Moja osoba. Łukasz Najder. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Łukasz Najder
Издательство: PDW
Серия: dwutygodnik.com
Жанр произведения: Языкознание
Год издания: 0
isbn: 9788381910125
Скачать книгу
w filmach o Stasi.

      Pewnie już tego nie rozstrzygnę. Mogło być przecież jeszcze i tak, że Nowa Polska wcale nie wypuściła trailerów i promocyjnych dżingli. Po prostu wjechała w nasze życie z mocą Chóru Aleksandrowa (feat. Rammstein), a mnie udało się z kakofonicznej pieśni wychwycić ledwie parę brzmień i uznać je za swoje, zapamiętać jako soundtrack wczesnej młodości, akompaniament dojrzewania. No i co najważniejsze – słyszałem to, co słyszałem, nie dlatego, że Radio PRL definitywnie grzęzło w pogłosach i trzaskach rozszerzającego się niebytu, ale dzięki mamie, która z początkiem roku 1991 zmieniła pracę na o wiele lepiej płatną i mogła sprezentować mi komputer i magnetofon oraz odkupić dla nas wolny numer telefoniczny. Gdyby dalej była szeregową księgową bez najmniejszych widoków na awans – albo wraz z milionami transformacyjnych Polaków trafiła na bezrobocie – grałbym sobie w głowie zupełnie inną składankę Nostalgic 90s.

      Kapitalizm jest głośny. Całodobowy obrót pieniędzy, towarów i ludzi musi taki być. Nie ma w tym przypadku, że giełda na Wall Street, serce tego systemu, jego przepompownia główna, przypomina zlot charyzmatyków i wodzirejów, którym powiedziano, że za kwadrans rozpocznie się apokalipsa. Miliardy dolarów w nieustannym ruchu – i zależny od nich los jednostek i państw – przekładają się na gwar, język chciwości i ekstazy. Kapitalizm jest głośny, bo głośna jest ekspansja i głośne jest niszczenie dawnego, niekapitalistycznego ładu.

      Playlistę w Polsce wymieniono sprawnie. Podzwaniającego szlifierza noży zastąpiła syrena Family Frost, milczące polonezy i fiaty – bulgoczące od basów beemki, a ogołocone, nieme delikatesy zamieniły się w dostatnie supermarkety, w których zawsze gra ta przyjemna, dobrze znana muzyka, plusz dla uszu. Ryknęły kina domowe. Zawtórowały im kosiarki i dmuchawy. Reklamy głosowe wyszły na ulice, globalny pop wdarł się do restauracji i pubów. Ścisłe centra miast jął przeszywać pisk nieistniejącego sokoła, postrachu gołębi brukających zrewitalizowane perły architektury. W pojazdach komunikacji miejskiej objawili się wajdeloci i heroldzi skandujący przez komórkę własne dane wrażliwe, a prócz tego – opisy świata i rady prozdrowotne. Komputeryzacja wniosła do biur i mieszkań stukot klawiatur, piknięcia nokii, szum wentylatorków w pececie, kosmiczno-głębinowy odgłos Gadu-Gadu, zgrzyt drukarek, murmuranda serwerów i awangardową muzykę poszukującą rodem z Warszawskiej Jesieni – odbiór faksu. Cisza nocna, zwłaszcza w weekendy, stała się martwym prawem, reliktem czasów, kiedy na Ziemi panowali Sypiający i Przewrażliwieni. Niewinne pląsanie po sylwestrowej ulicy z zimnym ogniem w dłoni zostało wyparte przez godzinną kanonadę na powitanie Nowego Roku.

      Ale w późnym kapitalizmie nie ma niczego za darmo – każda przyjemność jest obarczona ekstrakosztem, każde udogodnienie prędzej czy później zmieni się w udrękę albo wygeneruje szkodę. Wprawdzie auta wożą nam dzieci, sprawunki w biodegradowalnych torbach, walizki i kosze piknikowe, ale zarazem trują powietrze, odbierają przestrzeń (za sprawą parkingów improwizowanych i stałych dokonał się właściwie V rozbiór Polski), korkują drogi i przyczyniają się do masakry przechodniów. Na tym nie koniec. Nasze suvy, smarty i poniemieckie składaki wpływają też nieodwracalnie na krajobraz. By neutralizować huk samochodowego roju, na wylotówkach i poboczach autostrad postawiono ekrany akustyczne, ciągnący się niekiedy kilometrami Obustronny Wielki Mur Polski, a jazda między nimi przypomina straceńczy lot Luke’a Skywalkera kanionami Gwiazdy Śmierci ku jej śmiertelnemu sercu.

      Bo zanieczyszczenie to nie tylko smog, chemikalia i ścieki po cichu spławiane rzeką, plastik w oceanie, smród zawiewający z pobliskiej fermy bądź spalarni, przesączający się do wód gruntowych szlam ze składowiska toksycznych odpadów czy odpadki z remontu podrzucone w lasku – to także hałas. Żyjemy w cywilizacji zgiełku, a żyjąc tak – narażamy zdrowie. Wbrew pozorom dźwiękowe skażenie otoczenia – zwłaszcza ciągłe i przekraczające normę – to nie ulotna dolegliwość, której można zaradzić, zamykając okna bądź „nie-myśląc-o-tym”. Inwazyjny, szkodliwy hałas nie stanie się w cudowny sposób szumem w tle. Ostatecznie może doprowadzić nawet do chorób układu krwionośnego lub depresji. Bo temu, kto go doświadcza, będzie podnosił ciśnienie, zaburzał sen, fundował mordercze, obsesyjne myśli pod adresem imprezujących sąsiadów, ujadającego psa, robotników z młotami pneumatycznymi, buczącego miarowo i nieprzerwanie klimatyzatora na dachu niedalekiej Biedronki, szemrzącej trasy S13. Te myśli zaś – wizje powszechnej zagłady i spersonalizowanych cierpień – przysporzą mu jeszcze większego stresu i tak w kółko.

