Odwet. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788381430050
Скачать книгу
pokładali w intuicji i pomyślnym zbiegu okoliczności. Okazało się jednak, że najlepiej sprawdziła się rozważna improwizacja, a także determinacja, by sprawę doprowadzić do końca.

      Początkowo planowali, że młody wejdzie do budynku przez bramę. Zaczeka, aż ktoś będzie wychodził, i wślizgnie się do środka. W końcu uznali, że nie mogą na to liczyć w środku nocy, i starszy uszkodził zamek w drzwiach wyjściowych. Młody miał zaatakować, kiedy tylko tamten otworzy drzwi. Doszli jednak do wniosku, że mogliby stracić efekt zaskoczenia, tym bardziej że gość wyglądał na dosyć silnego, a na korytarzu ciągle ktoś się kręcił. Młody był już pod drzwiami, ale musiał zrezygnować, bo zainteresował się nim wścibski sąsiad. Kiedy rano zauważyli, że otwiera okno, postanowili skorzystać z okazji i wejść tą drogą, zwłaszcza że można było to zrobić niezauważenie. Pod oknem był plac zabaw dla dzieci.

      Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, więc młody bez trudu wspiął się po balkonach.

      Był już w przedpokoju, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, a po chwili klucz zachrzęścił w zamku. Ledwo zdążył schować się w garderobie. Kiedy jednak pojawiła się ta kobieta, trochę spanikował. Wyjął nóż, ale nie chciał jej zabić. Dopiero gdy poszła do łazienki, wymsknął się z garderoby i przez uchylone drzwi opuścił mieszkanie. Suszarkę do włosów zabrał ze sobą. Wydawało mu się, że tak powinien zrobić.

      Zszedł na ulicę. Starszy czekał za rogiem. Przejechali szybko samochodem wokół akacjowego placu i skręcili w boczną uliczkę, gdzie zaparkowali w zacienionym miejscu. Mieli stąd dobry widok na wejście do budynku.

      Po piętnastu minutach przyjechał samochód na dyplomatycznych numerach i ostro wyhamował przed bramą. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna w garniturze i niemal wbiegł do domu. Minęło kolejne piętnaście minut i przyjechało granatowe bmw, które zaparkowało trzydzieści metrów za dyplomatycznym saabem. Po chwili z klatki schodowej wyszedł wysoki dyplomata z komputerem pod pachą i już miał otworzyć swój samochód, gdy od tyłu zbliżył się do niego mężczyzna z wąsami, który chwilę wcześniej wysiadł z granatowego bmw. Zaczęli rozmawiać. Po chwili pojawiła się karetka pogotowia. Nie jechała na sygnale. Z granatowego samochodu wysiadł jeszcze jeden mężczyzna, z dużym neseserem. Przywitali się z lekarzem w białym kitlu i wszyscy zniknęli w bramie domu.

      Minęło pierwsze pół godziny. Przed domem nic się nie działo. Nie przyjechał żaden nowy samochód, radiowóz policyjny ani karetka. Dla pewności odczekali jeszcze dwadzieścia minut i uznali, że Robert Kunicki na pewno nie żyje. Trochę ich zaskoczyło przybycie policjantów, którzy zabezpieczają miejsca zbrodni, ale w Azerbejdżanie dziwne rzeczy zdarzają się częściej niż gdzie indziej. Nie mogli dłużej czekać w tym samym miejscu, bo okoliczni mieszkańcy zaczęli się już interesować dwoma obco wyglądającymi mężczyznami siedzącymi tyle czasu w samochodzie. Tym bardziej że pochodził on z wypożyczalni, więc mogli się łatwo zdekonspirować.

      To nie było profesjonalne, ale nie mieli czasu. Nie znali warunków w Baku. Obaj byli tu pierwszy raz. Wiedzieli jedynie, że miasto jest pod kontrolą wszechwładnych służb, więc kradzież była bardzo ryzykowna. Uznali, że wypożyczenie samochodu będzie najbezpieczniejsze.

      Dochodziła jedenasta. Było jeszcze wcześnie, ale mimo to postanowili udać się już na lotnisko, gdzie mieli zwrócić samochód, i do odlotu przeczekać w tłumie. Zatrzymali się jeszcze po drodze i młody rozbił kamieniem suszarkę, a potem wyrzucił kawałki do kontenera na śmieci.

      Pod latarnią najciemniej – uznali i zaraz po przyjeździe na lotnisko Əliyeva rozdzielili się zgodnie z planem, pozostając jednak cały czas w kontakcie wzrokowym.

      Do odprawy paszportowej zgłosili się o czternastej dwadzieścia, dopiero kiedy na tablicy ukazała się zapowiedź ich lotu do Moskwy. Przejście odbyło się bez żadnych komplikacji i po chwili siedzieli już wewnątrz południowego terminala.

