– Wiem, wiem – odparł Franek. – Kończymy wkrótce, ale rozumiesz… dostali ordery i takie tam… No, cieszą się dzieciaki. – Położył Staszkowi rękę na ramieniu. – Walniesz sobie z nami?
– Co ty, Franiu? Jestem na służbie – odparł Staszek, żując gumę. – A tak przy okazji, mamy testy zabezpieczeń, więc druga część korytarza może być przez jakiś czas zamknięta i będziecie musieli korzystać z jednego kibla.
– No problem! – rzucił naczelnik. – I tak zaraz gonię towarzystwo do domu.
Staszek zszedł schodami na parter.
– Jeszcze chwila i sobie pójdą – rzucił do Olka siedzącego w dyżurce przy monitorach. – Zbliża się dwunasta, zrób obchód i sprawdź płot od Racławickiej, bo mi się wydawało, że ktoś nam coś uszkodził.
Usiadł na fotelu i odczekał, aż Olek wyjdzie. Gdy tylko zobaczył go na monitorze, zadzwonił do Romana.
– Możesz iść. Nikogo w wydziale nie ma. Zaraz wyłączę kamery, więc kiedy wejdziesz do pokoju, zadzwoń, bo nie będę cię widział, i dopiero wtedy zamknę śluzy. Odetnę też drugą część korytarza… tych imprezowiczów.
– Dzięki. – Roman podniósł się z fotela.
Od razu zatelefonował do Witka, który wysiadł z samochodu, wziął z tylnego siedzenia neseser pilota i szybkim krokiem poszedł w stronę wejścia do budynku.
– A ten co tu… – powiedział głośno Staszek na widok wchodzącego Witka. – O tej porze? – Już się podniósł, by wyjść z dyżurki, gdy zadzwonił jego telefon.
– Zaraz do Agencji wejdzie Witek – odezwał się Roman. – Przepuść go bez sprawdzania neseseru.
– Eee… – Staszka zamurowało. – Aaa… No dobrze.
Witek minął dyżurkę, pomachał zaskoczonemu Staszkowi i od razu skierował się do klatki schodowej. Wszedł na drugie piętro, gdzie przy windzie czekał już na niego Roman.
Po kilkunastu sekundach dotarli pod drzwi z numerem 225. Leski włożył klucz do zamka i spróbował przekręcić, ale napotkał opór.
– W drugą stronę, Romano! – rzucił cicho Witek.
– Trochę się denerwuję – odparł Roman i drzwi puściły.
W tej samej chwili na końcu korytarza rozległy się gromkie rozbawione głosy kilku osób. Ledwo zdążyli wślizgnąć się do pokoju.
Roman natychmiast zadzwonił do Staszka.
– Jesteśmy w środku.
– To uważajcie. Zamykam śluzy. Macie piętnaście minut.
Po chwili usłyszeli głośne uderzenia zamykających się ciężkich stalowych drzwi. Witek otworzył neseser. Wyjął z niego laptop i urządzenie przypominające maszynkę do mielenia mięsa.
– Pozwól tu, szefie. – Wręczył Romanowi maszynkę, a sam otworzył komputer. – Podejdź do szafy i przyłóż tę dyszę, jak ci wcześniej pokazywałem, okej? Tylko się nie ruszaj.
– Oczywiście.
Roman zrobił tak, jak mu Witek kazał, i posłusznie czekał, aż ten skończy programować zamek szyfrowy.
– Długo jeszcze? – zapytał po minucie.
– Kończę, jeszcze chwilę…
– Ciężkie to i boję się poruszyć.
– Jeszcze chwilę – powtórzył lekko podenerwowany Witek i po chwili dodał: – Możesz to już odstawić. Mam.
– Podaj!
– Lewo trzydzieści cztery, osiemdziesiąt pięć, siedem. Pamiętaj! Zegar stoi na piętnastej.
