Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Agnieszka Pietrzak
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Izabela Kruźlak
Zdjęcia na okładce: shutterstock/Aris Suwanmalee;
Stocksy/Javier Diez;
Weronika Smieszek (zdjęcie Autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2020
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-627-6
Konwersja: eLitera s.c.
Rozdział 1
Magdalena rozejrzała się wokół nerwowo. Zatrzymała wzrok na twarzy siedzącej w następnym rzędzie młodej matki, która próbowała uspokoić płaczące niemowlę. Mąż tamtej sykał z niezadowoleniem i co chwila upominał żonę, żeby w końcu, na litość boską, uciszyła dziecko. Połowica patrzyła na niego ze zrezygnowaniem i tylko wzruszała ramionami.
Pozostali pasażerowie wydawali się opanowani. Magdalena zazdrościła im tej samokontroli. Ją nawet najprostsze codzienne czynności, jak droga do pracy czy zakupy w osiedlowym sklepie, wprawiały w przerażenie, a co dopiero mówić o locie samolotem. Wiele mogło się przecież wydarzyć. Michał podchodził do sprawy racjonalnie. Tłumaczył żonie, że tak naprawdę więcej osób ginie w wypadkach samochodowych niż w katastrofach lotniczych, ale o tych drugich jest po prostu głośniej w mediach. Jego wywody nie przyniosły jednak oczekiwanego rezultatu. Strach był głęboko zakorzeniony w podświadomości Magdaleny. Żadnego innego uczucia nie znała tak dobrze jak lęku. Towarzyszył jej niezmiennie od lat. Byli niczym starzy dobrzy znajomi. Przyzwyczaiła się do jego obecności i przypuszczała, że dziwnie by się czuła, gdyby pewnego dnia po przebudzeniu odkryła, że zniknął.
Czego się bała? Łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie, co nie wzbudza w niej lęku. Ot, paradoks. Obawiała się utraty kontroli nad własnym życiem, chociaż nawet nie potrafiła jej sprawować. Bała się, że postrada zmysły, co w gruncie rzeczy już chyba dawno nastąpiło. Wolała się więc nad tym nie zastanawiać, tylko skupić na tu i teraz, na tym, aby przetrwać. Aby kolejny atak po prostu minął i mogła znów, choć przez chwilę, mieć święty spokój. Magdalena przeszła tak wiele, że zdążyła się już przekonać, iż w życiu nie ma nic ważniejszego niż właśnie święty spokój.
Pragnęła żyć jak inni. To dlatego zgodziła się na ten wyjazd i wiele innych rzeczy, które w gruncie rzeczy chciała robić, ale się ich bała.
Zacisnęła mocno powieki, kiedy na własnej skórze poczuła prędkość, z jaką samolot rozpędzał się na pasie startowym. To tylko dwie i pół godziny. Wytrzymasz – przekonywała samą siebie w myślach. Wiedziała, że ma przed sobą wspaniały weekend z mężem. Nie chciała rozczarować ani siebie, ani jego. Michał miał do niej tyle cierpliwości. Sama się dziwiła, jak to możliwe, że taki mężczyzna jak on – przystojny, inteligentny, wykształcony i, co chyba najważniejsze, dobry – wytrzymuje z taką wariatką jak ona.
Poczuła na dłoni jego dotyk. Najpierw delikatny, po chwili bardziej zdecydowany. Skupiła się na tych ciasno splecionych ze sobą palcach, aby odgonić kolejny atak. Stosowała się do rad poprzedniego lekarza rodzinnego, który wprawdzie odmówił jej przepisania xanaxu – co zresztą stanowiło powód zmiany przychodni – ale wcześniej zalecił jej ćwiczenia oddechowe. Nie zawsze, ale czasem pomagało. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc na kilka sekund. Następnie zaczęła je wypuszczać, koncentrując się na oddychaniu.
– Już jesteśmy w powietrzu – dotarł do niej kojący, głęboki głos Michała.
– Uhm.
Magdalena powoli otworzyła oczy. Czuła dumę na myśl o tym, że tym razem udało jej się powstrzymać atak. Wielkie małe zwycięstwo. Odszukała wzrokiem spojrzenie męża, aby mocno zakotwiczyć w rzeczywistości, a nawet zmusiła się do tego, aby nieśmiało się uśmiechnąć.