      Nie wszystko zrobili tak, jak sobie zaplanowali, ale nie spodziewali się, że cała akcja zakończy się aż tak dobrze. Nie byli zdenerwowani ani nawet przejęci tym, co zrobili. Czuli jednak, że naprawdę bezpieczni będą dopiero, gdy wylądują na Szeremietiewie.

      | 28 |

      Majewski potrzebował pomocy w załatwianiu papierkowych spraw z lekarzem i policją, więc ściągnął do mieszkania Kunickich swojego zastępcę, wicekonsula Henryka Piątka. A żeby zapewnić opiekę wdowie, zabrał też ze sobą żonę radcy ambasady Mariannę Filipowicz, z którą Ewa była zaprzyjaźniona. Cała placówka nie mówiła tego ranka o niczym innym, tylko o śmierci Roberta. Z kondolencjami dzwonił nawet ambasador.

      W tym czasie Majewski musiał pojechać do banku, bo inspektor Gasimow wraz z lekarzem wyraźnie przeciągali formalności w oczekiwaniu na zapłatę. Wymyślił na poczekaniu, że zapomniał pieczątki, i obiecał, że wróci za dwadzieścia minut. Zbiegł po schodach i kiedy odpalił samochód, dotarło do niego, że wypłacanie pieniędzy z prywatnego konta jest bardzo nierozsądne. Przede wszystkim co powie żonie? Musiałby ujawnić prawdę, a to jest wykluczone, bo zdradziłby, że wie o jej romansie z Kubickim. Przez chwilę próbował sklecić jakąś inną wiarygodną historię, ale na szybko nic mu nie przychodziło do głowy. Wszystko było idiotyczne i nie trzymało się kupy, a czas uciekał. Gdyby nawet nic Magdzie nie powiedział, to jak by jej wytłumaczył, że pobrał bez jej wiedzy sześć tysięcy euro? Na domiar złego pozostawiłby wyraźny ślad świadczący o tym, że próbował zatuszować coś, co ma związek ze śmiercią Roberta. W końcu jego romans z Magdą mógł być dobrym motywem.

      Siedział w swoim samochodzie z włączonym silnikiem i zastanawiał się, co ma robić. Uderzył pięścią w kierownicę, aż poczuł ból w barku. Zaczynał wpadać w panikę. Wszystko mu się waliło, a on nie potrafił rozwiązać prostego problemu. Odkąd przyjechał do Kunickich, cokolwiek robił, tylko się pogrążał. Był wściekły na siebie, ale jeszcze bardziej na Roberta.

      Spojrzał na zegarek i aż się przeraził. Zupełnie zapomniał o depeszy. Minęło tyle czasu, a on jeszcze nie poinformował Agencji, że zmarł oficer wywiadu. A to nie była sprawa jak wszystkie inne. I od razu pomyślał, że nim wypłaci pieniądze, minie kolejne pół godziny, a nim załatwi sprawę z Gasimowem – jeszcze pół. Nagle uświadomił sobie, że jeżeli ktoś zainteresuje się tą sprawą głębiej, bez wątpienia będzie miał do niego sporo pytań. Śmierć oficera wywiadu za granicą, nawet z przyczyn naturalnych, będzie szczegółowo badana, i to niezależnie od tego, czy pojawią się jakiekolwiek podejrzenia.

      Najpilniejszym problemem były pieniądze i Majewski wiedział, jak go rozwiązać, przynajmniej na tę chwilę. Postanowił pożyczyć sześć tysięcy z kasy operacyjnej w rezydenturze, szybko wrócić do mieszkania Kunickich i zapłacić Gasimowowi. Potem pojechać z powrotem do ambasady i napisać depeszę. Pieniądze odda do kasy, jak wszystko się uspokoi, i nikt niczego nie zauważy.

      Poczuł niewielką ulgę. Wcisnął sprzęgło, wrzucił jedynkę, zaraz potem dwójkę i wcisnął gaz do dechy, aż zawyły opony jego saaba.

      Teraz zaczął się zastanawiać, co zrobić z telefonem Roberta. W pierwszej chwili pomyślał, że powinien go zniszczyć, bo są tam wiadomości od Magdy, wykaz połączeń i kto wie co jeszcze. W końcu kontaktowali się na WhatsApp, więc pewnie pozwalali sobie na więcej – zastanawiał się, pędząc przez miasto. Z kolei jeśli telefon się nie odnajdzie, będzie dochodzenie, bo to jest aparat służbowy. Przecież nasi mogą go namierzyć i ustalić, gdzie ostatni raz się logował i o której. A jak ustalą, że stało się to, kiedy ja już byłem w mieszkaniu Kubickiego?

      Czuł się, jakby smartfon Roberta zaczął go palić w kieszeni, a on nie mógł go wyrzucić.

      Niczego teraz nie nienawidził bardziej niż tego kawałka metalu,