– Rozumiemy – odparł Dima.
Od razu wiedział, że już powinien szukać nowego miejsca dla Józefa. I dyrektor oczywiście też to wiedział. Ani Józef, ani pan Gienek nie pamiętają nawet, że się pobili, nie mówiąc już o co. Mimo to Dima czuł się w obowiązku porozmawiać z Józefem.
W środku było gorąco, więc mimo otwartych okien przykry zapach starych ludzi stał się wyjątkowo mocny. Ukrainka Luba od razu powiedziała mu, że Józef jest na tarasie, i wskazała mopem kierunek.
Józef siedział na wózku rozebrany do pasa i najwyraźniej się opalał. Jego ciało było podobne do wysuszonej węgierki albo mumii. Głowa zakryta płócienną czapeczką spoczywała na piersi.
Dima podszedł bliżej, usiadł na krzesełku obok i dotknął jego dłoni. Była zimna, choć na zewnątrz było ponad trzydzieści stopni, i Dima w pierwszej chwili pomyślał, że Józef umarł. Potrząsnął nią, wtedy głowa starca delikatnie drgnęła i powoli zaczęła się unosić.
Józef otworzył oczy i przez moment wyglądał, jakby dopiero uruchamiał w sobie życie. Patrzył tępo przed siebie i jak ryba zaczął łapać powietrze. Po chwili przeniósł wzrok na Dimę i uśmiechnął się rzędem zepsutych zębów. Zacharczał, jakby chciał przetrzeć gardło, zebrał flegmę w ustach i splunął w chusteczkę, którą trzymał w dłoni.
– Przyniosłem ci zakupy. Chcesz banana? – zapytał Dima i widząc brak reakcji ze strony Józefa, włączył jego aparat słuchowy. – Chcesz banana?
Starzec pokiwał głową.
– Jak się czujesz?
– Bardzo dobrze, ale dlaczego mnie tu więzisz? – wydusił z siebie po chwili i wydął usta. – Jak na takiego przeterminowanego człowieka, to nawet świetnie. – Zmienił ton, jakby zapomniał, co powiedział przed chwilą. – Dziękuję, że wpadłeś. – Uśmiechnął się. – A co u Rosy?
– Jest na wczasach nad morzem – odpowiedział Dima, jak zawsze kiedy Józef o nią pytał, i wręczył mu obranego banana.
– Przybliż się… – Starzec skinął na Dimę wykrzywionym od gośćca palcem. – Tutaj podsłuchują i kradną – wyszeptał i rozejrzał się z niepokojem. – Pełna inwigilacja, trzeba uważać, co się mówi. Te Ukrainki… przeszukują mi szafkę. Pełno tajniaków i donosicieli. Wczoraj widziałem tam… – wskazał głową w stronę drugiego tarasu – dwóch enkawudzistów.
– To rzeczywiście podejrzane! – wyszeptał Dima wprost do jego aparatu. – Wiesz co, Józek? Tu się robi niebezpiecznie i chyba czas znów zmienić kwaterę. Co ty na to?
– Czas, czas… – Józef pokiwał głową na znak, że się zgadza, i zasnął z bananem w dłoni.
Dochodziła dwunasta, kiedy Roman Leski skończył czytać teczkę personalną Olgierda Rubeckiego. Położył na niej pulchną dłoń i zdjął okulary.
Dobry oficer, ale do naszej Sekcji chybaby się nie nadawał – pomyślał. Skąd u niego nagle takie parcie na media i politykę? W charakterystyce psychologa i testach tego nie widać. Wprost przeciwnie. Skromny, wycofany, ambitny, ale z umiarem, o wysokim IQ, pomysłowy… – Roman powtarzał w pamięci sformułowania z karty ocen Rubeckiego. Psycholog się pomylił, nierzetelnie zbadał kandydata czy olał robotę?
Za pół godziny w kawiarni na placu Unii Lubelskiej miał spotkanie z kandydatem do pracy w Sekcji, który jednak nie musiał przechodzić badań.
Po niedawnych wydarzeniach, kiedy Sekcja została zaatakowana w Warszawie, Roman doszedł do wniosku, że jest im potrzebne profesjonalne wzmocnienie. Nowy szef, Hafner, bez żadnych pytań wstępnych wyraził zgodę na dodatkowy etat. To był czas, kiedy premier Bolecki nie mógł się nadziwić skuteczności Sekcji.
