– A jak się czuje w związku z pani problemami zdrowotnymi?
Magdalena upiła łyk wody, bo zaschło jej w gardle.
– Wspiera mnie, tak jak mówiłam, ale myślę, że jest nimi zmęczony. Wielokrotnie próbował mnie przekonywać, że powinnam coś z tym zrobić, bo przecież tak nie można żyć. W sumie miał rację, ale nie jest łatwo prosić o pomoc, zwłaszcza takiej osobie jak ja, która…
– Która? – Alicja zapytała tak cicho, że Magdalena nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
– Która nienawidzi tracić kontroli nad swoim życiem.
– A czy kiedyś już wcześniej pani ją utraciła?
Magdalena odwróciła wzrok. Zaczynało się robić mniej przyjemnie.
– Nie, chyba nie. Wszystkie kobiety w mojej rodzinie takie były. Chyba, nie wiem… W każdym razie moja babcia na pewno. Myślę, że mam dużo jej cech. Ona też zawsze miała kontrolę nad wszystkim, trzymała dziadka pod pantoflem. – Jej źrenice rozszerzyły się, kiedy dotarło do niej, co właśnie powiedziała. – To znaczy ja nie uważam, że trzymam mojego męża pod pantoflem, tylko…
– Spokojnie. – Alicja wyciągnęła w jej stronę dłoń w łagodzącym geście. – Ja nie oceniam. Nie jestem tu po to, aby decydować, czy słusznie pani postępuje. Jeśli zdecyduje się pani na terapię u mnie, będę chciała pomóc pani wzbogacić repertuar mechanizmów obronnych, ale nigdy nie będę pani oceniać. Proszę kontynuować.
Magdalena była wdzięczna terapeutce, że jej przerwała. Zyskała trochę czasu, aby poukładać sobie w głowie to, co chce powiedzieć.
– Babcia jest perfekcjonistką, lubi, kiedy wszystko układa się po jej myśli. Ja tego nie pamiętam, bo kiedy przyszłam na świat, dziadek już nie pił, ale wiem, że kiedyś miał ogromny problem z alkoholem – wyznała, starannie ważąc słowa. – To był kryzysowy moment dla całej rodziny. Moja babcia jest… hm. Sama nie wiem, jak to powiedzieć. Życie z nią nie należy do lekkich, ale to bardzo dobra kobieta. Tylko z zewnątrz wydaje się taka zimna. Przypuszczam, że dziadek po prostu uciekał w alkohol przed wszystkim tym, co czekało na niego w domu. Jak tak teraz słucham sama siebie, to zdaję sobie sprawę, jak to wszystko brzmi, ale oni naprawdę są zgranym małżeństwem. Tylko że… no, dziadek w pewnym momencie musiał się podporządkować.
– Przestał pić? – domyśliła się terapeutka.
– Tak, ale zanim to się stało, babcia wyrzuciła go z domu. Nie znam szczegółów, bo tak jak powiedziałam, mnie wtedy jeszcze nie było na świecie, wiem tyle, ile opowiadały mi babcia i jej siostra, która już zresztą nie żyje – zastrzegła Magdalena. – Babcia podobno powiedziała dziadkowi, że nie będzie trzymać pod dachem alkoholika, i kazała mu wrócić, kiedy zmądrzeje. I proszę sobie wyobrazić, że rzeczywiście spotulniał i z tego, co wiem, już nigdy nawet nie spojrzał na alkohol. Pamiętam z dzieciństwa różne imprezy, urodziny, imieniny, komunie, wesela. Wszyscy pili, a on nie skusił się choćby na symbolicznego kielicha.
– Widzę, że dziadkowie są pani bardzo bliscy.
– Zajmują szczególne miejsce w moim życiu – powiedziała wymijająco Magdalena. Zerknęła dyskretnie na zawieszony na ścianie zegar. Zostało tylko dziesięć minut. Czas minął jej zadziwiająco szybko, mogłaby wręcz powiedzieć, że przyjemnie, gdyby nie to, że musiała tak zręcznie lawirować. – W każdym razie – podjęła przerwany wątek – dziadek przestał pić, dzięki czemu w ich małżeństwie wszystko się poukładało i mogę powiedzieć, że tworzą udaną parę. W pewnym sensie są dla mnie wzorem do naśladowania. Sądzę, że w jakiś sposób przeniosłam te wzorce do mojego małżeństwa, chociaż mam nadzieję, że nie jestem taka ostra jak babcia – zachichotała nieszczerze. – Zresztą ja z mężem nigdy nie miałam takich problemów jak ona z dziadkiem. Nie wiem, jak bym się zachowała.
