– Nie, najpierw muszę wiedzieć, o co w tym chodziło – mówi.
– Żartujesz. Naprawdę?
– Owszem.
Z westchnieniem ujmuję ją za rękę.
– Biedna Blanche po prostu nie ma szczęścia do romansów – tłumaczę. – Możesz być pewna, że jeśli w pokoju znajduje się mężczyzna nie do wzięcia albo zupełnie nieodpowiedni, to właśnie w nim Blanche się zakocha. Dwa lata temu wybuchł niezły skandal, wyciszony, ale okrył rodzinę wielkim wstydem, a zwłaszcza Aimery’ego.
– Dlaczego zwłaszcza jego?
– Ponieważ chodziło o oficera sztabu generalnego… starszego stopniem, niedawno owdowiałego i dużo starszego od Blanche. A to Aimery sprowadził go do domu i przedstawił swojej siostrze.
– I co się stało?
Wyjmuję papierośnicę, częstuję Pauline. Odmawia. Zapalam papierosa. Niezręcznie jest mi o tym opowiadać, ale przypuszczam, że Pauline ma prawo wiedzieć, a ufam jej, że nie rozpowie tego dalej.
– Blanche miała romans z tym oficerem. Ciągnęło się to dosyć długo, chyba z rok. Potem poznała kogoś innego, młodego arystokratę w swoim wieku i dużo bardziej odpowiedniego dla niej. Ten młody człowiek jej się oświadczył. Rodzina była zachwycona. Blanche próbowała zerwać z oficerem. On jednak nie przyjmował tego do wiadomości. Wtedy ojciec Aimery’ego, stary hrabia, zaczął dostawać listy od szantażysty, który groził publicznym ujawieniem romansu córki. W końcu hrabia zwrócił się z tym do paryskiej policji.
– Mój Boże, historia jak żywcem wyjęta z Balzaca!
– To jeszcze nic. W pewnym momencie hrabia zapłacił pięćset franków za zwrot szczególnie kompromitującego listu córki do jej owdowiałego kochanka. List rzekomo był w posiadaniu jakiejś tajemniczej kobiety, która miała przyjść do parku w woalce i go oddać. Policja zbadała sprawę i szantażystą okazał się ów owdowiały oficer.
– No nie! Nie wierzę! I co się z nim stało?
– Nic. Jest bardzo ustosunkowany. Pozwolono mu kontynuować karierę. Wciąż służy w sztabie generalnym… teraz już jako pułkownik.
– A jak się zachował narzeczony Blanche?
– Oświadczył, że nie chce mieć z nią nic do czynienia.
Pauline opiera się na siedzeniu, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.
– Wobec tego jest mi jej żal – oznajmia.
– Bywa głupiutka. Ale, o dziwo, ma bardzo dobre serce. I na swój sposób jest utalentowana.
– Jak się nazywa ten pułkownik? Pytam, żeby móc mu dać w twarz, gdybym go kiedyś spotkała.
– Nie zapomnisz jego nazwiska, kiedy już je usłyszysz… to Armand du Paty de Clam. Zawsze nosi monokl. – Już mam dodać taki oto drobiazg, że to on nadzorował śledztwo w sprawie kapitana Dreyfusa, ale w końcu tego nie robię. To tajna informacja, a poza tym Pauline zaczyna się ocierać policzkiem o moje ramię i nagle po głowie chodzi mi zupełnie co innego.
* * *
Moje łóżko jest wąskie, to żołnierska prycza. Żeby nie spaść na podłogę, leżymy spleceni w swoich ramionach, nadzy w ciepłym wieczornym powietrzu. O trzeciej w nocy oddech Pauline jest powolny, regularny, dobywa się z głębi jej snu. Ja nie śpię. Spoglądam ponad jej ramieniem na otwarte okno, próbując sobie wyobrazić nas po ślubie. Czy gdybyśmy się pobrali, moglibyśmy jeszcze zaznać takich rozkoszy jak tej nocy? Czy te chwile nie są tak wyborne dlatego, że mamy świadomość ich ulotności? A poza tym tak strasznie nie znoszę bez przerwy przebywać w czyimś towarzystwie.
Delikatnie wyciągam rękę spod Pauline, opuszczam stopy na dywan i wstaję z łóżka.
