, że zostaje obdarowany, zaczerwienił się i wyciągnął rękę.

      – Ależ nie! To nie dla pana. Niech pan powącha! Bajeczne, prawda?

      – Owszem, ładnie pachną – odparł zmieszany.

      – Pan musi być, swoją drogą, bardzo zarozumiały.

      – Ja? Dlaczego? – zdziwił się szczerze.

      – No, bo już panu się zdawało, że kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno często dostaje pan kwiaty od kobiet?

      Dyzma wprawdzie nigdy nie dostał od żadnej kobiety kwiatów, odparł jednak na wszelki wypadek: – Czasami.

      – Podobno słynie pan w warszawskim mondzie15 jako silny człowiek.

      – Ja?

      – Ojciec mówił. Zresztą, rzeczywiście, wygląda pan na... Aha, pan gra w bilard?

      – Niemal od dziecka – odpowiedział, przypominając sobie zadymioną salkę bilardową w cukierni Aronsona w Łyskowie.

      – My też mamy w domu bilard, lecz nikt z nas grać nie umie. Chętnie bym się nauczyła, gdyby pan znalazł dla mnie trochę czasu.

      – Pani? – zdziwił się. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może grać w bilard. – Przecie to męska gra.

      – Ja właśnie lubię męskie gry. Nauczy mnie pan?

      – Z przyjemnością.

      – Możemy zacząć choćby zaraz.

      – Nie – odparł Dyzma – mam dziś jeszcze dużo roboty. Muszę rozpatrzyć się w księgach, w rachunkach...

      – Hm... nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to leży w pana typie.

      – To dobrze czy źle? – zaryzykował.

      – Co? – zapytała chłodno.

      – No, to, że jestem takim typem?

      – Wie pan... Będę szczera. Lubię mieć do czynienia z ludźmi stanowiącymi pewną pozytywną wartość, byle nie przypominali mojego papy. Ale z góry chciałabym zaznaczyć i... hm... wyjaśnić, że... nie pogniewa się pan za szczerość?

      – Broń Boże.

      – Ale bliżej mnie to nie obchodzi.

      – Nie rozumiem.

      – Lubi pan kropki nad „i”?

      – Co?

      – Lubi pan też, widzę, sytuacje wyraźne. To bardzo dobrze. Otóż, jeżeli nawet będę dla pana życzliwa, chciałabym, żeby pan nie wyciągał z tego zbyt dalekich wniosków. Inaczej mówiąc, ode mnie kwiatów nie będzie pan dostawał.

      Wreszcie się zorientował, o co jej chodziło, i się roześmiał.

      – Ja nie liczyłem na to wcale.

      – To świetnie. Najlepiej jest gdy sprawy stawia się jasno.

      Nie wiedział sam dlaczego, ale czuł się dotknięty, i powiedział prawie bez namysłu: – Ma pani rację. Odpłacę więc pani równą szczerością. Pani też nie jest moim typem.

      – Tak? Tym lepiej – odparła nieco zaskoczona. – To porozumienie umożliwia nam naukę bilardu.

      Kuniccy zawrócili i przyłączyli się do nich. Kasia wzięła Ninę pod rękę i podała jej kwiaty ze słowami: – Proszę cię, Ninuś, lubisz nikotiany.

      Kunicki obrzucił ją spojrzeniem, w którym pomimo zmroku Dyzma dojrzał wyraźną złość.

      – Po co te manifestacje? – syknął, sepleniąc mocno.

      Pani Nina, na której twarzy odbiło się zmieszanie, rzekła cicho: – Szkoda, że je zerwałaś. Życie kwiatów i tak jest bardzo krótkie.

      W holu się rozstali, wymieniając zdawkowe życzenia dobrej nocy. Dyzma nie myślał jednak o śnie. Postanowił za wszelką cenę starać się zapoznać z materiałami dotyczącymi spraw majątkowych Kunickiego. Były to rzeczy wysoce skomplikowane, najeżone cyframi i pełne wrogich, niezrozumiałych wyrazów, których albo wcale nie znał, albo pojąć nie mógł ich tajemniczego znaczenia. Remanent, eskonto, trakcja, półfabrykat, cło ochronne, reasekuracja, rekompensata, tendencja, hossa, ekwiwalent – na czoło Dyzmy wystąpił kroplisty pot.

      Zaczął czytać półgłosem, lecz i to nie pomagało. Po prostu przestał rozumieć znaczenie wymawianych słów, których sens uciekał z jego świadomości, stawał się pusty i nieuchwytny. Zrywał się od biurka i biegał po pokoju, wybuchając przekleństwami i tłukąc skronie zaciśniętymi pięściami.

      – Muszę, muszę – powtarzał uparcie – muszę to rozgryźć, bo inaczej przepadnę.

      I znowu czytał i zrywał się znowu.

      – Nie, to na nic, łeb mi pęknie, a nic nie zrozumiem.

      Poszedł do łazienki i odkręciwszy kran z zimną wodą, wsunął ciemię pod orzeźwiający strumień. Stał tak pochylony kilka minut i myślał: Pomoże czy nie pomoże?

      Nie pomogło. Całą noc spędził na wertowaniu papierów i jedynym rezultatem tej męki był silny ból głowy. Mgliste i urywkowe wyobrażenie o kompleksie gospodarki Koborowa żadną miarą nie mogło wystarczyć już nie tylko do administrowania, lecz nawet dla rozmawiania o tych interesach z Kunickim.

      Co robić? Myślał nad tym długo i postanowił w żadnym wypadku nie kapitulować bez walki. Przeciągnąć jak najdłużej, a może tymczasem przyjdzie skądś ratunek.

      Było już po ósmej, gdy Kunicki zastał Dyzmę przy biurku wśród porozkładanych ksiąg i papierów.

      – Kochany panie Nikodemie – zawołał z udawanym oburzeniem – co pan wyprawia! Przecie pan wcale nie spał! Pracowitość pracowitością, a zdrowie zdrowiem.

      – Nic mi nie będzie – odparł Dyzma – jeśli coś zacznę robić, nie lubię sobie przerywać.

      – To z pana zawzięta sztuka. No i jakże?

      – A no nic.

      – Ale przyzna pan, kochany panie Nikodemie, że cały materiał utrzymany pierwszorzędnie. Przejrzysty, systematyczny, ścisły...

      Dyzma zdusił w gardle przekleństwo.

      – Rzeczywiście – odparł – bardzo porządnie prowadzony.

      – Co? Prawda? Sam to robię. I ponieważ znam każdy patyczek i każde kółko w tej maszynerii jak własną kieszeń, mam najlepszą gwarancję, że mnie nikt z mego personelu nie okpi. No, ale niechże pan już teraz da pokój tej robocie. Zaraz podają śniadanie. Będzie pan miał jeszcze dość czasu, bo dziś nie będę panu zawracał głowy. Mam w papierni komisję budowlaną, później jadę obejrzeć las w Kociłówce.

      Gdy weszli do jadalni, panie siedziały przy stole.

      – Blado pan wygląda – zauważyła pani Nina.

      – Głowa mnie trochę boli.

      – Bo wyobraźcie sobie, moje drogie – powiedział Kunicki – że pan Nikodem ani oka nie zmrużył. Całą noc przesiedział nad książkami.

      – Może weźmie pan proszek od bólu głowy? – zapytała pani Nina.

      – Chyba nie warto...

      – Niech pan weźmie, to dobrze panu zrobi.

      Kazała