A teraz o siłach powietrznych w ogóle, nie tylko Marynarki Wojennej: „Przygotowanie wojsk lotniczych do wojny było niedostateczne, chociaż nowe samoloty radzieckie pod wieloma względami przewyższały niemieckie. Samolotów tych jednak było mało, około 22% ogólnej liczby posiadanych przez lotnictwo okręgów pogranicznych”[16].
Procenty od niewiadomej liczby x mogą poruszyć jedynie wyobraźnię głupca. Przyjmijmy, że jeden człowiek wydaje na jedzenie sto procent swoich dochodów, a drugi setną część procenta. Który z nich lepiej się odżywia? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sto procent to więcej niż setna część procenta. To znaczy wydaje się tak głupcowi. My natomiast spytamy: Sto procent jakiej sumy? Setną część procenta od jakiej kwoty? Żebrak w przejściu podziemnym wydaje na jedzenie sto procent swoich dochodów. Milioner zaś, choćby nie wiem ile pieniędzy przepuszczał na luksusowe bankiety w pałacach i na pokładach jachtów, nie straci więcej niż marną, nieznaczną cząstkę swej fortuny.
I jeszcze jedna opowieść o człowieku ubogim: w jego mizernym portfelu giełdowym znajduje się zaledwie 4,8% akcji Gazpromu. Co za nędza! Ale jeśli przeliczyć te procenty na miliardy dolarów, zaczniemy o nich myśleć całkiem inaczej.
Zdawałoby się, że rzecz nie wymaga dalszych wyjaśnień. Na nieszczęście jednak po obu stronach Atlantyku znalazło się dość durniów, którzy powtarzają zgodnym chórem: Zaledwie 22% radzieckich samolotów stanowiły nowoczesne maszyny! Zaledwie 22%! Och, ten przerażający stalinowski brak przygotowania do wojny!
Nieszczęsne procenty straszą w setkach prac naukowych i monografii. I jak dotąd nikt nie zadał prostego pytania: O ile większą liczbę czyni stalinowskich 22% niż hitlerowskich 100%? Czy nie prościej przejść od procentów i tabliczki mnożenia do realnych, konkretnych liczb?
Nie odkrywam tu Ameryki – operowanie w pracy naukowej procentami od nieznanych wielkości to zwykła szarlataneria. Cała nasza oficjalna historia wojny, począwszy od chruszczowowskich sześciu tomów, a na wspomnieniach Żukowa skończywszy, poprzez podręczniki szkolne i akademickie, pełna jest procentów, które nie dają żadnego pojęcia o realnych liczbach. Tak, niestety, wygląda prawda, towarzysze uczeni i autorzy wspomnień.
Zawodowi wojskowi operują nie procentami, lecz konkretną liczbą myśliwców, samolotów torpedowo bombowych, bombowców, czołgów, armat, krążowników. I te właśnie dane umieszczają w dokumentach, które potem odkłada się do archiwum. Zawsze też są to liczby okrągłe, a nie jakieś ułamki, jako że jedna trzecia samolotu nie może latać, podobnie jak 43,3% krążownika nie może pruć morskich fal. Tymczasem jakieś stare pierniki, zarywając noce, zaszyfrowują proste dane swoimi ulubionymi procentami. I wychodzi z tego coś, czego redaktorzy słynnego Radia Erewań nigdy by nie wymyślili. Oto przykład. Stały czytelnik „Wojenno istoriczeskogo żurnała” zapytuje: Jaki jest nakład waszego pisma? Za oknami kwitła akurat pierestrojka i głasnost, krążyły nawet pogłoski, niczym nieuzasadnione, jakoby sam Gorbaczow obiecał, iż pozwoli niekiedy mówić prawdę. I oto redakcja naszego pisma, odurzona jawnością i swobodą, uskrzydlona powiewem przebudowy, odpowiedziała swemu czytelnikowi: „Jeśli średni nakład miesięczny z 1988 roku przyjąć za 100%, to w roku 1989 wyniesie on 369,3%, a w styczniu roku 1990 – 593,3%”[17].
Na pozór wydaje się, że tylko zgłębianie tajemnic wojskowych to zajęcie dla niepoprawnych romantyków. Ale spróbujcie przetłumaczyć na ludzki język owe „593,3%”.
VI
Opasłe, wielotomowe dzieła na temat wojny to zaledwie wierzchołek hałdy, na którą składają się wspomnienia wojenne i niezliczone prace historyków. Całe zespoły doktorów i generałów pisały traktaty o działaniach sił powietrznych i wojsk pancernych, o rozwoju strategii i taktyki w toku wojny, o przemyśle i transporcie, o wojskach łączności i saperach, o spadochroniarzach i wojskach kolejowych. I wszyscy wpadli na pomysł, żeby wszelkie konkretne informacje osnuć mgłą nieprzeniknionej tajemnicy. Owe wspomnienia i traktaty to cała masa nierozwiązywalnych zagadek. Zadajmy na przykład pytanie o liczbę myśliwców w lotnictwie okręgów przygranicznych. Otrzymamy ścisłą odpowiedź: 59%[18]. Tak napisał poważny zespół autorski, złożony z bohaterskich generałów Wojskowych Sił Powietrznych, pracujący pod kierownictwem wybitnego specjalisty.
