– Przekażę to dalej.
– Niech pan tak zrobi. – Zerkam na biurko. – Co to za szpargały?
– Agentka Auguste dostarczyła nam nowy materiał.
– Kiedy go odebraliście?
– Przedwczoraj wieczorem.
Przyglądam się dwóm podartym notatkom.
– Jest coś ciekawego?
– A i owszem.
Listy podarto na strzępy wielkości paznokcia – jak widać niemiecki attaché wojskowy, pułkownik Maximilian von Schwartzkoppen, jest nader ostrożny, skoro drze swoje pisma na tak niespotykanie małe kawałeczki. Ale trzeba być głupim, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że jedynym skutecznym sposobem zniszczenia papieru jest spalenie go. Henry i Lauth mają wprawę w składaniu maleńkich fragmentów – sklejają je paskami przezroczystej taśmy. Ta dodatkowa warstwa nadaje dokumentom tajemniczą fakturę i sztywność. Odwracam je na drugą stronę. Te akurat – pisane po francusku, nie niemiecku – pełne są romantycznych zwrotów: mon cher ami adoré (…), mon adorable lieutenant (…), mon pioupiou (…), mon Maxi (…), je suis à toi (…), toujours à toi (…), toute à toi, mille et mille tendresses (…), à toi toujours.
– Zakładam, że to nie od kajzera – mówię. – Chociaż kto wie?
Henry uśmiecha się szeroko.
– Nasz zachwycający „pułkownik Maxi” ma romans z mężatką, co w przypadku kogoś na jego stanowisku jest wyjątkową głupotą.
Przebiega mi przez myśl, czy nie jest to przytyk pod moim adresem, ale kiedy spoglądam na Henry’ego, ten nie patrzy na mnie, tylko na list; na jego twarzy maluje się wyraz lubieżnej satysfakcji.
– Myślałem, że Schwartzkoppen jest homoseksualistą – mówię.
– Czyjaś żona czy mąż… jemu to bez różnicy.
– Kim ona jest?
– Podpisuje się jako madame Cornet, ale to fałszywe nazwisko. Używa adresu siostry jako poste restante. Ale pięć razy śledziliśmy Schwartzkoppena w drodze na ich potajemne randki i ustaliliśmy, że to żona radcy z poselstwa Holandii. Nazywa się Hermance de Weede.
– Ładne imię.
– I ładna kobieta. Trzydzieści dwa lata. Trójka małych dzieci. Mężny pułkownik niewątpliwie nie szczędzi swoich względów.
– Od dawna to trwa?
– Od stycznia. Zauważyliśmy ich, jak jedli obiad w la Tour d’Argent… a potem wzięli pokój w hotelu na górze. Śledziliśmy ich także podczas spacerów po Champs de Mars. On jest nieostrożny.
– A co w tym jest takiego interesującego, że poświęcamy nasze środki na śledzenie romansującej pary?
Henry spogląda na mnie jak na półgłówka.
– To, że w tej sytuacji łatwo można go szantażować – wyjaśnia.
– Na przykład kto miałby to robić?
– My. Ktokolwiek. Raczej nie zależałoby mu na rozgłosie, prawda?
Pomysł, że mielibyśmy szantażować attaché wojskowego Niemiec z powodu pozamałżeńskiego związku z żoną wysokiego rangą holenderskiego dyplomaty, wydaje mi się niedorzeczny, ale zachowuję swoje zdanie dla siebie.
– I powiada pan, że te papiery dotarły do nas przedwczoraj wieczorem?
– Tak, pracowałem nad nimi w domu.
Przez chwilę panuje milczenie, bo ważę słowa, myśląc o tym, co muszę powiedzieć.
– Henry, mój drogi – mówię w końcu ostrożnie. – Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale naprawdę uważam, że tak delikatne materiały natychmiast po odebraniu powinny trafiać do biura. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby tak Niemcy odkryli, co robimy!
– Pułkowniku, zapewniam pana, że nie spuściłem tych materiałów z oka.