Roman zaczął się rozglądać za odpowiednim kandydatem. Wiedział, kogo szuka i gdzie. Miał to być ktoś, kto może wkroczyć do akcji z marszu, bez specjalnego szkolenia, kto rozumie sens istnienia takiej jednostki jak Sekcja. Roman nie miał czasu na sprawdzanie kandydata. Musiał to być ktoś gotowy do akcji, kto profesjonalnie zadba o bezpieczeństwo, weźmie na siebie rozpoznanie i odciąży Monikę i Dimę, wesprze Witka i Elę, która jest w ciąży. Najważniejsze jednak, by dobrze wkomponował się w zespół.
Kandydat był jeden.
Roman zadzwonił do Konrada Wolskiego, byłego naczelnika Wydziału Q do zadań specjalnych. Nie znali się dobrze, ale Roman miał pełną wiedzę o wszystkich okolicznościach rozwiązania Wydziału oraz zwolnienia ze służby Wolskiego i jego zastępcy Sary Korskiej. Wiedział, że nikt lepiej nie przysłużył się Polsce w ostatnich latach niż oni, i doskonale rozumiał ich rozgoryczenie i niechęć do Agencji. Jednak dla prawdziwego oficera wywiadu bezpieczeństwo kraju było ważniejsze niż jakiekolwiek osobiste urazy, więc Wolski i Korska nie odmawiali Romanowi pomocy.
Już wcześniej do Sekcji przeszli Witek i Ela, najmłodsi oficerowie Wydziału, a teraz miał do nich dołączyć Lutek.
Roman trzymał tę informację w tajemnicy przed Sekcją. Wcześniej zapoznał się z jego teczką personalną i nie miał prawie żadnych wątpliwości, że jest to człowiek, jakiego szukał. Musiał jednak najpierw spojrzeć mu parę razy w oczy, porozmawiać, zapytać o kilka spraw, nim podejmie ostateczną decyzję.
Przez wiele miesięcy Lutek – dzięki pomocy kolegów z GROM-u – pracował w angielskiej firmie ochraniającej statki przed piratami na Morzu Arabskim, ale monotonia wodnego krajobrazu była ponad jego siły. W rzeczywistości nic nie męczyło go bardziej niż tęsknota za Ewą.
Do Polski wrócił miesiąc temu i już następnego dnia poszedł na pierwsze spotkanie z Romanem Leskim, człowiekiem, o którym dużo słyszał, ale którego nigdy nie poznał. Jako lojalny podwładny nie zgodziłby się rozmawiać z nim bez rekomendacji i zgody Konrada, którego wciąż uważał za swojego szefa.
Na początku Leski mu się nie spodobał. Zadawał dużo absurdalnych pytań i nie wyglądał na kogoś, kto ma kompetencje do pracy w wywiadzie. Porównanie Leskiego z Wolskim wypadło druzgocąco i Konrad musiał trochę popracować nad Lutkiem, by ten nie wycofał się od razu. Tym bardziej że nie mógł mu nawet powiedzieć, że Witek i Ela już pracują w Sekcji. Wprawdzie Lutek spotykał się z nimi przy różnych okazjach, ale młodzi zgodnie i przekonująco twierdzili, że są zatrudnieni w szwedzkiej firmie konsultingowej. A Lutek nie pytał jakiej.
O trzynastej trzydzieści Roman miał go poinformować, że zostaje przyjęty do Sekcji, i zapoznać z zadaniami. Doskonale znał życiorys swojego nowego współpracownika. Wiedział, co przeszedł na Gotlandii, w Moskwie i w Iranie, więc był pewien, że oferta nie zrobi na nim większego wrażenia, ale kogoś takiego właśnie potrzebował. Nie wiedział tylko jednego: że Lutek potrzebuje właśnie tego, co mu oferował.
| 4 |
Kiedy Zenonik pił whisky z generałem Al-Burgibą, Yacef cały czas siedział w westybulu i siorbał herbatę, zerkając od niechcenia na telewizor, w którym leciał właśnie mecz piłki nożnej. Dochodziła północ, gdy zadzwonił Zenonik i bełkotliwym głosem polecił mu podstawić samochód przed wejściem