Czerwony świt. Jędrzej Pasierski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jędrzej Pasierski
Издательство: PDW
Серия: Ze Strachem
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380499942
Скачать книгу

      – Zgadza się.

      – Adres i miejsce pracy – powiedziała. – A także ulubiony kolor skarpetek, jaką pija herbatę i o czym marzyła jako dziecko. Za godzinę chcę wiedzieć o tej dziewczynie wszystko.

      – Zobaczę, co da się zrobić.

      – Idę pogadać z oficerem prasowym, bo ten bałagan z mediami mnie niepokoi – oznajmiła Warwiłow, wychodząc z pokoju znacznie bardziej zadowolona z życia niż pięć minut wcześniej.

      Kiedy jednak wróciła po trzech kwadransach, Chodkowski nie wyglądał już tak zwycięsko.

      – Nic – powiedział. – Zero pracy, zero adresu. Tylko ten z zameldowania, chyba u rodziców.

      – Masz?

      – Tak. I telefon.

      – No to dzwonimy.

      Warwiłow wybrała numer, odczekała pięć sygnałów i w końcu usłyszała miły głos po drugiej stronie. Wtedy bardzo łagodnie wytłumaczyła, że dzwoni w sprawie śledztwa, ale że nic złego się nie dzieje. Że Marta Jesionek jest poszukiwana jako świadek. Chociaż jej matka nie wydawała się przerażona. A nawet specjalnie zdziwiona.

      – Pomogę – powiedziała cicho.

      – Proszę przejść na tryb głośnomówiący. Chciałabym, aby mąż również został włączony do rozmowy.

      Jesionkowie, mieszkańcy małej wsi pod Iławą, wypowiadali się dość nieskładnie.

      – Martwiliśmy się o Martę – mówiła kobieta, a jej mąż czasem wtrącał słowo, czasem jakieś dziwne stęknięcia, ni to na znak zgody, ni to protestu. – Z nikim się specjalnie nie przyjaźniła, ani u nas, ani w Iławie, a od kiedy mamy internet… cały czas siedziała w komputerze.

      – A potem?

      – Nie rozumiem – powiedziała pani Jesionek.

      – Wyjechała do Warszawy, żeby studiować… – podsunęła Warwiłow.

      – Ale studia zawaliła – wtrącił pan Jesionek.

      – Mimo to nie chciała wracać – skomentowała jego żona.

      – Chociaż nie miała żadnej stałej pracy – dodał mężczyzna.

      – Czy państwo ją wspierali finansowo? – zapytała Warwiłow.

      – Nie.

      – To z czego żyje?

      – Coś z komputerami – powiedziała pani Jesionek. – Nigdy tak naprawdę nie zrozumiałam, czym dokładnie się zajmuje. Ale zawsze mówiła, że w Warszawie jest wielki świat, że tu mieszkają najsłynniejsi aktorzy i aktorki. Sama uczęszczała tam do szkoły aktorskiej…

      – Akademia Teatralna?

      – Nie, jakieś prywatne studium. Nie znam nazwy, bo nam jej nie podała. Wydaje mi się, że zapisała się tam i obyło się bez egzaminu. Ale przerwała naukę.

      – Dlaczego?

      – Mówiła, że wszystkim rządzą układy, że nie dostanie żadnej roli – powiedział pan Jesionek. – Chyba nie miała też wystarczająco pieniędzy na czesne. Niestety nie mogliśmy jej wspomóc. Mówiła, że jest nikim, oczywiście przekonywałem, że to nieprawda. A ona swoje, że ciągle widzi szczęśliwych znanych ludzi na Nowym Świecie.

      – Albo Saskiej Kępie – dodała żona. – Często przesiadywała na ulicy Francuskiej.

      – Tam mieszka? – podłapała Warwiłow.

      – Nie. Nie wiemy, gdzie mieszka.

      – Nie – potwierdził mąż.

      – Często rozmawiacie?

      – Bardzo rzadko do nas dzwoni.

