Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
tym zajmę. Widziałaś raporty?

      – Nie jestem całkiem na bieżąco, ale tak.

      – Jak traktuje to rada?

      Młodsza kobieta zebrała się w sobie, zamyślona i zamknięta jak przy grze w pokera. Kiedy się odezwała, mówiła bardzo ostrożnie.

      – Trudno martwić się flotą przestarzałych marsjańskich okrętów dowodzonych przez pozostałości buntowników sprzed kilkudziesięciu lat. Szczerze mówiąc, dziwię się, że ktoś tam jeszcze żyje.

      – Zgadzam się.

      – Wiadomość nie jest nadawana z jakąś określoną flagą lub szczególnym napięciem w głosie. Nie ma też żadnych żądań, przynajmniej na razie.

      – Wiem, Emily. Czytałam raporty. Pytam, co o tym myślisz.

      Santos-Baca rozłożyła dłonie w staromodnym geście mówiącym masz to wszystko przed nosem.

      – Myślę, że zobaczymy bandę egocentrycznych dupków, do których dotarło, że ich fantastyczna niezależność nie zadziała w izolacji. Jeśli zdołamy nie dopuścić do utraty przez nich twarzy, może uda nam się wynegocjować drogę do ponownej integracji. Ale problemem będzie Mars. Będą chcieli ściągnąć ich wszystkich z powrotem na Olympus Mons i powiesić jako zdrajców.

      – Też tak myślałam. Masz jakiś pomysł, jak do nich z tym podejść?

      – Wymieniałam trochę wiadomości z admirał Hu. Jest z Ziemi, ale blisko przyjaźni się z dowództwem Marsjan – wyjaśniła Santos-Baca. – Nic formalnego. I z McCahillem w bezpieczeństwie.

      – Oczywiście.

      – Druga możliwość jest taka, że spróbują użycia siły.

      – Z okrętami, które od dziesięcioleci nie widziały uzupełnień ani stoczni – rzuciła Drummer. – Oraz przy naszych stanowiskach dział szynowych rozgrzanych i gotowych do wybicia dziur w każdym, kto zrobi się zbyt zadziorny. Naprawdę uważamy to za realistyczną możliwość?

      – Nikt tego raczej nie obstawia. Nawet gdy ich flota była nowa, zniszczenie dział szynowych byłoby naprawdę dużym wyzwaniem.

      Drummer zastanawiała się przez chwilę.

      – Możemy podesłać tam kilka jednostek jako wsparcie, tak na wszelki wypadek. Jeśli okaże się, że Lakonia potrzebuje skopania tyłka, nie wyślę okrętów przez ich wrota, ale to może ułatwić sprzedanie pomysłu karty praw. Niech Mars poczuje krew i zemstę, a potem zobaczymy, czy KZM zrobi się bardziej zainteresowana działaniami policyjnymi niż dotychczas?

      – To byłby bardzo odmienny przypadek – zgodziła się Santos-Baca.

      Dobrze, że w tej sprawie rozumowały podobnie. Drummer bała się trochę, że rada wypracuje własną, zupełnie odmienną strategię. Jej praca zwykle polegała na pilnowaniu stada kociąt, ale na szczęście nie tym razem. Próbowała uniknąć uczynienia ze Związku sił policyjnych, a już bardzo zdecydowanie nie chciała dowodzić wojskiem. Jeśli dojdzie do wojny po drugiej stronie wrót Lakonii, niech toczy ją Mars.

      – No dobrze – stwierdziła. – Czyli raczej nie czeka nas nic, z czym sobie nie poradzimy.

      Rozdział jedenasty

       Bobbie

      Kiedy Ros przybił to portu w Medynie, na miejscu czekał patrol ochrony, by przejąć Houstona. Bobbie przyglądała się Holdenowi, który śledził wzrokiem odchodzącego więźnia. Miała wrażenie, że w jego oczach widzi melancholię. Jego ostatnim aktem jako kapitana był wydanie człowieka, który spędzi teraz mnóstwo czasu w celi. A może dopatrywała się w sytuacji czegoś więcej, niż ta faktycznie w sobie kryła. Obiecywany komunikat prasowy Drummer się nie pojawił.

      Kiedy było po wszystkim, poszli do klubu. Naomi wynajęła dla nich prywatną salkę, gdzie zjedli kolację z hodowanej w kadziach wołowiny i świeżych warzyw przyprawianych bogatą w mikroelementy solą oraz pieprzem. Bobbie starała się nie upić i nie rozkleić, ale była w tym jedyna. Poza Amosem. Przyglądał się całemu temu obejmowaniu, łkaniom i wyznaniom miłości jak mama na urodzinach pięciolatków, pobłażliwa i pełna wsparcia, ale tak naprawdę się nie angażująca.

