Prawda przychodzi nieproszona. Magdalena Majcher. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Magdalena Majcher
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Osiedle Pogodne
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8103-627-6
Скачать книгу
siedzi za granicą już przecież tyle lat.

      Magdalena przełknęła głośno ślinę.

      – Najwyraźniej mu tam dobrze. – Wzruszyła ramionami.

      – Ale żeby tak całkiem zapomnieć o dotychczasowym życiu, o rodzinie, dziecku… – powątpiewała Dorota. – Czy ty w ogóle wiesz, gdzie on dokładnie jest?

      – Nie – przyznała Magdalena. – Wiem tylko, że wyjechał do Niemiec.

      – Straszne – westchnęła Dorota. – Zostawił cię w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałaś, po śmierci mamy… Ech, mężczyźni są jednak beznadziejni!

      Michał i Cezary nieśmiało zaprotestowali, a Magdalena skupiła się na tym, aby uspokoić bijące jak oszalałe serce.

      Rozdział 5

      Michał położył swoją dłoń na dłoni Magdaleny, a ona z miejsca poczuła wdzięczność za ten drobny gest. Wcale nie musiał z nią być tego dnia, jednak wziął wolne, aby dodać jej otuchy swoją obecnością. To dla niej bardzo dużo znaczyło. Próbowała zachować spokój, ale wewnątrz aż kipiała z emocji. Przypatrywała się twarzom innych oczekujących na wizytę i ze zdumieniem odkryła, że nikt nie ma szaleństwa wypisanego na twarzy. Wszyscy wyglądali normalnie. Zatrzymała wzrok na zadbanej kobiecie, która siedziała po jej lewej stronie i zawzięcie stukała długimi paznokciami w ekran swojego smartfona. Z naprzeciwka zerkał na nią elegancki mężczyzna. Młoda, piękna dziewczyna wbiła wzrok w krajobraz za oknem. Ich zwyczajność w jakiś dziwny sposób uspokajała Magdalenę. Nie czuła się, jakby trafiła do innego świata.

      – Chcesz, żebym wszedł z tobą? – wyszeptał Michał prosto do jej ucha.

      Szybko zaprzeczyła ruchem głowy.

      – Poczekaj tutaj na mnie, proszę.

      Nawet jeśli poczuł się urażony, nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się tylko pokrzepiająco, kiedy Magdalena została wezwana do gabinetu, i uniósł wyciągnięty w górę kciuk.

      Stanęła w progu. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dopiero kiedy uznała, że nie znajduje się tam nic, co mogłoby jej zagrażać, weszła do środka. Gabinet, tak jak poczekalnia, wyglądał do bólu normalnie. Siedzący za biurkiem lekarz również wydawał jej się zwyczajny. Ta wizyta nie miała w sobie nic strasznego. W jednej chwili pożałowała, że tak długo z nią zwlekała.

      – Dzień dobry – powiedziała, wpatrując się z napięciem w doktora.

      – Dzień dobry. – Zaskoczył ją głos lekarza. Łagodny, głęboki. Nie pasował do jego potężnej postury. – Proszę usiąść, zaraz porozmawiamy. Pani jest u mnie pierwszy raz, zgadza się?

      – Tak – przyznała Magdalena, zajmując miejsce wskazane przed doktora Wójcika.

      – Czy wcześniej leczyła się pani psychiatrycznie?

      – Nie – zaprzeczyła natychmiast. – To znaczy kiedyś, jako mała dziewczynka…

      – Tak? – zachęcił ją lekarz.

      Magdalena zwilżyła usta językiem i zacisnęła mocno dłonie na podłokietnikach. Swoją drogą, spodziewała się niewygodnego krzesła, a nie komfortowego fotela.

      – Byłam konsultowana psychiatrycznie, ale to nic takiego. Po prostu… była taka konieczność – urwała gwałtownie.

      – Proszę rozwinąć, to może być ważne.

      – Nie sądzę – wymamrotała Magdalena. – Ja… ja byłam świadkiem śmierci mojej mamy, ale tego nie pamiętam.

      – W jakim wieku pani była? – Doktor poruszył się niespokojnie.

