Odwet. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788381430050
Скачать книгу
że to przecież komórka, i uznał to za kolejny sygnał, że czas iść na emeryturę. Speszony zrezygnował z herbaty.

      – Przepraszam, że musiałeś czekać. Już cię słucham.

      – Dziwna sprawa, szefie – zaczął Lutek spokojnie. – Na podstawie zapisu z systemu obiekt wrócił wczoraj do domu taksówką o dwudziestej pierwszej trzy. Dwadzieścia jeden po północy wyniósł śmieci i gdzieś zniknął na pół godziny. Pojawił się znowu za siedem pierwsza. Na pewno nie był w sklepie nocnym, bo wrócił z pustymi rękami. I co ciekawe, był bez laski i szedł bardzo sprawnie i szybko. To wszystko – zakończył tak spokojnie, jak zaczął.

      – A to bardzo ciekawe – odezwał się po chwili Roman. – Nawet bardziej niż bardzo. – I dopytał: – Jesteś pewien?

      – Tak.

      – Możesz ustalić, gdzie w okolicy są kamery?

      – Witek już to zrobił.

      – Niech mi prześle naszym kanałem. – Roman był poruszony sprawnością Lutka, ale jeszcze bardziej tym, co odkrył. – Wspaniale! To może być bardzo ważne. Dziękuję!

      – Nie ma za co, szefie. Służba – odparł obojętnie Lutek. – Zaraz wysyłam. Jego worek ze śmieciami jest na lokalu. Poinformowałem numer dwa o wszystkim. – Tak określał przez telefon Dimę. – Dadzą znać, co w nim jest. Ja jestem na obiekcie.

      – Monika, Ela…

      – Tak. Coś jeszcze, szefie?

      Roman podziękował mu szczerze i chciał jeszcze dodać: „Dobra robota!”, ale Lutek zmęczony długą rozmową już się wyłączył.

      To rzeczywiście była dziwna sprawa, jak powiedział Lutek. Nagle na wizerunku Olgierda Rubeckiego pojawiła się skaza. Wyglądało, jakby nie był tym, za kogo chciał uchodzić. Roman od początku zakładał, że w jego postępowaniu jest sporo autokreacji, bo tak musi być, jeżeli idzie się do polityki. Ale nocny spacer Olgierda mówił znacznie więcej, niż on sam chciał powiedzieć dziennikarzom. Pokazał, że jest w nim więcej premedytacji i – co najważniejsze – że ukrywa coś ważnego. A ukrywa, bo podejrzewa, że jest śledzony. I popełnia szkolny błąd! Jak to możliwe? Taki doświadczony oficer, a robi pętelkę? Kogo obawia się Olgierd Rubecki i co ukrywa? Na pewno nie jest to romans z Polanowską ani konszachty z jej mężem.

      Roman usiadł na fotelu i wyciągnął się, zakładając ręce za głowę. Pierwsza refleksja, jaką wysnuł po szybkiej analizie tego, co powiedział Lutek, była bardzo prosta. Co ma teraz napisać w raporcie? Cała koncepcja, którą już sobie przygotował, była nieaktualna. Co więcej, premier Bolecki bardzo by się ucieszył, gdyby się dowiedział, że Rubecki spiskuje i coś ukrywa przed władzą, że ma romans z żoną jego totumfackiego, wiceministra obrony. Były oficer wywiadu, polityk i bohater ma jakąś ciemną stronę? Robi coś nielegalnie? Niejasne interesy, współpraca z opozycją? A może to tylko sprawa obyczajowa? Spojrzał na kalendarz, potem na zegar ścienny.

      – Mam dwadzieścia cztery godziny, by ustalić, o co chodzi – powiedział na głos Roman i podniósł się z fotela. Podszedł do Ambasadorów. – I co, panowie? Czy to sprawa, którą trzeba się przejmować? Przecież tam – wskazał ręką na swoją szafę pancerną – jest pełno podobnego gówna. Jak zacznę w tym grzebać, to utonę. Kto jak kto, ale wy wiecie, jak jest. Więc? – Postał jeszcze chwilę, popatrując to na Jeana, to na Georges’a, i wyszeptał: – Macie tę sprawę w nosie, bo są wakacje. – Uśmiechnął się do siebie.

      Poszedł do przedpokoju i dotknął czajnika. Uznał, że jest zbyt chłodny, więc włączył go ponownie. Odczekał, aż woda się zagotuje. Postał jeszcze dwie minuty i dopiero zalał herbatę. Nakrył kubek talerzykiem, a potem wrócił z nim do biurka. Sprawdził czas. Miał siedem minut.

