– Rozumiem, do czego pan zmierza, panie redaktorze. Oczekuje pan mojej deklaracji. Nie mylę się? – Rubecki spojrzał dyskretnie w kamerę, jakby chciał też zapytać widzów.
– Oczywiście. Przecież od dawna wypowiada się pan i komentuje sprawy polityczne, ale wciąż unika jednoznacznej deklaracji i oszczędza polityków, zarówno tych u władzy, jak i z opozycji. Może czas na swoisty coming out? Myślę, że Polacy chcą poznać pana orientację polityczną. Za półtora roku wybory.
– Tak, po długich rozmyślaniach i rozmowach z przyjaciółmi podjąłem decyzję, że wchodzę formalnie do polskiej polityki…
– To czeka naszą scenę rewolucja! – wtrącił się wyraźnie poruszony Zaremba. – Będzie pan budował nową partię?
– Dziś mogę powiedzieć tylko, że rozpoczynamy budowę nowej formacji politycznej, która wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa, będzie pierwszym krokiem do odbudowy zaufania obywateli do państwa i stworzy długofalowy plan rozwoju kraju. Ale Polska potrzebuje teraz przede wszystkim spokoju co do swojej przyszłości. Koniec z zaciemnianiem obrazu w sprawach bezpieczeństwa, z jawnym panoszeniem się agentury wpływu na scenie politycznej, niszczeniem polskich służb. Fala terroru przelewa się przez Europę, a my jesteśmy ślepi i głusi. O ile wywiad jeszcze działa, o tyle ABW zajmuje się śledzeniem przeciwników politycznych i szukaniem na nich haków, a nie walką z islamistami, którzy wciąż przenikają do Polski. Jesteśmy zagrożeni ze Wschodu i Południa…
– To mocne słowa. Czy rzeczywiście jesteśmy? Pytam, bo któż może to wiedzieć lepiej niż pan, panie pułkowniku.
– A nie jesteśmy? Jeżeli uważa pan, że nie, to chętnie wrócę do domu, chociaż całe życie zawodowe spędziłem w służbie dla kraju, walcząc o bezpieczeństwo Polaków.
– To ważne oświadczenie, panie pułkowniku. Może pan powiedzieć, czy ta nowa formacja będzie budować swoją siłę samodzielnie, od podstaw, czy też zamierzacie skorzystać z już istniejących struktur, organizacji, stowarzyszeń? Ma pan w Polsce ogromne poparcie społeczne i polityczne, więc z pewnością nie zabraknie chętnych, by włączyć się do pracy u podstaw, w terenie. Jest pan nadzieją dla wielu Polaków.
– Dlatego podchodzimy do naszej inicjatywy odpowiedzialnie, z szacunku dla Polaków, polskich patriotów. W najbliższym czasie poinformuję, kiedy odbędzie się konferencja prasowa, na której przedstawimy szczegóły tej inicjatywy. Przed nami długa droga…
– Ale w końcu pan ruszył – wtrącił się Zaremba. – Myślę, że w tej chwili wywołał pan w wielu miejscach poważne zaniepokojenie, żeby nie powiedzieć: przerażenie. Czy nie był to falstart, panie pułkowniku? Przeciwnik zdąży się otrząsnąć i przygotować.
– Zamierzamy przeorać scenę polityczną i się z tym nie kryjemy. To nie w moim stylu. Rozliczymy wszystkich z lewa i prawa, bez względu na barwy polityczne, za dewastację kraju. Polska musi wrócić do gry, by mogła zadbać o interesy swoich obywateli, o bezpieczeństwo. Nie będziemy więcej pośmiewiskiem i pariasem świata. – Rubecki mówił płynnie, spokojnie, prosto i przekonująco, miał wyraziste spojrzenie i oszczędną gestykulację. – Czas wyciągnąć konsekwencje wobec tych, którzy przez lata z głupoty, czy też w złej wierze, wciągali nasz kraj do szarej strefy. Patriotyzm, Polska, ojczyzna to nie są puste frazesy, którymi z taką łatwością żonglują ludzie bez cienia uczciwości i odpowiedzialności. Ale najgorsi są głupcy, których namnożyła dotychczasowa polityka. Kilku głupców potrafi doprowadzić do katastrofy cały naród. Historia zna takie przypadki. – Na znak, że zakończył, lekko uniósł głos. Podczas całej wypowiedzi ani razu nie napił się wody.
