Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Klaudiusz Szymańczak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308071229
Скачать книгу
dobry! – przerwał drzemkę strażnikowi, którego nienaturalnie wygięta dłoń z trudem powstrzymywała twarz przed uderzeniem o blat biurka.

      – Ach, to znowu wy… – Mężczyzna przetarł oczy i z trudem podniósł się z obrotowego fotela. – Chcecie coś jeszcze sprawdzić w tym mieszkaniu? Żona pana prokuratora już przecież wróciła, więc…

      – Nie chodzi o mieszkanie, chodzi o pańskiego syna. – Slade przeszedł od razu do rzeczy.

      – Mojego syna? – Strażnik wyraźnie się ożywił. – A co on ma z tym wspólnego?

      – Pański syn nazywa się… Peter Brown. – Slade zerknął do zapisków w małym notesie, który trzymał w dłoni razem z opakowaniem gum. Wsunął jedną do ust, czekając na odpowiedź zdumionego strażnika.

      – Owszem, ale nadal nie rozumiem, co…

      – Syn pracował do niedawna w ICE[1], był agentem. Zgadza się?

      – Owszem, ale dostał lepszą posadę w prywatnej firmie informatycznej. Pieniądze bez porównania lepsze. Sam pan wie, ile zarabia pracownik federalny. – Mężczyzna na chwilę odzyskał rezon.

      – Wiem, wiem, ale… Syn za pięć lat mógł przejść na emeryturę.

      – Po dwudziestu latach służby? Daj pan spokój, przecież grosze by dostawał. Znalazł lepszą robotę, to ją zmienił, ale właściwie dlaczego pan mnie o niego pyta?

      – Chciałbym tylko ustalić, czy rozmawiał pan z prokuratorem Williamsem o jego pracy.

      – Pani kolega ma jakieś osobliwe metody śledcze. – Strażnik spojrzał na agentkę Lee. – Najpierw wypytuje mnie o syna, a potem o rozmowy z nieżyjącym prokuratorem. A co ma jedno do drugiego?

      – Mam nadzieję, że nic – odparł Slade z uśmiechem i podał mężczyźnie dłoń na pożegnanie. – A jak się nazywa firma, w której syn obecnie pracuje?

      Strażnik wyjął z portfela wizytówkę syna i bez słowa wręczył agentom. Opuścili budynek dużo szybciej, niż do niego weszli. Karen ledwo nadążała za Slade’em, w końcu złapała go za ramię i siłą zatrzymała w miejscu.

      – Ty, co to miało być? Przesłuchanie świadka czy co? Mieliśmy z nim pogadać, a ty zadajesz mu kilka głupich pytań i wychodzisz.

      – Serio były głupie? – Slade spojrzał partnerce w oczy.

      – No, najmądrzejsza ta akcja nie była. O co chodzi z tym jego synem? Serio odszedł z ICE kilka lat przed emeryturą?

      – Tak. Sprawdziłem to, bo mi nie dawało spokoju. Davis wspominał, że Williams chciał wziąć za dupę gości podszywających się pod agentów ICE, a ten cieć z kolei mówił, że ucinał sobie wieczorami pogawędki z panem prokuratorem. Trochę mi to śmierdzi. Może Williams się zapomniał i coś wychlapał byłemu policjantowi, a on dał cynk synkowi, którego kumple opierdalają tych biednych Meksykanów z ostatnich oszczędności i nadziei na lepsze życie w Stanach. Sprawdź firmę, w której pracuje jego syn. – Slade przekazał koleżance wizytówkę, którą dostał od strażnika.

      – Powiem ci dwie rzeczy, John. – Karen popatrzyła na partnera uważnie, chowając kartonik do kieszeni. – Jesteś beznadziejny we współpracy z ludźmi i albo to zmienisz, albo poproszę Davisa o przydzielenie mnie do innej sprawy. Nie podoba mi się, że dowiaduję się o tym, co się wydarzy w śledztwie, w chwili gdy się to dzieje. Wolałabym wiedzieć wcześniej. To pierwsza rzecz. Druga jest taka, że hipotezy śledcze wyrzucasz z siebie niczym karabin maszynowy pociski i powinnam to raczej hamować niż nakręcać, bo nie jest to dla ciebie zdrowe, ale muszę przyznać, że dajesz radę, chłopie. Słyszałeś kiedyś pojęcie lone wolf?

      – Coś mi się obiło o uszy w kwestii terrorystów.