Witek włożył do zamka klucz magnetyczny, a Roman pokręcił zamkiem szyfrowymi i ustawił kombinację. Szczęknęła zapadnia i szafa się otworzyła. W tej samej chwili zadzwonił telefon.
– Macie tylko pięć minut – odezwał się w słuchawce Staszek. – W korytarzu między śluzami jest dwóch nagrzanych imprezowiczów. Zamknąłem ich, jak byli w kiblu. Nie mogę ich długo trzymać, bo może być z tego problem. Jak się ktoś przyjrzy, to wyłapie, że wyłączyłem kamery. Ich naczelnik już się piekli. I bądźcie cicho, bo mogą być gdzieś pod waszymi drzwiami.
– Dobra, pięć minut – odparł Roman i zwracając się do Witka, powtórzył: – Mamy pięć minut.
Sprawę „Sindbad” znaleźli od razu. Witek w kilka sekund ustawił kombajn i zaczął filmować akta.
Roman rozejrzał się po pokoju. Duże biuro, na nim komputer i trzy małpki. Dwie dobrze utrzymane juki, fikus i kaktus gigant. Na ścianie plakat Olbińskiego do opery Otello, naprzeciwko ekspres do kawy i równo ustawione kolorowe filiżanki. Żadnych służbowych pamiątek ani gadżetów z podróży, zdjęć dzieci czy męża.
Skromnie, miło, delikatnie, przyjemnie pachnie… – pomyślał Roman i poczuł sympatię do Stokrotki. Dręczyło go, że musiał tu wejść w taki sposób, więc starał się niczego nie dotykać, jakby chciał zachować służbowy dystans i nie przekroczyć granicy intymności.
Podszedł do otwartej szafy. Była prawie pusta, kilka teczek, pudełko, album, stare kalendarze biurowe, czerwona metalowa kasetka i służbowy laptop. Na dolnej półce dwie butelki alkoholu. Wszystko ustawione w idealnym, wręcz matematycznym porządku. Ten widok trochę dziwił, było w nim coś nienaturalnego. Romanowi się wydawało, że ktoś taki jak naczelnik Gerber powinien być zawalony robotą, a tu szafa prawie jak u podporucznika prosto z Kiejkut. Wyjął telefon i zrobił zdjęcie otwartej szafy.
– Jeszcze chwila – odezwał się Witek. – I już kończę.
Na środkowej półce w samym rogu leżała zielona kulka wielkości czereśni. Roman wziął ją dwoma palcami i delikatnie ścisnął. Była to świeża plastelina i od razu przyszło mu na myśl, że musi być to pozostałość z czasów zabezpieczania szaf referentką. Przesunął drzwi i spojrzał na kant. Był na niej ślad plasteliny, ale czerwony.
Świeża zielona plastelina? Referentek nie stosuje się już od dziesięciu lat, no i powinna być czerwona. Dlaczego trzyma ją w szafie pancernej, chociaż ma tu idealny porządek? Coś mocuje… ukrywa… – zastanawiał się coraz bardziej zaniepokojony Roman.
– Skończyłem, szefie! – odezwał się Witek.
– Poczekaj! – rzucił cicho Leski.
Włożył głowę do szafy i zaczął zaglądać w jej zakamarki, dotykając palcami niewidocznych miejsc.
– Przypomnij sobie… Gdybyś chciał coś ukryć przed esbecją za pomocą plasteliny, to gdzie byś to wsadził? – mruczał Roman.
– Nie rozumiem, szefie – odezwał się Witek. – Pakujemy się?
Roman nie odpowiedział. Wiódł palcami pod zagięciami w kształcie litery C na froncie każdej metalowej półki, w miejscach, gdzie nie można było zajrzeć bez jej wyjmowania. Po chwili pod drugą półką od góry wyczuł plastelinę, a w niej jakiś przedmiot.
– Szefie, już czas! – ponaglił Witek.
– Zaraz… – Roman wyjął spory kawałek plasteliny z przylepionym do niej małym przedmiotem. – Co to jest? – Podał go Witkowi.
– Wygląda