Moja osoba. Łukasz Najder. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Łukasz Najder
Издательство: PDW
Серия: dwutygodnik.com
Жанр произведения: Языкознание
Год издания: 0
isbn: 9788381910125
Скачать книгу
zupełnie niedzisiejszy”. Obywatel minionego świata prawdy, dobra, piękna i debiutanckiej płyty Hey, którego odhibernowano w XXI wieku, wieku zgiełku i marności. Nie jest w stanie odkręcić tego bałaganu, zatem przynajmniej da lekcję godności. Swoim zniesmaczeniem byle jaką współczesnością dzieli się tak często, że można to wręcz uznać za rodzaj strategii medialnej. Szczególnie wyrazistej na tle jego garderoby i zachowania, dzięki którym od lat podtrzymuje wizerunek żywotnego nastolatka luzaka o dojrzałej twarzy.

      O osiemnastej Kuba opuścił cień między regałami i wstąpił, pośród szkwału braw, do jakże dobrze mu znanej strefy blasku. Zielony flyers, czarny T-shirt, czarne spodnie oraz takaż czapka z daszkiem i czerwonym haftowanym iksem osadzona zawadiacko prawie na czubku głowy. Oczywiście okulary. Lekki zarost, który wyglądał raczej na obsuwę higieniczną niż drwaloseksualną inspirację zdolną wywołać u kobiet „efekt mrau”. Białe sportowe buty z trzema ciemnymi paskami i skarpetki w kolorowe ciapki. Niestety odległość uniemożliwiła mi stuprocentową identyfikację owych form. Ale kto zna poczucie humoru Kuby, ten wie, że mogli to być, powiedzmy, zminiaturyzowani członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji albo prezydium PiS jako krasnoludkowa brać na kwasie.

      Ci z publiczności, którzy liczyli na klasyczne spotkanie autorskie, czyli dłużącą się konwersację roztargnionego literata z wynajętym dziennikarzem, profesjonalnie udającym zaangażowanie – w bonusie lokalny natręt bez pytania czytający na głos swoje wiersze i symboliczny bankiet – szybko zostali wyprowadzeni z błędu. Dowiedzieliśmy się, że na rozmowę z Kubą zarezerwowano ledwie dwadzieścia minut, a resztę – półtorej godziny – przeznaczono na autografy i selfie z Królem TVN-u. Przynajmniej szczerze. Uczestniczymy w akcji komercyjno-reklamowej i nikt tego nie ukrywa.

      Było krótko, ale intensywnie. Połączenie konferencji prasowej ego Kuby z sesją motywacyjną, w trakcie której udzielał licznych coachingowych błogosławieństw i zachęcał do nieustawania w marzeniach: „Po kilku latach nazwij je planami, po kolejnych kilku – efektami”. Jeśli chcesz osiągnąć to, co on, wystarczy, że obierzesz ambitny cel i cel ten zrealizujesz. Krzepiące. Zdawać by się mogło, że droga ku sławie, fortunie, zachwytowi oszałamiających młodych kobiet i limonkowemu lamborghini aventador wiedzie przez wyprażony słońcem, nieprzebyty płaskowyż, ponad którym kołują sępy i drony uzbrojone w minibomby, ale najwyraźniej to wyłącznie kwestia optyki. I odwagi. Bo każdy z nas dysponuje jakimś szczególnym darem, lecz niestety większość boi się z niego skorzystać. Rozwiń swoją pelerynę, bracie! Ważne też okazuje się po prostu szczęście. Kuba słowo „szczęście” wypowiada tak, jakby reklamował cudowny smar do nart albo nowy ciekawy narkotyk, który zapewnia nie tylko frajdę, ale też siłę bądź poczucie siły, które jest siłą.

      Od czasu do czasu Kuba wyłącza moduł trenera rozwoju personalnego i wskrzesza w zamian srogiego księdza Skargę, który pomstuje na blichtr i pustotę show-biznesu, wypomina Selenie Gomez, że opublikowała swoją biografię, mając raptem dwanaście lat, boleje nad spsieniem dziennikarstwa i udaje zdziwienie tak licznym audytorium, choć nie anonsowano tutaj premiery grzywki Julii Wieniawy ani dresów Małgorzaty Rozenek-Majdan. Czy wiecie, że gdyby Edyta Herbuś zatrzasnęła się w toi toiu, to polski internet by zgasł?

      Prócz tego jest rzecz jasna sobą. Prowadzi show Kuba Wojewódzki z Kubą Wojewódzkim w roli głównej. Dostajemy więc to, za co wszyscy go kochamy. Żartobliwe nawiązania do gwałtu, anusa, niepełnosprawności, własnego wieku, wzgórka łonowego Dody, okna życia, Norbiego i Edyty Górniak. Pamięta o dyskretnej promocji przyjaciół – Chylińskiej i Podsiadły. Uważa, że jego program „chwieje krawędzią poprawności politycznej”. Oddaje pokłon Gajosowi, a potem Kondratowi. Polska jest ważna. Roztkliwia się nad przebrzmiałym związkiem z Anną Muchą i otwarcie docenia własną błyskotliwość. Kuba serwuje nam ekstrakt z Kuby – mieszaninę hołdów, hejtów i studenckiego humoru. „Masz etap błazna”, ni to ocenia, ni podsumowuje w pewnym momencie prowadząca.