      – Ma kogoś bliskiego? – zapytała Warwiłow, powstrzymując cięty komentarz. – Chłopaka? Przyjaciółkę?

      – Chyba nie – powiedział pan Jesionek, a po chwili dodał zaskakująco szczerze: – Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może dlatego, że nie udało nam się z drugim dzieciakiem.

      – Andrzej… – szepnęła jego żona.

      – Może dlatego Marta jest taka samotna.

      – Przestań, Andrzej.

      – Przepraszam.

      – W każdym razie nasza córka na pewno nic złego nie zrobiła – oznajmiła pani Jesionek.

      – Motyw nienawiści? – zapytał Chodkowski, na którego obliczu malowało się lekkie znużenie. Przez pierwsze lata służby aspirant uchodził za żelaznego człowieka. Teraz widziała na jego twarzy zmarszczki, zmęczenie i ten sam zielonkawy kolor, który już dawno zagościł na jej twarzy.

      Przełknęła ślinę.

      – Nie wiem – powiedziała. – Poznali się z Lutyńskim nad ranem w klubie nocnym.

      – Mogła go wcześniej obserwować.

      – Chyba nietrudno było znaleźć przyjaciela Kosowskiej – zamilkła, po czym dodała: – Wiesz co, wprowadź w wyszukiwarkę frazę. Dokładnie taką: „przyjaciel Sary Kosowskiej”. Zobaczymy, co wyskoczy.

      – Jest – poinformował po chwili Chodkowski. – Michał Lutyński pojawia się na piątej karcie grafiki.

      – I jak już wiemy, jest raczej ekstrawertykiem.

      – No, na takiego wygląda.

      – Może znać połowę miasta.

      – Więc druga połowa zna jego. Poza tym z pewnością się wygadał, że przyjaźni się z Sarą Kosowską. Gość był rozmowny nawet w godzinę po jej śmierci. A co z kubkiem po frappé?

      – Jeszcze nie wiedzą w laboratorium, ale podobno coś tam jest – odparła Warwiłow. – Trzeba przesłuchać Martę Jesionek, przede wszystkim nie pozwolić, by zwiała. Wyciekło już do prasy, że szukamy szóstej osoby z przyjęcia.

      Chodkowski spojrzał na nią. Ale to było głupie, że milczał, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obydwoje wiedzieli, co powinna zrobić. Przełknęła ślinę.

      – Dobra, załatwię to u Stassberga – powiedziała.

      6

      Od wczoraj Bartek Borewicz czuł się jak bohater jednego z tych filmów, których reżyser nie ma pojęcia, co robi, albo właśnie to jest jego pomysłem na film. W zasadzie – doszedł do wniosku – był bohaterem jednego z ostatnich dzieł Jima Jarmuscha. Otaczająca go rzeczywistość kompletnie pogubiła swój scenariusz. Z balkonu mieszkania na Mińskiej dostrzegł, że pod kamienicą rozpleniła się kolonia dziennikarzy – szybko zorientowali się, gdzie mieszka brat Sary Kosowskiej.

      Musieli coś postanowić. A wtedy Karolina podsunęła ten pomysł i wszyscy się zgodzili.

      Udali się do kościoła. Sara jako jedyna z nich regularnie chodziła na msze. Borewicz w zasadzie urodził się ateistą, nie otrzymał nawet chrztu, Paweł odszedł od religii już dawno, a stosunek Karoliny oraz Lutka był Bartkowi nieznany, choć z pewnością obydwoje byli kiedyś katolikami. Ale chyba wszyscy poczuli teraz, że kościół będzie właściwym miejscem.

      W efekcie chronili się obecnie w nawie praskiej katedry na Floriańskiej, w ciszy i chłodzie. Paweł, znowu niepokojąco cichy, siedział przyciśnięty do Karoliny, a po prawej stronie Borewicza zwyczajnie zasnął Lutek. Przez moment kompletnie nie wiedział, co się dzieje, kiedy obudzili go po dwóch godzinach.

      Sam Borewicz nie potrafił odciąć się choć na chwilę, mimo