Gdy podreptała, aby skorzystać z łazienki, zabrałam kubki do kuchni. W moim wciąż była co najmniej jedna czwarta herbaty, ale wylałam ją do zlewu i zaczęłam zmywać, powoli wracając myślami do mojego dręczyciela.
Maria weszła do kuchni tak cicho, że gdy przemówiła, podskoczyłam i niemal upuściłam kubek do zlewu.
– Ja bym to zrobiła.
Odwróciłam się.
– Nie, nie przejmuj się, nic się nie stało. Dziękuję, że przyszłaś, i dziękuję za kolację. To było naprawdę miłe z twojej strony.
– Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej. – Mówiąc to, zmrużyła oczy, zmuszając mnie, żebym wbiła wzrok w podłogę.
– Każdy mężczyzna byłby szczęściarzem, będąc z tobą, Mario. I znajdziesz go. Czy nie mówiłaś, że każdy ma swoją bratnią duszę?
Pokręciła głową.
– Cóż, musiałam być pijana. Znajdę drogę do wyjścia, ty odpoczywaj. – Ruszyła w stronę drzwi i raz jeszcze rozejrzała się po moim mieszkaniu. Zanim dotarła do szczytu schodów, odwróciła się, marszcząc brwi. – Faktycznie wyglądasz, jakbyś poczuła się trochę lepiej. To chyba dobrze, prawda?
Gdy Maria wreszcie wyszła, zaczęłam krążyć po mieszkaniu. Nie mogłam dojść do siebie po jej wizycie. Wiedziałam, że to irracjonalne; była koleżanką z pracy i nie wydarzyło się między nami nic złego, ale coś się zmieniło i nie potrafiłam stwierdzić, co takiego. Może wciąż byłam roztrzęsiona przez ten e-mail i to rzuciło cień na nasze spotkanie? A może chodziło o to, że tak długo przebywałam w tym mieszkaniu sama, iż goszczenie tu kogoś było po prostu dziwne?
Ale z drugiej strony miło było mieć towarzystwo i zastanawiałam się, czy byłabym w stanie to powtórzyć. Nie powinnam robić sobie nadziei, że kiedyś zaproszę tu mężczyznę – na przykład Juliana – ale może dziś wieczorem zrobiłam krok w dobrym kierunku, nawet w samym środku tego całego chaosu. Szukałam usprawiedliwień, jednak również Maria nie była dziś sobą i to moje szczere słowa musiały ją wytrącić z równowagi.
Nie mogłam teraz o tym myśleć; miałam e-mail do napisania i musiałam ostrożnie dobrać słowa. Usiadłam z laptopem na kolanach, zalogowałam się na swoje konto i otworzyłam wiadomość. Nie zamierzałam czytać jej znowu, chciałam tylko na nią odpowiedzieć, ale słowa szydziły ze mnie i nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Czy naprawdę uważasz, że jakikolwiek mężczyzna mógłby się tobą zainteresować po tym, co zrobiłaś?
Gdy znowu je zobaczyłam, moje dobre intencje wyparowały. Zamiast zachować spokój, pozwoliłam, by zawładnął mną gniew. Palce fruwały po klawiaturze, jakby o jeden krok wyprzedzały mózg. Co za bezczelność! Może to i prawda, ale to była moja sprawa, a nie kogoś innego.
Przeczytałam to, co napisałam.
Owszem, tak uważam. Pogódź się z tym.
Wciąż jeszcze mogłam wykasować tę odpowiedź i przemyśleć strategię, ale oczywiście zadziałałam pod wpływem impulsu. Po chwili zobaczyłam powiadomienie, że mój e-mail został wysłany.
Trudno mi było nazwać to, co czuję, gdy tak siedziałam, gapiąc się w ekran. Nie żałowałam tego, co zrobiłam, ale byłam niespokojna, bo zazwyczaj nie zachowywałam się tak spontanicznie. Wolałam starannie wszystko przemyśleć, rozważyć wszelkie opcje. Ale impulsywne działanie najwyraźniej stawało się moim nowym nawykiem; tak samo zachowywałam się w kontaktach z Julianem. Cóż, nie było sensu już tego roztrząsać.
