Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz ze szczupłym mężczyzną w okularach. Był mniej więcej w moim wieku i najwyraźniej nie zauważył, że właśnie próbuję wyjść na przerwę. Zdjął okulary i zaczął wyjaśniać, że ma kilka pudeł z książkami, które chciałby nam podarować.
– Wolałem zapytać, czy je przyjmiecie, zanim przytaszczę je z samochodu – powiedział.
Poszukałam wzrokiem Sam, ale pomagała komuś przy komputerze. Perspektywa lunchu zaczęła się oddalać.
Odwróciłam się z powrotem do mężczyzny i zapytałam, o ilu pudłach mowa. Bałam się, że wymieni jakąś ogromną liczbę.
– Jest ich pięć. Czy to w porządku? Przyjmiecie je?
Rozciągnęłam usta w uśmiechu, pokiwałam głową i odłożyłam torebkę z powrotem za biurko. Kimkolwiek był ten człowiek, robił coś dobrego i byłam mu za to wdzięczna. Wiecznie obcinano nam budżet, więc działalność biblioteki w dużej mierze opierała się na darowiznach. Nawet gdyby mi powiedział, że przywiózł sto pudeł, z chęcią pomogłabym mu je wyładować.
Gdy szliśmy do jego samochodu, zagadywał do mnie i dowiedziałam się, że ma na imię Ben. Powiedział, że pracuje dla RSPCA1, i wskazał na parking.
– To dlatego jeżdżę furgonetką. I całe szczęście. Przeprowadzam się za kilka tygodni, więc musiałem się pozbyć mnóstwa rzeczy.
Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może pozbywać się książek – sama już prędzej wyrzuciłabym meble – ale nie chciałam go krytykować, bo wyszłabym na niewdzięczną.
To głównie Ben podtrzymywał rozmowę, a ja podziwiałam go za to, z jaką łatwością konwersuje z kimś zupełnie obcym. Wydawał się miły, ale mnie mimo wszystko skręcało w środku i już nie mogłam się doczekać, kiedy przeniesiemy te książki i będę mogła się pożegnać. Jednak on się nie spieszył, gawędził, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, i gdy w końcu pudła zostały równiutko ułożone przy biurku, zapomniałam o głodzie.
– Och – powiedział, robiąc krok do tyłu, żeby ocenić nasze dzieło. – Właśnie zdałem sobie sprawę, ile dodatkowej pracy ci przysporzyłem.
Zapewniłam go, że nie ma się czym przejmować, i wyciągnęłam z jednego z pudeł cienką książkę w twardej oprawie. Odwróciłam ją, żeby przeczytać tytuł. Książki mogły mi powiedzieć o Benie więcej niż cokolwiek innego. Z zaskoczeniem odkryłam, że trzymam w dłoni książkę Myszy i ludzie, jedną z moich ulubionych lektur. To samo wydanie, które czytałam w szkole.
– Uwielbiam tę książkę! – zawołałam. – Nie możesz się jej pozbyć! Nie podoba ci się?
Ben zrobił wielkie oczy. Może był zaszokowany, że nagle wypowiedziałam więcej niż dwa słowa.
– Och, bardzo mi się podoba, ale mam jeszcze jeden egzemplarz i nie potrzebuję dwóch. Czytałem ją w szkole i od tamtej pory nie mogę przestać o niej myśleć.
Jego słowa były echem moich myśli. Rzadko znajdowałam z kimś wspólny język.
– Ja też – przyznałam. – To jedna z tych powieści, które zostają z człowiekiem na zawsze, prawda? – Pożałowałam od razu, gdy tylko te słowa opuściły moje usta. Poczułam się jak idiotka, pospiesznie odłożyłam książkę do pudła i odwróciłam się plecami do Bena, żeby ukryć zmieszanie.
– Wyjęłaś mi to z ust – powiedział, zmuszając mnie, żebym znowu na niego spojrzała. I w tym momencie polubiłam tego mężczyznę. Naturalnie nie w taki sposób, w jaki lubiłam Juliana, ale towarzystwo Bena wpływało na mnie uspokajająco.
Podziękowałam mu i wyjaśniłam, że muszę wracać do pracy. Ruszyłam w stronę Sam, nie oglądając się za siebie. Słyszałam, jak Ben odchodzi, i poczułam wyrzuty sumienia, że ucięłam naszą dyskusję tak gwałtownie.