      Po spotkaniu muskularny ochroniarz rozpina przed sceną taśmę, by wielbiciele zjawiali się u Kuby pojedynczo, świadomi wyjątkowości tej chwili, a nie chmarą. Król TVN-u oczekuje na nich przy stoliku, a oni skradają się ku niemu z niepewnym uśmiechem, jakby był gorejącą choinką, pod którą leżą prezenty, albo miesięczną dzidzią, która dopiero co zasnęła. Audiencja nie trwa długo. Kuba wsłuchuje się w komplementy, potakuje, dopytuje o coś, następnie składa podpis w książce, tuli przy wspólnej fotografii i serdecznie żegna. Następny!

      Przez dobry kwadrans obserwuję ten rytuał, ale że wijący się między działami Empiku wąż chętnych na bliski kontakt z Kubą zdaje się nie mieć końca – gnie się, zakręca, wraca i znowu gnie – wychodzę. Wychodząc, mijam ścianę z bestsellerami. Nieautoryzowana autobiografia Kuby Wojewódzkiego zajmuje wysokie trzecie miejsce.

      Jak każdy bogaty i sławny człowiek Kuba uznał, że ma coś istotnego do przekazania społeczeństwu. O sobie, ojczyźnie, kulturze, pryncypiach, automobilizmie. Jak każdy, kto nie dysponuje talentem literackim i tegoż pochodnymi – zdyscyplinowana ekonomia słowa, alergia na patos, wyczucie formy, zmysł satyryczny, oko do niuansów, tych omal nieuchwytnych tików marszczących zastały obraz ludzi i zjawisk – postanowił nadać swojej opowieści wymiar epicki. W rezultacie otrzymaliśmy pięćsetstronicowe dzieło przesycone emfazą, wicem i uogólnieniami, dzieło o nieporadnej, improwizowanej strukturze przywodzącej na myśl jedną z tych podmiejskich rezydencji, po której widać, że właściciel nie mógł się zdecydować, czy pragnie zamieszkać w Disneylandzie, czy zamku krzyżackim. Nieautoryzowana autobiografia to połączenie intymnych wspomnień, w tym rodzinnych, z monografią programu Kuba Wojewódzki, autorskim Plotkiem i najdłuższym stand-upem w historii Mazurskiej Nocy Kabaretowej.

      Szkoda. Po kimś, kto od blisko dwóch dekad lśni na szczycie rodzimego show-biznesu i, jak przekonuje, wiedzie królewsko-rockandrollowe życie, można było oczekiwać czegoś bardziej transgresyjnego niż dykteryjki gości z programu i referowanie poczciwych mieszczańskich domówek. Liczyłem na więcej – na hardkor, nie homeopatię. Spodziewałem się dzikich imprez rodem z Wilka z Wall Street czy choćby Quo Vadis. Wiecie… oto Kuba, mistrz ceremonii, w fosforyzującej uprzęży zastyga na masywnym stole bilardowym od Vincenta Facqueta i rozrzuca garściami kokainę niczym LeBron talk przed meczem, a kłębiący się wokół niego tłum wyje w ekstazie klasyk italo disco. Przerzucałem stronę za stroną Nieautoryzowanej autobiografii w poszukiwaniu parówek z delfina, starożytnych koniaków pitych ostentacyjnie w plastikowych kubkach, płonących apartamentów, nocnych kąpieli w podgrzewanym oceanie, spektakularnych zgonów od przedawkowania, basów, rzygowin, brokatu. Dostałem ekscesy motoryzacyjne na trasie Warszawa–Katowice i katalog Don Juana o temperaturze 2317. odcinka Mody na sukces.

      A przecież literatura faktu o szczęściarzach, którym ziemski czas upływa na bachanaliach w przepychu godnym Saudów, jest potrzebna. Tacy jak ja, pogodzeni, niepiękni, mogą dzięki niej uzyskać potwierdzenie, że gdzieś tam istnieją i mają się dobrze hedoniści realni, niefabularyzowani, którzy uzyskali dostęp do najpierwszego świata i jeśli nie wznoszą klinik neonatologicznych, to przynajmniej w hollywoodzki sposób niweczą kasę, zdrowie i ciszę nocną.

      Może więc w zamian Kuba postawi siebie pod pręgierzem i dokona uczciwej spowiedzi?, zgadywałem w trakcie czytania, kiedy Jep Gambardella ciągle nie chciał się objawić, za to w gardle stawały mi już mądrości Macieja Stuhra, Stanisława Tyma, Jana Nowickiego i innych aktorów scen polskich. Może odmaluje socjologiczno-obyczajowy fresk od PRL-u przez buro-absurdalne ejtisy, po karnawał lat dziewięćdziesiątych, horrory nowego millenium i IV RP? Albo dowiemy się, że niczym jakiś Super-Wallraff wniknął w 1987 roku do socjety i teraz właśnie zrzuca maskę krezusa wesołka, by za pomocą takich metafor jak „pajęczyna”, „bagno”, „pynchoneska” opowiedzieć nam reporterską prawdę o przemyśle rozrywkowym? Nie.

      Po odsianiu z Nieautoryzowanej autobiografii złośliwości wymierzonych w etatowych wrogów Króla TVN-u – Piroga, Kozyry, Korwin-Piotrowskiej, DJ Adamusa, Tymona Tymańskiego