– A jak przyjęli w rodzinie pani męża?
Magdalena w nerwowym geście potarła dłonią skórę na karku. Zaczynały się schody.
– Dziadkowie mieszkają czterysta pięćdziesiąt kilometrów od Bielska, rzadko się widujemy, niestety. Ale oczywiście poznali mojego męża i polubili go.
Kiedy mówiła, nie patrzyła w oczy terapeutki. W ogóle unikała zaglądania ludziom prosto w oczy. Nie na darmo mówi się, że są zwierciadłem duszy.
– Czy dobrze rozumiem, że to dziadkowie panią wychowali?
Magdalena wstrzymała oddech. W myślach odliczała sekundy. Poczuła się zagrożona. Po niedawnym rozluźnieniu nie został ślad. Najchętniej wyszłaby z gabinetu i nigdy do niego nie wróciła.
– Zgadza się. Moja mama nie żyje, a ojciec wyjechał za granicę i nie mam z nim żadnego kontaktu – wyrzuciła z siebie szybko, aby mieć to już za sobą.
– Rozumiem – wtrąciła terapeutka, a Magdalena miała ochotę wygarnąć jej, że tak naprawdę niczego nie rozumie. – Na dzisiaj będziemy kończyć, ale może następnym razem zechce mi pani o tym opowiedzieć.
– Tak, następnym razem. – Magdalena głośno wypuściła powietrze.
Zapłaciła i bez pożegnania wybiegła z gabinetu.
Michał czekał na nią w domu z obiadem. Mieli niepisaną zasadę, że nie zaczynają posiłku, dopóki to drugie nie wróci. Przy obiedzie omawiali wydarzenia z całego dnia, opowiadali sobie, co w pracy i u wspólnych znajomych. Magdalena ceniła tę ich tradycję. Cieszyła się, że jest w zdrowym związku, w którym oboje prowadzą swoje życia. Ufali sobie nawzajem, nie dzwonili w ciągu dnia co chwilę, aby sprawdzić, co robi drugie. Według Magdaleny to właśnie był sekret ich udanego małżeństwa. Każde z nich miało własne sprawy, nie dzielili ze sobą absolutnie każdej godziny, dzięki czemu kiedy wracali do domu, znajdowali ochotę i tematy do rozmów.
Magdalena umyła ręce, usiadła przy stole i w ciszy obserwowała męża, kiedy podgrzewał obiad. Była ciekawa, co tym razem przygotował. Sama lubiła gotować i uważała, że całkiem nieźle jej to wychodzi, ale to Michał był prawdziwym mistrzem. Śmiała się czasem z niego, sugerując, że minął się z powołaniem i powinien był zostać kucharzem. Wtedy on odpowiadał jej, że przecież nic straconego i na emeryturze może otworzyć własną restaurację. Znając Michała, dotrzyma słowa. Zawsze dopinał swego. Przez te wszystkie lata ani razu jej nie zawiódł. Jeśli się czegoś podejmował, to zawsze na poważnie. Nie zaczynał, jeżeli wiedział, że jego plan nie ma szans na powodzenie.
Przypatrywała mu się z najwyższą przyjemnością. Nie miała przyjaciółek, te z dzieciństwa zostały w Wąsewie, o ile w ogóle jakieś miała. Ani na studiach, ani w pracy nie nawiązała trwałych relacji. Nie plotkowała więc z koleżankami o mężach, ale z podsłuchanych w firmowym pokoju socjalnym rozmów wywnioskowała, że spora część jej rówieśnic jest znudzona swoimi małżeństwami. Ona nigdy nawet o tym nie pomyślała. Między nią i Michałem wciąż była ta mistyczna wręcz magia. Nadal czuła dreszcze, kiedy jej dotykał, mogła go słuchać i wpatrywać się w niego godzinami. Nie towarzyszyło jej znużenie. Nie miała poczucia, że czyta w kółko tę samą książkę. Każdego dnia dopisywali przecież nowe rozdziały.
Zatrzymała