– Czekamy zatem na szczegóły nowej inicjatywy politycznej. – Zaremba zamknął wątek. – Dziękuję za rozmowę, panie pułkowniku, i do widzenia państwu.
Monika wyłączyła telewizor. W pokoju zaległa cisza. Wszyscy pomyśleli o tym samym, tylko Lutek był obojętny. Słabo orientował się w polityce.
– To teraz wiemy, skąd zlecenie na Rubeckiego – zaczął Dima. – Wszystko jasne. Mocne. Twitter eksploduje!
– A hasztag Rubecki będzie dominował w internecie. Ale rozmowa była ustawiona, czyli Zaremba też w tym siedzi – dodała Monika.
– Tak… teraz rozumiem, skąd u Hafnera taki pośpiech – odezwał się w końcu Roman. – Ale co to znaczy dla nas? Chyba Bolecki nie oczekiwał, że Rubecki wyjdzie na scenę tak wcześnie. To nie był falstart. Wydaje mi się, że Rubecki chciał uciec premierowi do przodu, bo przecież nie zaczyna się kariery politycznej od manifestu w programie telewizyjnym.
– To prawda – potwierdziła Monika. – Widać było, że to wszystko takie niedopracowane, pod publikę. Lud to kupi i zawyje z radości. Dzięki temu jakikolwiek atak na Rubeckiego, ujawnienie jakichś ciemnych faktów, elektorat weźmie za zemstę zdrajców i strach przed egzekucją.
– Otóż to! Bolecki ma teraz związane ręce – dodał Dima. – Co robimy, Roman?
– Ja bym to pod jakimś pozorem olała. To wszystko zaczyna cuchnąć niemytymi politykami. Tylko się upaprzemy. – Monika z przekonaniem pokręciła głową. – To co oznaczało spotkanie z ministrem Kwasem w miejscu publicznym? Rozmawiali długo, miło i raczej nie kłócili się o panią Poleską.
– Tak, to bardzo ciekawe – wymamrotał Roman. – Bardzo! – dorzucił już głośniej. – Jak się nazywała ta operacja w Iraku?
– „Sindbad” – odpowiedział Lutek.
– Skąd wiesz? – zapytała nieco zaskoczona Monika, pociągając końcówkę zielonego napoju.
– Było tam dwóch moich kolegów, jeden wtedy zginął – odparł. – Więc wiem.
– No właśnie – znów odezwał się Roman. – Dlaczego sprawa „Sindbad” leży w szafie pancernej u pani Stokrotki, a nie u szefa? Co w niej takiego jest?
| 19 |
Robert czuł tępy ból z tyłu głowy i nudności. Był spocony i wydawało mu się, że wielki głaz leży mu na piersi, zupełnie jak wtedy, gdy miał pierwszy zawał. Spojrzał na zegar ścienny, ale przez chwilę musiał mrużyć oczy, bo wszystko mu się zlewało i nie mógł dostrzec wskazówek. Dochodziła dziewiąta.
Poderwał się i usiadł na brzegu tapczanu. Poruszył językiem i poczuł w ustach goryczkę niedojrzałego orzecha. Spróbował nawilżyć spierzchnięte wargi, ale tylko je podrażnił. W domu było duszno i sucho, bo klimatyzacja nie działała od dwóch dni.
Ale znajdował się w swoim domu, więc poczuł ulgę. Zupełnie nie pamiętał, kiedy i jak udało mu się wrócić.
Znaczy, że postępowałem racjonalnie – pomyślał i spojrzał z zadowoleniem na ubranie poprawnie ułożone na krześle.
Depesza! – dotarło nagle do niego.
Wyjął z szafki nocnej ciśnieniomierz i założył go na rękę. Miał sto trzydzieści na osiemdziesiąt sześć i mocne, miarowe tętno, więc się uspokoił.
Stanął na nogi, aż zakręciło mu się w głowie. Odczekał chwilę i wyszedł do salonu. Najpierw otworzył szerzej okno balkonowe. Do środka wpadło chłodniejsze powietrze o zapachu ropy. Rozejrzał się wokół i po chwili szybko przeszedł do przedpokoju.
O kurwa! – zaniepokoił się. Gdzie jest mój komputer? Giena? Ty, ty skur… Katastrofa!
Po chwili jednak dostrzegł torbę za szafką na buty. Uff! – odetchnął.
Przysiadł