Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tadeusz Dołęga-mostowicz
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Классическая проза
Год издания: 0
isbn: 9788364374401
Скачать книгу

      – Ho, ho – zaśmiał się Kunicki – obawiam się, że zechcecie zagarnąć mi pana Nikodema całkowicie.

      – Mąż mój jest zazdrosny o pana – uśmiechnęła się pani Nina, a Dyzma zauważył, że patrzy nań życzliwie.

      Ona musi być bardzo dobra – pomyślał.

      Zaraz po śniadaniu Kunicki pożegnał się z nimi i drobnym kroczkiem wybiegł do oczekującego samochodu. Kasia kazała przygotować bilard i we troje przeszli do pokoju bilardowego.

      Nauka zaczęła się od pokazania postawy ręki i sposobu trzymania kija. Później Dyzma tłumaczył, jak należy uderzyć bilę. Kasia szybko się orientowała, że miała pewną rękę i dobre oko, Dyzma zawyrokował: – Będzie pani dobrze grała, tylko trzeba dużo praktyki.

      – Kasia jest więc pojętną uczennicą? – zapytała pani Nina.

      – Jak na pierwszy raz, bardzo pięknie.

      – Co jest w bilardzie najtrudniejsze? – zapytała Kasia.

      – Najtrudniejszy jest karambol.

      – Niech pan pokaże, jak się to robi.

      Dyzma rozstawił bile i powiedział: – Niech pani uważa, teraz tak uderzę swoją bilę, że ta dotknie obu pozostałych.

      – Ale przecie to niemożliwe, one stoją nie na jednej linii.

      – Właśnie – uśmiechnął się zadowolony z efektu – cała sztuka karambolu polega na tym, że moja bila, uderzając o bandę w różnych miejscach, będzie nabierała różnych kierunków. Karambol tak wygląda. – Lekko uderzył bilę i karambol udał się wspaniale ku podziwowi pań.

      – Ależ to geometria – zdziwiła się pani Nina.

      – Ha – dorzuciła Kasia – ja do takiej wprawy nie dojdę.

      – Może pani spróbuje? – zwrócił się Dyzma do Niny.

      – O, ze mnie to nic nie będzie – powiedziała, biorąc jednak kij do ręki. Nie wiedziała, jak ustawia się lewą dłoń, żeby zrobić z niej podpórkę, i Dyzma musiał ułożyć jej palce. Zauważył przy tym, że pani Nina ma bardzo gładką skórę. Przyszło mu na myśl, że te ręce na pewno nic nigdy nie robiły. Jakie to szczęście – pomyślał – być tak bogatym, człowiek nie potrzebuje palcem ruszyć, wszystko zrobią za niego.

      – No, proszę pana – odezwała się Nina – mnie pan uczyć widocznie nie chce?

      – Przepraszam. Zamyśliłem się.

      – Ciekawam, nad czym?

      – E, nic. Po prostu dotknąłem teraz pani ręki i pomyślałem, że tak delikatne ręce żadnej pracy pewno nie znają.

      Pani Nina zarumieniła się.

      – Ma pan rację. Wstydzę się tego od dawna, ale brak mi siły woli, żeby raz wreszcie zająć się jakąś robotą. Próżnuję może i dlatego, że okoliczności tak się składają.

      – Oczywiście, po co pracować, gdy się ma tyle pieniędzy – powiedział Dyzma po prostu.

      Pani Nina zagryzła wargi i spuściła oczy.

      – Pan jest bardzo surowym sędzią, ale przyznaję, że zasłużyłam w zupełności na tę gryzącą ironię.

      Dyzma nie zrozumiał i zaczął się głowić, o czym właściwie ona mówi.

      – Pan Dyzma jest weredykiem16 i wali prawdę prosto z mostu – zaopiniowała Kasia.

      – To jednak jest zaletą rzadką – dodała Nina.

      – Chociaż nie zawsze miłą dla otoczenia – zastrzegła się Kasia.