Myśl o Julianie sprawiła, że zalogowałam się na portal. Wiedziałam, że nawet jeśli go nie spotkam, czytanie rozmów na czacie odwróci moją uwagę od problemów. A jeśli będzie online, to nie ma lepszego sposobu na odegranie się na moim dręczycielu, niż udowodnić mu, jak bardzo się myli – chociaż sama w to nie wierzyłam i nie sądziłam, by Julian mógł być mną zainteresowany, jeśli już o tym mowa. Ale potrzebowałam kontaktu z nim.
Nie było go na czacie, ale gdy sprawdziłam skrzynkę, okazało się, że zostawił mi wiadomość. Była krótka, ale jego słowa podziałały jak balsam na moją duszę. Nie mogły bardziej się różnić od słów mojego dręczyciela.
Tęskniłem za tobą dziś wieczorem. Miałem nadzieję, że pogadamy! Do usłyszenia wkrótce.
Odpowiedziałam od razu. Nie musiałam się zastanawiać nad tym, co chcę napisać. Kierowałam się głosem serca po raz pierwszy od czasów Adama i to było dobre uczucie. Przerażające, ale dobre.
Będę jutro wieczorem, mam nadzieję, że wtedy się zgadamy!
Przez chwilę studiowałam odpowiedź, upewniając się, że nie brzmi desperacko. Nauczyłam się od Marii, że mężczyźni tego nie znoszą. Gdy już nabrałam pewności, że nie muszę niczego poprawiać, wysłałam ją, wylogowałam się i poszłam do łóżka.
Nie zdziwiło mnie, że znowu nie mogę zasnąć. Próbowałam marzyć o Julianie i o tym, że moglibyśmy się spotkać, gdybym była inną osobą, ale wciąż wracałam myślami do dręczyciela. Nie wiedziałam, jak zareaguje na moją odpowiedź, ale było za późno, żeby się tym przejmować.
8
1999
Pani Hollis jak zwykle nie jest w stanie przekrzyczeć kakofonii głosów. Imogen i ja siedzimy z tyłu i pochylamy ku sobie głowy, żeby nikt nas nie podsłuchał.
– Chwileczkę – mówię. – Powtórz jeszcze raz. Powoli. – Chociaż usłyszałam, co powiedziała, muszę się upewnić, bo to jest wielka sprawa.
– Zeszłej nocy – szepcze. – W końcu. Było trochę dziwnie, ale w dobrym sensie, nie w złym. To znaczy podobało mi się, pewnie, że tak, bo przecież chodzi o Coreya.
Powinnam była to przewidzieć; od miesięcy nie mówiła o niczym innym, jak tylko o tym, że chce stracić dziewictwo z Coreyem. Ale mimo wszystko to dla mnie szok. Nie odbieram tego negatywnie, nie do końca, przecież Imogen jest moją przyjaciółką i chcę, żeby była szczęśliwa, ale po prostu jest mi smutno. Ze względu na samą siebie. Bo ja nie mam co liczyć na to, bym kiedykolwiek straciła cokolwiek z jakimś chłopcem. Jestem również zaskoczona, bo myślałam, że Imogen zamierza zaczekać do szesnastych urodzin. Ale teraz po prostu będę musiała cieszyć się jej szczęściem.
– To świetnie – mówię i rzeczywiście tak myślę, gdy widzę ekscytację na jej twarzy. – Czujesz się… inaczej?
Wzrusza ramionami.
– Odrobinę. Tak jakby. Tak, myślę, że tak.
Ale ja w to wątpię. Z pewnością to tylko kwestia psychiki, bo przecież to fizycznie nie zmienia człowieka. Przynajmniej nie na zewnątrz. Ale nie jestem ekspertem, więc trzymam buzię na kłódkę; sama nigdy nawet nie całowałam się z chłopakiem.
Drzwi się otwierają i wkracza pan Faulkner, opiekun roku. Przezywamy go Sierżant Faulkner, bo wykrzykuje polecenia, jakbyśmy byli na obozie dla rekrutów, ale nie jest taki zły. Jego surowość wydaje się znacznie lepsza niż bezradność pani Hollis.
Za nim do klasy wchodzi chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Ma na sobie nasz mundurek, więc musi być uczniem,