      – Miałam pięć lat. To naprawdę nieistotne. Mój problem leży gdzie indziej.

      – Proszę wybaczyć, ale pytam o to dlatego, że traumy przeżyte w dzieciństwie często są źródłem objawów zaburzeń psychicznych już w dorosłym życiu.

      Magdalena skinęła głową na znak, że rozumie. Sama do tego doszła, dawno temu, bez pomocy lekarza. Po prostu nie była gotowa, żeby rozmawiać na ten temat. Jej wizycie w gabinecie przyświecał konkretny cel – chciała dostać lek, który pozwoli jej zapanować nad atakami paniki.

      – Tak, tak, rozumiem. Cóż. Moja mama zmarła w wyniku… – Odchrząknęła. – Moja mama zginęła w wypadku. Byłam tam, ale niczego nie pamiętam. Przypuszczam, że w taki sposób poradziłam sobie, lepiej lub gorzej, z tą traumą. I proszę mi uwierzyć, cieszę się, że nie pamiętam, dlatego… – Wciągnęła głośno powietrze do płuc. – Nie jestem gotowa o tym rozmawiać, w porządku?

      – Oczywiście. – Doktor Wójcik wyglądał na niepocieszonego, a Magdalena odniosła dziwne wrażenie, że oto stała się obiektem badań naukowych lekarza. – W takim razie co panią do mnie sprowadza?

      – Lęk – wyrzuciła z siebie szybko pacjentka. – Paniczny, nie do opanowania lęk, który dopada mnie w najmniej spodziewanych momentach.

      – W jakich sytuacjach czuje pani ten lęk?

      Zapadła cisza. Magdalena nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć na to pytanie. Prościej byłoby powiedzieć, kiedy się nie boi.

      – Mam wrażenie, że kiedy się to wszystko zaczęło, ten lęk był racjonalny. Rozumie pan, strach przed maturą, przed egzaminem, przed podjęciem pierwszej pracy… – Wyliczyła na palcach.

      – A teraz?

      – Dopada mnie w trakcie wykonywania codziennych czynności. W zasadzie nie istnieje żadne źródło tego lęku, a mimo to on nieustannie mi towarzyszy. Mam dobrą pracę, jestem szczęśliwą mężatką, mieszkamy w fajnym miejscu. Widzi pan, doktorze, nie mam żadnych powodów, żeby się bać. Jestem zdrowa, regularnie się badam i nic mi nie dolega. A mimo to… mimo to bardzo się boję. Kiedy zaczyna się atak, jestem pewna, że umrę. Za każdym razem jest tak samo. – Magdalena schowała twarz w dłoniach. I tak długo była twarda.

      Lekarz rzucił jej pełne zrozumienia spojrzenie. Bez słowa podsunął jej pudełko chusteczek higienicznych. Nie pocieszał, nie przekonywał, że będzie dobrze, po prostu pozwolił jej się wypłakać.

      – Dziękuję i przepraszam – powiedziała Magdalena po kilku minutach.

      – Proszę nie przepraszać za swoje emocje, są zrozumiałe. Jakie objawy towarzyszą pani atakom? – Doktor przeszedł do rzeczy.

      – Zawroty głowy, ból w klatce piersiowej, palpitacje serca, uczucie braku tchu – wymieniała, podczas gdy lekarz notował w jej karcie pacjenta.

      Podobało jej się to, że pisze piórem.

      – Ile trwają te ataki?

      – Nie dłużej niż dwadzieścia minut – odparła Magdalena, na co on skinął głową. Najwyraźniej spodziewał się takiej odpowiedzi.

      – Zapytam jeszcze, jak często występują.

      – Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Różnie.

      – Ale ostatnio się nasiliły? – domyślił się lekarz.

      – Tak. Niedawno po raz pierwszy miałam atak na oczach moich współpracowników. Cała ta sytuacja była… – zawahała się Magdalena. – No cóż, była dla mnie mocno żenująca. Potem bałam się iść do pracy, ale na szczęście nikt nie dociekał, tylko prezes wezwał mnie na rozmowę i zapytał, czy wszystko w porządku. Przypuszczam, że firma huczy od plotek na mój temat.

      Urwała gwałtownie, bo