      – Ale pożyteczną. Wolę szorstką prawdę od nieszczerych komplementów.

      – O, te nie wydają się dziedziną pana Dyzmy. Niech pan powie – chciała go sprowokować Kasia – czy pan mówi paniom komplementy?

      – Owszem. Jeżeli ktoś jest ładnym, mogę mu to powiedzieć.

      – Tylko tyle? No, a na przykład mnie co by pan powiedział?

      – Pani? Hm... – Dotknął z namysłem swej wystającej szczęki.

      Kasia wybuchnęła śmiechem.

      – Widzisz, Nino, z jakim trudem panu to przychodzi! No, proszę pana, niechże pan coś powie. Jeżeli o całości nie może pan wyrazić się pochlebnie, może znajdzie się jakiś szczegół w mojej osobie, dla którego będzie pan łaskawszy.

      Pod jedwabistym meszkiem jej brzoskwiniowej cery zaróżowił się lekki rumieniec. Pomyślał, że jest śliczna, lecz bardzo cudza, i że ma coś dziwnie drapieżnego w intensywnym spojrzeniu orzechowych oczu wpatrzonych w Ninę.

      – Owszem – odparł – ma pani ładne oczy.

      – O! – zdziwiła się – nie przypuszczałam, że to od pana usłyszę. Wie pan, że sam mistrz Bergano zaszczycił mnie ubiegłej zimy na Riwierze tym samym komplementem.

      A kto to jest Bergano? Wpadłem – pomyślał Dyzma i dodał głośno: – Nie znam się na malarstwie. Nigdy tym się nie interesowałem.

      – Co jednak nie przeszkadza panu – uprzejmie powiedziała Nina – mieć gust taki jak wielcy artyści.

      Kasia odłożyła kij i orzekła, że na dziś ma dość bilardu.

      – Idę się przebrać. Nie pojechałby pan ze mną konno?

      – Bardzo dziękuję, ale mam jeszcze dużo roboty – odparł Nikodem.

      – Jadę więc sama. Pa, Ninuś. – Objęła ją za szyję i pocałowała w usta.

      Gdy zniknęła za drzwiami, Dyzma powiedział: – Pani pasierbica kocha panią nie jak macochę.

      Pani Nina nagle odwróciła się i podeszła do okna.

      – Kochamy się jak siostry.

      – Bo też – zauważył Nikodem – różnica wieku między paniami jest chyba bardzo mała. Ja sam początkowo wziąłem panie za siostry. Tylko w typie panie są zupełnie różne.

      – O, tak – potwierdziła Nina – i usposobienia, i charaktery, i poglądy nasze są diametralnie przeciwne.

      – Jednak panie się kochają.

      Pani Nina nic nie odpowiedziała i Dyzma, nie wiedząc, co by tu jeszcze wymyślić dla podtrzymania konwersacji, zdecydował się pójść do siebie.

      – Muszę już iść. Moje uszanowanie pani.

      Skinęła mu głowa i zapytała: – Może pan czegoś potrzebuje?

      – O, dziękuję pani.

      – Pan będzie łaskaw się nie krępować i wydawać polecenia służbie.

      – Dziękuję. – Ukłonił się i wyszedł.

      Nina widziała jeszcze kilka chwil jego szorstką w ruchach, robiącą wrażenie kwadratowej figurę i szeroki, czerwony, gruby kark, gdy twardym krokiem szedł w długiej amfiladzie pokojów. Tak więc wygląda silny człowiek? – pomyślała. – Dziwne. A jednak... Ach, ty wieczna marzycielko! – roześmiała się i splótłszy dłonie, przeciągnęła się całym ciałem.

      Dyzma znowu zabrał się do studiowania materiałów Kunickiego, lecz szło mu bodaj gorzej niż w nocy. Żadną miarą nie mógł zorientować się w tym lesie cyfr.

      – Psiakrew! – klął. – Widać, jestem głupi jak but.

      Przypomniało mu się gimnazjum. Tam przynajmniej, gdy czegoś