– Latanie byłoby o wiele przyjemniejsze bez konieczności startowania i lądowania – powiedziała, czując, że powinna jakoś usprawiedliwić ten strach, który znów wziął nad nią górę. Było jej głupio, bo wiedziała, że Michał jest ostatnią osobą, przed którą musi się tłumaczyć.
On rozumiał. Nie wiedział wszystkiego, bo nawet jego Magdalena nie dopuściła do tych najgłębiej skrywanych tajemnic, ale i tak rozumiał.
– Spokojnie, nie ty jedna boisz się latać – powiedział łagodnym tonem.
Atmosfera na pokładzie uległa zmianie. Zgasła kontrolka nakazująca zapięcie pasów bezpieczeństwa, a załoga zaczęła proponować przekąski i napoje. Michał odpiął pas i wstał, aby sięgnąć po bagaż podręczny, ale Magdalena ani drgnęła. Rozumieli się bez słów. Wyciągnął z plecaka książkę i podał ją żonie. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i otworzyła powieść na sto siedemdziesiątej czwartej stronie. Nigdy nie używała zakładek. Pamiętała, gdzie skończyła. Babcia zawsze chwaliła ją, że pamięć ma świetną, chociaż ona sama nie mogła się z tym zgodzić. Wiele można powiedzieć o człowieku, który nie może sobie przypomnieć najważniejszych w jego życiu, definiujących go wydarzeń, ale na pewno nie to, że ma świetną pamięć.
Eva García Sáenz de Urturi była jej najnowszym odkryciem. Przeczytała już w oryginale całego Zafóna, Mendozę, Cabrégo, Péreza-Revertego, a ostatnio sięgnęła po książki tej baskijskiej pisarki i przepadła. Wprawdzie słyszała, że otwierający trylogię tom El silencio de la ciudad blanca został przetłumaczony na polski i lada chwila będzie wydany, ale Magdalena nie chciała czekać. Pochłaniała już trzecią część, Los señores del tiempo, i czuła smutek na myśl, że wkrótce będzie musiała pożegnać się z charakternym Krakenem i spółką. Zresztą czytała w oryginale nie tylko dlatego, że nie zamierzała czekać na polskie wydanie. Zafóna przecież dawno przetłumaczono, a w jej domowej biblioteczce były tylko wersje hispanojęzyczne. Łączyła przyjemne z pożytecznym – zmuszała swój mózg, aby myślał po hiszpańsku, by w pracy być jeszcze lepszą. Najlepszą. Jej stan psychiczny był tajemnicą poliszynela, doskonale więc zdawała sobie sprawę z tego, że musi dawać z siebie wszystko, aby nie patrzono na nią przez pryzmat jej problemów. Poza tym po prostu uwielbiała mówić, myśleć i czytać po hiszpańsku. Ta fascynacja trwała nieprzerwanie od lat.
Doskonale pamiętała ten moment, kiedy po raz pierwszy zetknęła się z tym językiem. Babcia słuchała właśnie starych nagrań Julia Iglesiasa. I choć Magdalena od wczesnego dzieciństwa była fanką zdecydowanie mocniejszych brzmień, zamarła, kiedy wyśpiewane po hiszpańsku słowa trafiły prosto do najczulszych miejsc jej duszy. Nie rozumiała, o czym jest piosenka, ale postanowiła perfekcyjnie nauczyć się tego języka. Języka, przy którym nauczany w szkole angielski wydawał się taki nieprzyjazny, zwodniczy. Nigdy nie potrafiła zapamiętać wymowy poszczególnych wyrazów. Angielski nie rządził się żadnymi prawami, a Magdalena nade wszystko potrzebowała stałości. Znalazła ją w hiszpańskim. W zasadzie wystarczyło się nauczyć wymowy podwójnego l, przedniojęzykowo-zębowych z i c oraz charakterystycznych j i v, aby już poprawnie artykułować większość wyrazów. Oczywiście z czasem przekonała się, że istnieją pewne wyjątki, a w różnych