      – Wilki, zwierzęta zazwyczaj stadne, czasem zostają przepędzone ze stada i są zmuszone szukać innej watahy. Dotyczy to zarówno samic, jak i samców. O zwierzętach nie będę się za długo rozwodziła, ale takie wilki mają często problem z upolowaniem ofiary i w związku z tym mogą być bardziej agresywne niż te żyjące w watahach. Jeśli chodzi o ludzi, to faktycznie, tym mianem określa się między innymi terrorystów działających w pojedynkę, niebędących członkami większej grupy. Podczas walki samotny wilk z trudem poddaje się pod komendę dowódcy i ma silną potrzebę zaznaczenia niezależności. Według mnie twoje zdjęcie mogłoby być w Wikipedii obok hasła „samotny wilk”.

      – To był komplement czy obelga? Pogubiłem się po słowie wataha.

      – Fachowa opinia. Nigdy cię nie zastanawiało, dlaczego Davis toleruje to, że właściwie pracujesz sam?

      – Jak to sam, a ty?

      – No właśnie. Dochodzę do wniosku, że przydzielono mnie do tej sprawy tylko po to, żeby ktoś miał na ciebie oko, ale chociaż cię lubię, to nie jestem ani twoją siostrą, ani narzeczoną, John – zakończyła, opierając dłonie na biodrach.

      – To co dalej robimy? – odparł po chwili zastanowienia.

      – Ja pogadam jeszcze z żoną prokuratora, a ty?

      – Ten strażnik miał chyba nocną zmianę. Na jego biurku stały trzy kubki po kawie i miał trochę pogniecioną koszulę. – Spojrzał na zegarek. – Pewnie o dziesiątej kończy. Spróbuję za nim pojeździć i zobaczę, co zrobi po tej rozmowie.

      – To weź samochód. Stąd do naszego biura jest niedaleko. Wrócę metrem. Do tego, że samochód jest jeden, a nas dwoje, też się przyzwyczajaj, partnerze. – Poklepała go mocno po ramieniu i ruszyła w stronę stacji metra pod apartamentowcem.

      Umówienie się z żoną zmarłego prokuratora okazało się dużo łatwiejsze, niż można się było spodziewać. Podczas rozmowy telefonicznej kobieta oświadczyła agentce Lee, że całe dnie spędza ostatnio w domu, z wyjątkiem krótkich chwil, kiedy odwozi córkę do szkoły, i po południu może spotkać się w zasadzie o dowolnej porze, pod warunkiem że na Manhattanie.

      Niewielką kawiarnię Birch Coffee przy Spruce Street na Dolnym Manhattanie wypełniał monotonny gwar rozmów, przerywany od czasu do czasu salwami śmiechu dziewcząt, siedzących na końcu jednego z dwóch długich drewnianych stołów. Z ukrytych głośników sączył się niezbyt wyrafinowany jazz. Karen zajęła jedyny wolny stolik, przy wejściu, stawiając na jego blacie wielką torbę, po czym podeszła do baru i zamówiła cappuccino. Wróciwszy do stolika, wyjęła z torebki magazyn „The British Journal of Criminology” i przerzucając beznamiętnie kartki, myślała o tym, dlaczego wdowa po prokuratorze okręgowym umówiła się z nią w kawiarni, w której częściej można spotkać nastolatków niż urzędników administracji państwowej, menadżerów i członków ich rodzin. Jej uwagę przykuły brzozowe pnie wetknięte w wiklinowe kosze i ustawione w kątach lokalu. Ich obecność nawiązywała do nazwy sieci kawiarni Birch Coffee, ale mimo że Karen pisała doktorat z kryminologii i pracowała na etacie w wydziale śledczym FBI, nie potrafiła w żaden sposób rozszyfrować, co kawa może mieć wspólnego z brzozami.

      – Karen Lee? – damski głos przerwał jej rozmyślania.

      – Tak, dzień dobry. – Karen wstała, wykonując niezbyt skoordynowane ruchy dłonią, by zwrócić uwagę na gazetę, która miała być znakiem rozpoznawczym dla jej rozmówczyni.

      – Miło panią poznać. Hannah Williams. – Kobieta zdjęła okulary przeciwsłoneczne i podała rękę agentce. – Poproszę americano – rzuciła do baristy i nie czekając na jego reakcję, usiadła przy niewielkim stoliku, na którym położyła okulary.

      Olivier Goldsmith, model Manhattan 1960. Dokładnie takie, jakie nosiła Hepburn w Śniadaniu u Tiffany’ego – Karen w myślach zidentyfikowała model okularów. Zawsze jej się podobał.

      – A co się stało z pani kolegą? Pracujecie na zmiany? – Kobieta