      Możemy, rzecz jasna, demonstracyjnie boczyć się na rzeczywistość, obwiniając reklamę i globalizację o to, że wciskają nam większy telewizor, pojemniejszy samochód, najmodniejszego beagle’a oraz odśnieżarkę, ale to nasz apetyt na nowe i fajne jest bezdenną, ssącą otchłanią. I to my uznaliśmy wygodę za nadrzędne człowiecze prawo. W rezultacie cały dzień spędzamy w mniejszym lub większym gwarze, wrzawie, zgrzytach – w strefie zero hałasu. Nie może być inaczej, skoro świat bez przerwy rozmawia przez telefon, krzyczy, coś drukuje, odpala silnik, dokonuje remontu, przemieszcza się, słucha Zetki. Jeśli nie mieszkasz w głuszy bądź wymarłym siole za Suwałkami, wiesz, że cisza to dzisiaj wyjątek, krótka przerwa w zgiełku. I coraz częściej luksus, na który stać niewielu.

      Kapitalizm jest głośny i napawa się własnym rozmachem, wytwarzaną wrzawą i mocą, ale jego główni beneficjenci – miliarderzy, gwiazdy, CEO – na swoje domy, te szczególne miejsca, w których dorastają ich dzieci, wybierają raczej funkcjonalne zakątki z bezpośrednim dostępem do ciszy i nasyconego żywicą powietrza niż akustyczną kamienicę w śródmieściu lub gęstą zabudowę deweloperską. A jeśli z powodów zawodowo-koteryjnych nie mogą opuścić miasta, to będzie to penthouse, luksusowa, szczelna kapsuła nad harmidrem i wyziewami ulic, lub willa w kwartale innych willi, ostoja konserwatywnego podejścia do hałasu.

      Lecz krezusi nie są w tym sami. Bo kiedy reprezentanci klasy średniej – i do tejże grupy aspirujący – osiągną sukces albo chociaż zdolność kredytową, od razu rozglądają się za lokum w arkadyjskiej scenografii. Ich pragnienie jest niekiedy tak desperackie i silne, że zadowalają się choćby kopyrajterską iluzją – jedną z tych Zacisze Residence, Ustronie Kijanka Gold, Rezerwat Szmaragdowy FreeDOM – dzięki której nabierają przeświadczenia, że oto wyrwali się z piekła wiertarek, sąsiedzkich awantur, jazgotu dzieciarni, porannych walk klaksonów oraz nocnych recitali muzyki rap i metal. Dilerzy statusu, dla niepoznaki zwani specjalistami do spraw sprzedaży mieszkań, tylko czekają, by opchnąć klientom fantomowy prestiż i lokalizację w sercu mikropuszczy – na dodatek świetnie skomunikowanej z centrum i bogatej w figloraje oraz przestrzenie do coworkingu. Oczywiście okolica jest cicha i spokojna, bo powyżej siedmiu tysięcy za metr innych już nie ma. Jeśli z anonsów i ofert mieszkaniowych Warszawy, Gdańska, Wrocławia czy Łodzi ułożyć mapę miejsca, które gwarantuje owe syjamskie zalety, będzie to mapa całego miasta. Zarazem jednak, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom kapryśnej, wymagającej klienteli – wymagającej i kapryśnej, bo płaci własną krwią hipoteczną – należy taki adres zaprezentować jako punkt, w którym dopełniają się dwa odmienne żywioły: chill i energia, dystans i bliskość, mizantropia i wspólnota.

      „Silence House mieści się przy ulicy Krawieckiej – zaklina jeden z deweloperów. – W najcichszej lokalizacji Starego Miasta: kilka kroków od Rynku, tętniącego życiem serca Wrocławia. W pobliżu setek restauracji, klubów i butików, a mimo to ukryty przed miejskim zgiełkiem, odizolowany od samochodowego ruchu, obok spacerowych ulic Świdnickiej i Oławskiej. To prawdziwie prestiżowa, pięciogwiazdkowa lokalizacja, oferująca najciekawsze miejsca kultury i rozrywki dostępne na wyciągnięcie ręki. To ostatnie tak wyjątkowe miejsce we Wrocławiu”.

      Nieliczni z nas, wystarczająco majętni i zabezpieczeni w tym życiu, by zdecydować się na zupełnie nowe, mogą wybrać geograficzno-społeczny radykalizm i osiedlić się w beskidzkich ostępach, za Sejnami czy na sztucznej wyspie na Pacyfiku i tam, w ścisłym gronie najbliższej rodziny i cyfrowych odbić reszty ludzkości, zaznawać bez limitu ciszy w wersji premium. Tylko ty, kosmos i myśli, które przestały być partią