      Po jedzeniu wyszli na parkiet klubu, gdzie tańczyli, śpiewali karaoke i znowu pili. A potem Holden i Naomi poszli razem, obejmując się ciasno. Wyszli w korytarze stacji Medyna, jakby jeszcze mieli wrócić. Tylko że nie wrócą.

      Ich czwórka wróciła do portu, rozmawiając i śmiejąc się. Aleks recytował teksty i odtwarzał sceny z jednego ze zbieranych przez siebie filmów neo-noir. Podpuszczała go do spółki z Clarissą. Amos szczerzył się i szedł nieco z tyłu, ale widziała, że uważnie obserwuje korytarze na wypadek, gdyby czwórka prawie kompletnie pijanych marynarzy przyciągnęła jakieś kłopoty. Choć nie mieli powodu się ich spodziewać. Po prostu miał to we krwi. Zauważyła to dlatego, że sama tak robiła.

      Po powrocie na statek rozeszli się do swoich kabin. Bobbie czekała w kambuzie, popijając świeżą kawę z bańki, aż wszyscy zniknęli. Była jeszcze jedna rzecz, którą chciała zrobić przed zakończeniem dnia, a chciała być przy tym sama.

      Rosynant wokół mniej tykał i pojękiwał cicho, pozbywając się powoli resztek ciepła z podróży wypromieniowywanych do absolutnej próżni powolnej strefy. Szumiały wymienniki powietrza. Ogarnęło ją wrażenie spokoju, jakby znowu była dzieckiem i była to noc po Bożym Narodzeniu. Pozwoliła sobie zwolnić i pogłębić oddech, chciała poczuć, że otaczający ją statek jest czymś w rodzaju jej skóry. Kiedy dopiła ostatnią kroplę kawy, odstawiła pustą bańkę do recyklera i przeciągnęła się korytarzem do kabiny Holdena.

      Kabiny kapitańskiej.

      Jej kabiny.

      Holden i Naomi zabrali już wszystkie swoje rzeczy. Szafki były otwarte. Sejf kapitański został otwarty i zresetowany, czekając na nowe kody dostępu. Podwójna prycza przeciążeniowa – tak długo dzielona przez Holdena i Naomi – lśniła, czysta i wypolerowana. Nieco gryząca woń świeżego żelu zdradzała, że Naomi wymieniła wszystko przed odejściem. Świeże prześcieradła dla nowego lokatora. Bobbie pozwoliła sobie powoli wlecieć do środka, rozciągając ręce i nogi. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w swoistą ciszę kabiny, w to, jak była podobna do kabiny zajmowanej przez nią przez lata. I czym się różniła. Gdy sięgnęła do uchwytu, ściana wciąż znajdowała się pół metra od niej. Podwójna kabina załogowa utworzona, by Naomi i Holden mogli mieszkać razem, stała się przywilejem kapitańskim Rosynanta. Ta myśl wzbudziła uśmiech na jej ustach.

      Sejf czekał na nowe hasło. Podała mu odciski swojego kciuka i obu palców wskazujących, a potem wpisała wybrane hasło i wypowiedziała je na głos, by system mógł się go nauczyć. Szesnaście cyfr, zapamiętanych i niezwiązanych z żadną datą ani wydarzeniem. Drzwiczki zamknęły się z satysfakcjonującym kliknięciem i zaskoczyły zamki magnetyczne. Od tej pory otwarcie ich bez hasła wymagałoby palnika i mnóstwa czasu. Wywołała na ekranie ściennym swoją partycję, by sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. Silnik nie pracował, reaktor wyłączono, wszystkie systemy środowiskowe świeciły się na zielono. Wszystko było tak, jak powinno być na jej statku. Uznała, że minie trochę czasu, zanim oswoi się z myślą, że nie udaje kapitan. Choć powinna się do tego przyzwyczaić. Jej statek.

      W kolejce do otwarcia czekały cztery wiadomości. Pierwsze dwie były automatycznymi komunikatami: jeden potwierdzał umowę dokowania i strukturę opłat dla bieżącego pobytu na Medynie, drugi informował o przelewie z grupowego konta kwoty wypłaty dla Holdena i Naomi. Rosynant wysyłał jej już rzeczy, które do tej pory kierował do Holdena. Trzecia wiadomość została wysłana przez kontrolę ruchu Medyny, ale czwarta przez niego. Jamesa