– Nie o to chodzi. Procedura jest do bani. Od tej pory wszelkie materiały od Auguste mają trafiać bezpośrednio do mnie. Będę je przechowywał w mojej szafie pancernej i to ja będę decydował o tym, które wątki podejmiemy i kto się tym zajmie.
Henry czerwienieje na twarzy. O dziwo, ten wielki rubaszny chłop wygląda, jakby się miał rozpłakać.
– Pułkownik Sandherr nigdy nie narzekał na moje metody – broni się.
– Pułkownika Sandherra już tu nie ma.
– Z całym szacunkiem, pułkowniku, pan jest nowy w tej grze…
Podnoszę rękę.
– Dość tego, majorze. – Wiem, że muszę mu przerwać. Nie mogę teraz ustąpić. Jeśli od razu go nie okiełznam, nigdy tego nie zrobię. – Przypominam, że to jest jednostka wojskowa, a pańskim zadaniem jest wykonywanie moich rozkazów.
Staje na baczność niczym nakręcany ołowiany żołnierzyk.
– Tak jest, panie pułkowniku.
Korzystam z impetu jak podczas szarży kawalerii.
– Skoro już o tym mówimy, chciałbym wprowadzić jeszcze kilka innych zmian. Nie życzę sobie, żeby na parterze przesiadywali informatorzy oraz inni podejrzani osobnicy. Mają się tu stawiać na wezwanie, po czym natychmiast opuszczać budynek. Musimy wprowadzić system przepustek, żeby na piętra byli wpuszczani tylko ludzie uprawnieni. A Bachir jest beznadziejny.
– Chce pan się pozbyć Bachira? – pyta z niedowierzaniem.
– Nie, dopóki nie znajdziemy mu jakiejś innej kwatery. Uważam, że należy się troszczyć o dawnych towarzyszy broni. Ale każemy założyć dzwonek elektryczny, żeby sygnalizował każde otwarcie drzwi wejściowych. Wtedy, jeśli Bachir będzie spał tak jak dziś, kiedy się zjawiłem, przynajmniej zorientujemy się, że ktoś wszedł do budynku.
– Tak jest, panie pułkowniku. Czy to wszystko?
– Na razie tak. Niech pan zbierze materiały od Auguste i dostarczy je do mojego gabinetu.
Odwracam się na pięcie i wychodzę, nie zamykając za sobą drzwi. To kolejna z rzeczy, które chciałbym tu zmienić, myślę sobie, maszerując do swojego gabinetu – tę cholerną atmosferę ukradkowości, w której pracownicy siedzą nabzdyczeni, każdy w swoim gabinecie. Próbuję otwierać mijane drzwi po obu stronach korytarza, lecz wszystkie są zamknięte. Dotarłszy do swojego biurka, biorę kartkę i piszę utrzymaną w surowym tonie obiegówkę z nowymi zasadami, która ma być rozdana wszystkim moim oficerom. Potem piszę notatkę służbową do generała Gonse’a, w której domagam się przydzielenia sekcji statystycznej nowych pomieszczeń biurowych w głównym budynku ministerstwa, a przynajmniej wyremontowania istniejącej siedziby. Gdy mam to już z głowy, od razu czuję się lepiej. Wydaje mi się, że nareszcie przejąłem dowodzenie.
* * *
Jeszcze tego samego ranka Henry, tak jak prosiłem, przychodzi do mnie z najnowszymi materiałami od Auguste. Nastawiam się na dalsze kłopoty z mocnym postanowieniem, by nie ustępować ani na jotę. Nie zważając na to, że jego doświadczenie jest absolutnie niezbędne dla sprawnego działania sekcji, w razie czego jestem gotów przenieść go do innej jednostki. Ale ku mojemu zdziwieniu jest potulny jak owieczka. Pokazuje mi, jaką część korespondencji już zrekonstruował, a co jeszcze należy zrobić, po czym uprzejmie proponuje, że nauczy mnie sklejania fragmentów.