– Cześć, kapitan Babs – odpowiedział.
– Jak leci?
Obejrzał się na nią.
– No cóż, trochę niepokoję się o płyty, które umieściliśmy przy silniku w tej stoczni na Stoddard. Sporo ludzi zgłasza rozwarstwienia w tej partii przy dużych dawkach promieniowania. Pomyślałem, że gdy dotrzemy do Medyny, powinienem wyjść na zewnątrz i je obejrzeć. Nie chciałbym, żeby zmieniły się w proszek, gdy będziemy ich potrzebować.
– Byłoby niefajnie – zgodziła się Bobbie.
– Pancerze koronkowe są świetne, gdy są świetne – rzucił Amos, odwracając się z powrotem do ekranu.
– A jak z resztą? – zapytała Bobbie.
Amos wzruszył ramionami, przełączając program.
– Chyba jest jak jest.
Zapadła między nimi cisza. Bobbie podrapała się po karku i dźwięk paznokci na skórze zabrzmiał głośniej niż wszystko inne w pomieszczeniu. Nie wiedziała, jak zapytać, czy naprawdę nie przeszkadza mu, że Holden i Naomi zostawiają go, odchodząc.
– Nie przeszkadza ci, że Holden i Naomi odchodzą?
– Nie – potwierdził Amos. – Dlaczego pytasz? Ty się tym martwisz?
– Trochę – przyznała Bobbie, z zaskoczeniem odkrywając, że to prawda. – To znaczy, wiem, że spodziewałeś się tego, jeszcze zanim sprawa dotarła do Holdena. Chyba wszyscy się z tym liczyliśmy, ale ty latałeś z nimi bardzo długo.
– Owszem, ale w Holdenie najbardziej lubiłem świadomość, że jest gotów przyjąć kulę za każdego członka załogi. A jestem całkowicie pewien, że ty rzeczywiście kilka za nas oberwałaś, więc to się nie zmienia – wyjaśnił Amos, a potem na chwilę urwał. – Choć możesz porozmawiać ze Złotko.
– Tak myślisz?
– Tak – potwierdził Amos.
I to wszystko. Bobbie opuściła warsztat.
Clarissa siedziała w ambulatorium, przypięta do jednego z automatycznych lekarzy. Rurki biegły z cicho mruczącej maszynerii do gniazda wszczepionego w bok kobiety, krew wypływała ze szczupłego ciała i była pompowana z powrotem. Skóra koloru woskowej świecy mocno napinała się na kościach policzkowych. Mimo wszystko uśmiechnęła się i uniosła dłoń na powitanie, gdy Bobbie wpłynęła do środka. Jako techniczka, Clarissa Mao zawsze była jedną z najlepszych, z jakimi Bobbie pracowała. Miała poczucie, że siłą napędową szczupłej kobiety było coś w rodzaju gniewu i desperacji. Pracowała, by odsunąć od siebie jakiś głębszy mrok. Bobbie doskonale rozumiała coś takiego.
– Ciężki dzień? – zapytała Bobbie, kiwając głową w stronę rurek pełnych krwi.
– Nienajlepszy – przyznała Clarissa. – Ale do jutra będę z powrotem na nogach. Obiecuję.
– Nie ma pośpiechu – rzuciła Bobbie. – Radzimy sobie.
– Wiem. Po prostu...
Bobbie strzeliła kostkami palców. Automatyczny lekarz wyemitował jakiś dźwięk i pobrał kolejną większą porcję krwi Clarissy.
– Chciałaś czegoś? – zapytała kobieta, patrząc w oczy Bobbie. – Wszystko porządku, możesz mówić.
– Nie jestem jeszcze twoją kapitan – zastrzegła Bobbie. – Ale nią będę. – Pierwszy raz powiedziała te słowa na głos. Zabrzmiały na tyle dobrze, że je powtórzyła. – Będę nią. I postawi mnie to w sytuacji, w której będę za ciebie odpowiedzialna. Za twoje dobre samopoczucie.