Żeby te procentowe szarady zbytnio nie znużyły czytelnika, nasi iluzjoniści stosują również inne sposoby zawoalowania informacji. Oto na przykład wielkość produkcji amunicji w Niemczech w 1939 roku wyrażono nie liczbą pocisków karabinowych oraz granatów artyleryjskich i moździerzowych, nie w tysiącach ton, lecz w milionach marek[19]. Ale do karabinu maszynowego potrzebne są naboje, do moździerza czy haubicy – granaty. W żadnym wypadku nie da się ich zastąpić markami. A więc mówmy o nabojach i granatach, nie o markach! Nie wiem, ile marek kosztował jeden nabój, jeden granat artyleryjski kalibru 37 czy 75 milimetrów. Gdzie mam szukać informacji o jednostkowych cenach amunicji w Niemczech w 1939 roku? I jaką wartość nabywczą miał milion marek w tamtych czasach? A więc podano mi jakąś liczbę, ale znaczy ona tyle, co nic. Ot, zwykłe mydlenie oczu maluczkim. Ale na tym nie koniec łamigłówki. Żeby ostatecznie zaciemnić sprawę, w nawiasie dodano: „według cen z lat 1941–1942”. W 1939 roku obowiązywały jedne ceny, nie wiem jakie, w 1941 – inne, również mi nieznane. I oto nasi uczeni produkcję z 1939 roku, Bóg wie dlaczego, obliczają według cen z roku 1941. Z góry się poddaję – to dla mnie za twardy orzech do zgryzienia. Znają się na tym jedynie nasi przywódcy. Wiedzą doskonale, ile nam się należy, jeśli praca została wykonana w roku bieżącym, a pensję (czy raczej zaliczkę) płaci się, jakby nadal obowiązywały ceny sprzed dwóch lat. Być może historię pisali równie bystrzy faceci jak ci, którzy teraz rządzą krajem.
VII
Powinniśmy wszakże być wdzięczni autorom sześciotomowej Historii za informację o niemieckiej amunicji, gdyż na temat radzieckiej nie znajdujemy najmniejszej wzmianki. O Armii Czerwonej jakby zupełnie zapomniano. Czytamy na przykład, że Niemcy rzucili przeciwko ZSRR 3410 czołgów. Nie wiadomo jednak, dlaczego pominięto wstydliwym milczeniem fakt, że wszystkie niemieckie czołgi były przestarzałe. A ile czołgów miał miłujący pokój Związek Radziecki? Brak informacji. Ile posiadał samolotów? I to pytanie musi pozostać bez odpowiedzi.
Muszę raz jeszcze podkreślić: Jeśli oficjalna wersja historii nie zawiera danych na temat liczby czołgów, samolotów i ilości amunicji w Armii Czerwonej, jeśli nie informuje o liczbie okręgów wojskowych, armii i korpusów, trudno w ogóle traktować ją poważnie. Sześciotomowa Historia Wielkiej Wojny Narodowej po prostu nie jest historią. To opracowanie nie ma żadnej wartości merytorycznej. Oszuści znają stary, wypróbowany sposób: zamiast banknotów podsuwa się frajerowi paczkę bardzo starannie pociętych gazet. Ten właśnie chwyt zastosowali nasi oszuści w generalskich mundurach. Sześć tomów oficjalnej historii to pieczołowicie przycięty papier, który nie zawiera po prostu nic. To pozór. Iluzja. Szelmowski trik.
Rozumieli to zresztą lepiej od nas nasi przywódcy. Dlatego też niezwłocznie po ukazaniu się sześciotomowej Historii podjęli decyzję o wydaniu nowego opracowania. Sześć tomów to za mało. Teraz miało być dwanaście. W celu przygotowania nowej, odtajnionej historii wojny specjalnie utworzono Instytut Historii Wojny. Pomocą służyć miał mu Instytut Marksizmu Leninizmu przy KC KPZR, Instytut Historii Powszechnej Akademii Nauk ZSRR, Instytut Historii ZSRR Akademii Nauk ZSRR. Kolegium redakcyjne rozszerzono o wielu nowych członków Biura Politycznego i KC, marszałków, generałów, czekistów wysokiego szczebla. Dwunastotomowe dzieło zatytułowano: Historia drugiej wojny światowej 1939–1945.
Dwunastotomowa edycja jest jeszcze zabawniejsza od sześciotomowej. Tym razem treść owych dwunastu tomów również można ująć w trzech słowach,