Wychodząc z pracy, zdążyłam już zapomnieć o Benie i podarowanych przez niego książkach. Gdy tylko opuściłam progi biblioteki, znowu ogarnął mnie niepokój związany z wiadomościami, które zaczęłam otrzymywać. Przywykłam, że nie muszę myśleć o niczym poza tym, co ugotować na kolację lub jaką książkę poczytać pensjonariuszom domu opieki następnym razem. Ten nowy powód do zmartwień sprawiał, że czułam się bardziej nieswojo niż zwykle.
Gdy otworzyłam drzwi, mój wzrok padł na stertę kopert leżących na wycieraczce. Miałam ochotę je wyminąć i ruszyć na górę, ale rutyna zwyciężyła. Jak zawsze zebrałam pocztę z podłogi i zabrałam do mieszkania, żeby ją przejrzeć.
Oddychałam głęboko, sortując listy, ale znalazłam tylko rachunki i wyciąg z konta bankowego. Nie dostałam też żadnego e-maila, więc może to naprawdę był już koniec; ktokolwiek próbował mi dokuczyć, znudził się i zajął swoimi sprawami.
Przekonałam samą siebie, że wszystko wraca do normy, i pogwizdywałam, gotując makaron z sosem serowym i podgrzewając mrożone pieczywo czosnkowe. Myślałam o Julianie i próbowałam sobie wyobrazić, co robi w tej chwili. Pewnie wraca do domu z pracy albo spotyka się z przyjaciółmi przy piwie. Albo jest na randce z jakąś kobietą, którą spotkał na portalu. Poczułam ukłucie zazdrości, ale je stłumiłam. Nie należał do mnie, więc nie miałam prawa się przejmować tym, z kim się spotyka.
Zapomniałam nastawić minutnik w piekarniku i pieczywo czosnkowe przypaliło się nieco na krawędziach, ale i tak zjadłam je ze smakiem. Ostatecznie nie poszłam na lunch, więc umierałam z głodu.
Byłam jeszcze w trakcie posiłku, gdy zadzwonił telefon, więc zignorowałam go, zakładając, że to pewnie jakiś telemarketer. Mama by nie dzwoniła; rozmawiałyśmy zaledwie wczoraj, a gdyby coś się stało, zostawiłaby mi wiadomość. Dzwoniący zrezygnował bez nagrania się na pocztę. A więc to nie mama: ona nigdy nie przegapiłaby okazji, żeby wywołać we mnie poczucie winy, że nie odebrałam.
Pozmywałam naczynia – w mojej malutkiej kuchni nie było miejsca na zmywarkę – i zostawiłam talerze przy zlewie, żeby wyschły. Rozglądając się, uznałam, że to dobrze, że Julian nigdy nie zobaczy tego mieszkania. Nigdy nie będzie musiał się zastanawiać, jak mogę żyć w taki sposób, z książkami zajmującymi miejsce mebli i prawie bez żadnych nowoczesnych sprzętów. Ale mnie wystarczało to, co miałam. Wolałam wydawać pieniądze na książki niż na gadżety.
Przynajmniej miałam laptop, łącznik z zewnętrznym światem, który mogłam kontrolować. Dzięki niemu decydowałam, kogo wpuścić do swojego życia, a w tym momencie chciałam do niego wpuścić Juliana. Gdyby tylko znowu się do mnie odezwał, od razu poczułabym się lepiej.
Tego wieczoru szczęście mi dopisało, bo gdy się zalogowałam, zobaczyłam zaproszenie do prywatnego pokoju czatowego. Byłam jednocześnie przestraszona i podekscytowana. Nie zastanawiałam się nad tym, co mu powiem. Miałam pustkę w głowie, ale desperackie pragnienie kontaktu z tym prawie obcym mi mężczyzną wygrało i zaczęłam pisać.
LeahH: Kopę lat…
Przygryzłam wargę i czekałam. Odpisanie zajęło mu ledwie kilka sekund, ale ja czułam, jakby upłynęły godziny.
Moderator34: Hej, Leah, co u cb?
Gdyby to był ktoś inny, zirytowałoby mnie, że