Rozgwieżdżone niebo rzuca dostatecznie dużo światła, bym mógł się poruszać po salonie. Wkładam bonżurkę, zapalam stojącą na sekretarzyku lampę gazową. Otwieram kluczykiem szufladę, wyciągam teczkę z listami Dreyfusa i podczas gdy moja kochanka śpi, wracam do lektury w miejscu, w którym ją przerwałem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dzięki dokumentom w teczce, ułożonym przez jakiegoś biurokratę w ściśle chronologicznym porządku, łatwo jest prześledzić, co działo się w ciągu czterech miesięcy od degradacji Dreyfusa. Dwanaście dni po tej ceremonii w środku nocy wywleczono go z celi w paryskim więzieniu, zamknięto w wagonie dla skazańców na gare d’Orleans i wyprawiono w dziesięciogodzinną podróż pociągiem przez zasypany śniegiem kraj na wybrzeże Atlantyku. Na dworcu w La Rochelle czekał już na niego rozjuszony tłum, który przez całe popołudnie łomotał pięściami w boki pociągu, wykrzykując groźby i obelgi: „Żydzi do piachu!”, „Judasz!”, „Śmierć zdrajcy!”. Dopiero po zapadnięciu ciemności strażnicy pilnujący więźnia odważyli się go zabrać. Dreyfus przebiegł przez szpaler opluwających go ludzi.
Więzienie Île de Ré
21 stycznia 1895 r.
Kochana Lucie
Tego dnia, kiedy mnie obrażano w La Rochelle, chciałem się wyrwać strażnikom, pokazać nagi tors wszystkim tym, którzy traktowali mnie jedynie jako obiekt do wyładowania swego oburzenia, i powiedzieć im: „Nie obrażajcie mnie, bo moja dusza, o której nic nie wiecie, jest czysta i bez skazy; ale jeśli sądzicie, że jestem winny, chodźcie, weźcie moje ciało, oddam je wam bez żalu”. A wtedy, kiedy pod wpływem nieznośnego fizycznego bólu krzyknąłbym „Niech żyje Francja!”, może uwierzyliby w moją niewinność!
Wiesz, o co proszę całymi dniami i nocami? O sprawiedliwość! Tylko o sprawiedliwość! Czy żyjemy w dziewiętnastym wieku, czy cofnęliśmy się o sto lat? Czy to możliwe, że w dobie oświecenia i prawdy nie rozpoznaje się niewinności? Niech badają. Nie proszę o żadną łaskę, domagam się tylko sprawiedliwości należnej każdemu człowiekowi. Niech dalej badają sprawę; niech dysponenci potężnych środków śledczych oddadzą je w tym celu; bo jest to ich święty obowiązek wobec ludzkości i sprawiedliwości…
Czytam ponownie ostatni akapit. Jest w nim coś dziwnego. Widzę, do czego zmierza Dreyfus. Na pozór pisze do żony. Ale wiedząc, że po drodze jego słowa przejdą przez wiele rąk, wysyła także wiadomość tym, którzy w Paryżu decydują o jego losie… czyli w gruncie rzeczy mnie, chociaż nigdy by się nie spodziewał, że zasiądę przy biurku Sandherra. Niech dysponenci potężnych środków śledczych… Nie zmienia to mojego przekonania o jego winie, ale ta sprytna taktyka daje mi powód do zastanowienia się: ten gość niewątpliwie nie składa broni.
Paryż
Styczeń 1895 r.
Fred, najdroższy
Na szczęście nie czytałam wczoraj porannych gazet – rodzina robiła wszystko, żebym nie dowiedziała się o tej haniebnej scenie w La Rochelle, bo pewnie bym oszalała z rozpaczy…
Następny z kolei jest list Lucie do ministra, w którym prosi go o zgodę na widzenie z mężem na Île de Ré, by mogła się pożegnać. Dostała zezwolenie na odwiedziny trzynastego lutego, jednak obwarowane surowymi restrykcjami wymienionymi w piśmie. Więzień ma stać między dwoma strażnikami z jednej strony pokoju; madame Dreyfus ma siedzieć z drugiej strony, w towarzystwie trzeciego strażnika; pomiędzy nimi ma stać dyrektor więzienia; nie wolno im rozmawiać o niczym, co ma związek z procesem; nie mają prawa nawiązać kontaktu fizycznego. List Lucie, w którym proponuje, żeby skrępowali jej ręce na plecach, byleby mogła podejść nieco bliżej męża, jest opatrzony pieczęcią: „odmowa”.