      Czekał na informację od Witka w sprawie kamer. Po chwili komputer dał sygnał, że przyszła wiadomość.

      Roman sięgnął po swój telefon komórkowy i wybrał z pamięci numer.

      – Co z twoim brzuchem? – zapytał. – Tylko nie kręć.

      – Coś mi tam siedzi… ale nie jest źle.

      – Byłeś u lekarza?

      – Nie… to nic… – Bronek sprawiał wrażenie zdenerwowanego i szybko zmienił temat. – Gotowy do drogi?

      – Nie wykręcaj się! – Roman uniósł głos. – Jak nie pójdziesz dzisiaj do lekarza, to nigdzie z tobą nie pojadę. Macie tam przecież swoją przychodnię. Stary krawężnik, a taki głupi. Co ja z tobą mam!

      – Dobrze, dobrze… nudzisz jak zgred. A prostatę badałeś, cwaniaku? Nie! A ja badałem. Boisz się palca w dupie, szpiegu? – Bronek zaatakował Romana, jak zawsze kiedy chciał go uciszyć. – Czego chcesz?

      – Zaraz puszczę ci maila. Potrzebuję nagrania z kamer w godzinach, które ci podam, i pozycjonowania telefonu w tym samym czasie.

      – Chłopie! Jutro jesteśmy ostatni dzień w pracy! – Bronek podniósł głos. – Nie bierz już żadnej nowej roboty. Ja dzisiaj wszystko zamykam, bo…

      – Potrzebuje tego na cito! – przerwał mu Roman.

      – Wal się!

      – Nie pyskuj! To ważne!

      – A co u ciebie nie jest ważne, pilne, tajne? To przez ciebie mam bóle brzucha, bo ciągle mnie denerwujesz. Wrzodów się tylko nabawiłem przez te twoje ważne sprawy. To cud, że jeszcze nie siedzę w pierdlu. – Zamilkł na chwilę i w końcu zapytał jak zawsze: – O co chodzi?

      – No! – odezwał się Roman. – Nie trzeba było tak od razu? A ty mnie obwiniasz! Dobra, sprawa dotyczy Olgierda Rubeckiego.

      – Oj! – rzucił Bolek.

      – Znasz?

      – A kto nie zna? Mój faworyt. U nas trzy czwarte komendy chce na niego głosować. Co masz przeciwko niemu? Nie podoba mi się to. – Bronek brzmiał bardzo naturalnie.

      – Mój też, więc jeżeli chcesz na niego zagłosować, to musisz mi natychmiast pomóc. Jak nie załatwię tego dzisiaj, to po naszym powrocie nie będzie już Olgierda Rubeckiego i komenda nie będzie miała na kogo głosować. Zrobisz to kolegom?

      – No dobrze. Robię to dla Polski… i swojego żołądka – odparł całkiem poważnie Bronek i rozłączył się.

      | 30 |

      Kiedy Lutek wstał rano i zobaczył na nagraniu Rubeckiego, który w środku nocy wynosi śmieci, od razu wsiadł do samochodu i pojechał na Powiśle. Elektryczny zamek w bramie domu otworzył sobie kijem od szczotki, wciskając przełącznik na ścianie.

      Śmietnik nie był zamknięty, ale to i tak nie byłoby dla Lutka przeszkodą. Nie miał problemu z odnalezieniem worka. Odróżniał się od wszystkich pozostałych, bo był zielony i leżał na samym wierzchu. Kiedy Lutek zobaczył, że Rubecki wychodzi po północy bez laski, za to z workiem, i idzie w kierunku śmietnika, od razu wiedział, że to maskirowka zrobiona na siłę i za chwilę będzie ciąg dalszy. I nie pomylił się, bo Rubecki wyszedł przed dom, rozejrzał się po pustej ulicy i szybkim krokiem ruszył w lewo. Minął swój samochód i dalej poszedł ulicą Rozbrat.

      Kiedy Lutek jechał już na Powiśle, zadzwonił do Dimy, poinformował go o nocnym spacerze Rubeckiego i poprosił o zgodę na zabranie worka ze śmietnika. Na każdą czynność operacyjną musiał mieć zgodę szefa. Nigdy nie akceptował samowolki u nikogo, więc tym bardziej sam jej nie stosował.

      Nieco zaskoczony Dima oczywiście wyraził