Od wielu lat nie myślała o swoim oddziale. Tym starym. Hillman. Gourab. Travis. Sa’id. Ostatnim, którym dowodziła przed tym. Przez chwilę znaleźli się tu w salce, niewidoczni i bez głosu, ale równie obecni, jak Clarissa. Bobbie przełknęła i stłumiła uśmiech. To było to. To właśnie do tego przez te wszystkie lata próbowała z powrotem odnaleźć drogę. Dlatego tak ważne było, by tym razem zrobiła to dobrze.
– A skoro będę za to odpowiadać – stwierdziła – musimy porozmawiać.
– W porządku.
– Ta sprawa z twoimi starymi implantami. Będzie tylko gorzej, nie poprawi się – powiedziała Bobbie.
– Wiem – potwierdziła Clarissa. – Pozbyłabym się implantów, gdyby to nie zabiło mnie jeszcze szybciej.
Uśmiechnęła się, zapraszając Bobbie, by zrobiła to samo. Zmieniając prawdę w coś w rodzaju żartu.
– Kiedy dotrzemy na Medynę, będę musiała zatrudnić kilka nowych osób – stwierdziła Bobbie. – Nie współwłaścicieli statku, jak my, po prostu płatną pomoc. To dlatego, że Holden i Naomi odchodzą.
– Ale możesz też zatrudnić kogoś na moje miejsce – zauważyła Clarissa.
W jej oczach pojawiły się łzy, tworząc warstewkę na powierzchni. Automatyczny lekarz znowu zadźwięczał, pompując jej oczyszczoną krew z powrotem do ciała.
– Jeśli chcesz zostać na Medynie, możesz to zrobić – zapewniła Bobbie. – Jeśli wolisz zostać na statku, jesteś tu mile widziana.
W nieważkości łzy Clarissy nie spadały. Napięcie powierzchniowe trzymało je na miejscu do chwili, gdy pokręciła głową – utworzyły wtedy kilkanaście rozproszonych kulek soli fizjologicznej. Z czasem zostaną wessane do wymiennika i opuszczą go jako powietrze pachnące nieco żalem i morzem.
– Ja... – zaczęła Clarissa, a potem pokręciła głową i bezradnie wzruszyła ramionami. – Myślałam, że to ja odejdę jako pierwsza.
Załkała, Bobbie przepchnęła się do niej. Ujęła jej dłoń. Clarissa miała chude palce, ale ich chwyt był silniejszy, niż Bobbie się spodziewała. Zostały tak razem do czasu, aż oddech Clarissy zrobił się trochę bardziej miarowy. Kobieta położyła drugą dłoń na ramieniu Bobbie. Na jej policzki wróciło trochę koloru, choć Bobbie nie wiedziała, czy był to wynik emocji, czy po prostu pracy systemów medycznych. Może obu.
– Rozumiem – zapewniła ją Bobbie. – Trudno jest kogoś stracić.
– Tak – potwierdziła Clarissa. – I... sama nie wiem. Coś w tym wszystkim wydaje się mniej szlachetne, gdy chodzi o Holdena. Rozumiesz, co mam na myśli? Ze wszystkich ludzi, nad którymi można by się rozczulać...
– Nie – odpowiedziała Bobbie. – Nie musisz tego lekceważyć.
Clarissa otworzyła usta i zamknęła je z powrotem. Przytaknęła.
– Będzie mi go brakować, to wszystko.
– Wiem. Mnie też. I... słuchaj, jeśli nie chcesz teraz o tym rozmawiać, mogę po prostu sprawdzić twoje dokumenty pod kątem planu medycznego i wyborów dotyczących śmierci. Cokolwiek ustaliliście z Holdenem, zamierzam to honorować.
Clarissa zmarszczyła wąskie, jasne brwi.
– Holden? Niczego z nim nie ustalałam.
Bobbie poczuła lekkie zaskoczenie.
– Nie?
– Nie rozmawialiśmy o takich rzeczach – wyjaśniła Clarissa. – Omawiałam to z Amosem. On wie, że chcę tu zostać, z nim. Jeśli sytuacja zrobi się bardzo zła, to obiecał... obiecał, że mi to ułatwi. Kiedy przyjdzie czas.
– W porządku – odpowiedziała Bobbie. – Dobrze wiedzieć. – I bardzo ważne, pomyślała, żeby w pełni to udokumentować, by – gdyby doszło do tego w czyjejś innej jurysdykcji – nikt nie został